Podsunął jej krzesło i skinął, żeby usiadła.
– Nie uznaję przemocy, chyba że jest konieczna. Strzeliłem do tego intruza, bo w przeciwnym razie on strzeliłby do mnie.
Pani Dobson usiadła.
– Myślę, że powinniśmy wezwać policję – powiedziała drżącym głosem. – Przy szosie jest budka telefoniczna. Tom, może byś…
Generał Kaluk uciszył ją machnięciem ręki, a młodszy Lapatyjczyk, Dimitriew, stanął w drzwiach kuchni z bardzo przekonującym pistoletem w ręku.
– Myślę, madame, że możemy zignorować tę osobę – generał Kaluk wskazał głową Farriera – jako mało ważną. Gdybym wiedział, że przebywa w tej okolicy, podjąłbym odpowiednie kroki, żeby pani nie niepokoił.
– To brzmi, jakbyście byli panowie starymi przyjaciółmi – odezwał się Jupiter. – Może raczej powinienem powiedzieć starymi wrogami?
Generał parsknął krótkim, przykrym śmiechem.
– Wrogami? Ta kreatura zbyt mało znaczy, żeby być moim wrogiem. To jest kryminalista, zwykły przestępca. Złodziej!
Kaluk ustawił sobie krzesło i usiadł.
– Widzi pani, madame, wiedza o takich sprawach należy do moich obowiązków. Między innymi nadzoruję policję w Lapatii. Mamy kartotekę tego osobnika. Występuje pod różnymi nazwiskami: Smith, Farrier, Taliaferro, mniejsza o to. Kradnie biżuterię. Zgodzi się pani za mną, że to nikczemne zajęcie.
– Wstrętne! – powiedziała szybko pani Dobson. – Ale… ale w tym domu nie ma biżuterii. Co on… Dlaczego pan tu jest?
– Zobaczyliśmy z naszego tarasu, że ten nikczemnik napastuje panią i naszych młodych przyjaciół. Naturalnie pospieszyliśmy z pomocą.
– Och! Dziękuję! – pani Dobson wstała z krzesła. Bardzo dziękuję. Teraz możemy wezwać policję i…
– Wszystko w swoim czasie, madame. Zechce pani usiąść, proszę.
Pani Dobson opadła z powrotem na krzesło.
– Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem się jeszcze – powiedział generał. – Jestem Klaus Kaluk. A pani, madame?
– Jestem Eloise Dobson, a to mój syn. Tom.
– I jest pani przyjaciółką Aleksisa Kerenowa?
Pani Dobson potrząsnęła głową.
– Nigdy o kimś takim nie słyszałam.
– Nazywają go garncarzem.
– Oczywiście, że pani Dobson jest zaprzyjaźniona z panem Porterem – odezwał się szybko Jupiter. – Przyjechała specjalnie ze środkowego zachodu – mówiłem przecież panu.
Generał spojrzał na niego groźnie.
– Pozwól z łaski swojej, że pani odpowie sama – warknął i zwrócił się ponownie do pani Dobson. – Czy przyjaźni się pani z człowiekiem zwanym garncarzem?
Eloise patrzyła w bok, na jej twarzy malowała się niepewność, jak u niewprawionego pływaka, który nagle znalazł się w głębokiej wodzie.
– Tak – powiedziała cicho i zaczerwieniła się.
Generał Kaluk uśmiechnął się.
– Myślę, że nie mówi pani całej prawdy. Proszę mieć na uwadze, że w tego rodzaju grze jestem ekspertem. A teraz zechce mi pani powiedzieć, jak spotkała pani człowieka, znanego jako pan Porter.
– Więc, przez… przez listy. Widzi pan, pisaliśmy do siebie i…
– Garncarz prowadzi dużą sprzedaż wysyłkową! – wtrącił Pete.
– Tak! – poparł go Bob. – Wysyłał rzeczy do pani Dobson, a ona mu odpisała i od listu do listu…
– Uspokój się! – krzyknął generał. – Co za nonsensy wygadujecie! Spodziewacie się, że w to uwierzę? Ta kobieta pisała listy do starego człowieka, który robi garnki, i mieli sobie tyle interesujących rzeczy do zakomunikowania, że przyjechała do tej mieściny i wprowadziła się do jego domu, i to w dniu, w którym on zniknął! Nie jestem idiotą!
– Proszę nie wrzeszczeć! – krzyknęła pani Dobson. – Ma pan nie lada tupet, żeby tak się tu panoszyć! Nie obchodzi mnie, co pan Farrier ukradł, choćby to była korona angielska. Teraz potrzebuje lekarza. On… on krwawi, krew jest na całej podłodze!
Generał rzucił okiem na Farriera i na dwie krople krwi, które właśnie spadły na podłogę.
– Pani ma zbyt miękkie serce. Panem Farrierem zajmiemy się później. Teraz powie mi pani, jak poznała pana Pottera.
– To nie pański interes! – krzyknęła. – Ale jeśli chce pan wiedzieć…
– Ja bym tego nie robił, pani Dobson – prosił Jupiter.
Ale pani Dobson dokończyła tryumfalnie:
– On jest moim ojcem! Aleksander Potter jest moim ojcem i to jest jego dom, i pan tu nie ma nic do szukania. I niech się pan nie waży…
Generał odrzucił głowę do tyłu i zaczął się serdecznie śmiać.
– To nie jest śmieszne – warknęła pani Dobson.
– Ależ jest! – rechotał generał. Odwrócił się do swego towarzysza: – Dimitriew, prawdziwa gratka nam się trafiła. Mamy córkę Aleksisa Kerenowa!
Pochylił się do pani Dobson.
– Teraz powie mi pani to, co chcę wiedzieć. Zaraz potem zajmiemy się panem Farrierem, o którego się pani tak troszczy.
– Co chce pan wiedzieć?
– Jest pewna rzecz, która należy do mojego narodu i ma dużą wartość. Pani wie, o czym mówię?
Eloise potrząsnęła głową.
– Ona nic nie wie – wmieszał się Jupiter. – O niczym, o Lapatii, w ogóle nie wie nic.
– Trzymaj język za zębami! – ryknął generał. – Pani Dobson, czekam!
– Nie wiem. Jupiter ma rację. O niczym nie wiem. Nigdy nic słyszałam o Aleksisie Kerenowie. Moim ojcem jest Aleksander Potter!
– I on nie zwierzył się pani ze swojej tajemnicy?
– Tajemnicy? Jakiej tajemnicy?
– Śmiechu warte! – syknął generał. – Musiał pani powiedzieć. To był jego obowiązek. Powie mi pani, i to natychmiast!
– Ale ja nic nie wiem!
– Dimitriew! – krzyknął generał, tracąc zupełnie opanowanie. – Ona będzie mówić!
Dimitriew zbliżył się do pani Dobson.
– Ej! – wrzasnął Tom. – Nie waż się tknąć mojej matki!
Dimitriew odepchnął Toma.
– Wszystkich do piwnicy! – rozkazał generał. – Wszystkich oprócz tej upartej kobiety!
– Nie! – krzyknął Pete.
Wraz z Bobem rzucili się na Dimitriewa. Pete zamierzył się na jego pistolet, a Bob wykonał piękny skok w kierunku jego nóg.
Z głośnym steknięciem Dimitriew zwalił się na podłogę, a jego pistolet wypalił w sufit.
Nagle rozległ się potężny huk. Drzwi kuchenne rozwarły się z trzaskiem i stanął w nich garncarz, dzierżąc w dłoni staroświecką i nieco zardzewiałą dubeltówkę.
– Stać! – krzyknął.
Jupiter zastygł w pół kroku między drzwiami do piwnicy a krzesłem, na którym siedział nieporuszenie generał Kaluk. Pete i Bob upadli na rozciągniętego na podłodze Dimitriewa.