Выбрать главу

Wtem usłyszał leciutki szmer. Coś się gdzieś poruszyło. Drzwi po lewej stronie były zamknięte. Jupe wiedział, że za nimi jest biuro garncarza, odgłos dobiegał stamtąd. Jupe zapukał.

– Panie garncarzu?

Nikt nie odpowiadał. Jupe sięgnął do klamki. Ustąpiła łatwo i drzwi się otworzyły. Poza staromodnym biurkiem z zasuwaną klapą w rogu i półkami, zawalonymi wysoko segregatorami i fakturami, biuro było puste. Jupiter wszedł wolno do środka. Garncarz prowadził dużą sprzedaż wysyłkową. Na biurku leżała sterta cenników i formularzy zamówień. Na skraju półki stało pudełko z kopertami.

Wtem Jupe zobaczył coś, co zaparło mu dech. Najwyraźniej ktoś niedawno włamywał się do biurka garncarza. Na drewnie i zamku, który zabezpieczał zasuwaną pokrywę, widniały świeże zadrapania. Jedną szufladę wyciągnięto i opróżniono, na biurku walały się tekturowe teczki.

Jupe chciał właśnie odwrócić się ku drzwiom, gdy poczuł czyjeś ręce na ramionach. Ktoś podciął mu nogi stopą i zawlókł wyrywającego się w kąt pokoju. Wyrżnął głową w krawędź półki. Lawina papierów posypała się na niego.

Jupiter ledwie zdawał sobie sprawę z tego, że drzwi biura się zamykają, a klucz przekręca się w zamku od zewnątrz.

Na ganku zadudniły kroki.

Po chwili Jupe zdołał usiąść. Odczekał jeszcze, czując mdłości. Dopiero, gdy był pewien, że zachowa jako taką równowagę, wstał i dowlókł się do okna. Przed domem nie było nikogo. Intruz zdążył już odejść.

Rozdział 3. Rodzina garncarza

Powinien istnieć przymus posiadania telefonów, pomyślał Jupiter. Nawet garncarz-ekscentryk musiałby mieć aparat. Z drugiej strony niewielki byłby teraz z niego pożytek. Intruz, który przetrząsnął biuro, mknął już prawdopodobnie szosą oddalony o wiele kilometrów.

Jupiter szarpnął klamkę. Drzwi ani drgnęły. Ukląkł i przyłożył oko do staroświeckiej dziurki od klucza. Drzwi były zamknięte od zewnątrz, klucz tkwił w zamku. Jupe podszedł do biurka, znalazł nóż do otwierania listów, po czym zabrał się do pracy nad zamkiem.

Mógł oczywiście wyjść przez okno, ale wolał tego nie robić. Jupiter Jones miał wysokie poczucie własnej godności. Poza tym wiedział, że jeśli ktoś z szosy zobaczy, jak gramoli się przez okno, uzna go za wysoce podejrzanego.

Ciągle jeszcze grzebał w dziurce od klucza, gdy usłyszał kroki na ganku. Zamarł.

– Dziadku! – ktoś zawołał.

W kuchni zadźwięczał zgrzytliwy dzwonek.

– Dziadku! To my!

Wołaniu towarzyszyło łomotanie do drzwi frontowych. Jupiter zaniechał wysiłków przy zamku i podszedł do okna. Otworzył je i wychylił się. Na ganku stał jasnowłosy chłopiec i walił pięścią w drzwi. Towarzyszyła mu młoda kobieta. Jej krótkie, jasne włosy były zmierzwione wiatrem. W ręku trzymała słoneczne okulary, a przez ramię miała przewieszoną, wypakowaną do pełna, skórzaną torbę.

– Dzień dobry – powiedział Jupiter.

Kobieta i chłopiec nie odpowiedzieli, tylko utkwili w nim wzrok. Jupiter, choć nie zamierzał wychodzić przez okno, bardzo rozsądnie zrobił to teraz. Nie miał nic do stracenia.

– Zamknięto mnie w środku – wyjaśnił krótko.

Wszedł z powrotem do domu przez frontowe drzwi, przekręcił klucz w zamku biura i otworzył drzwi na oścież.

Po chwili wahania kobieta i chłopiec weszli również do domu.

– Ktoś włamał się do biura, a potem mnie tam zamknął – powiedział Jupiter. Spojrzał na chłopca. Był mniej więcej w jego wieku. – Zapewne jesteście gośćmi garncarza…

– Jestem… – zaczął chłopiec. – Hm… powiedz najpierw, kim ty jesteś. I gdzie jest mój dziadek?

– Dziadek? – powtórzył Jupiter. Rozejrzał się za krzesłem, a ponieważ żadnego nie było, usiadł na schodach.

– Pan Aleksander Potter! – warknął chłopiec. – To jest jego dom, prawda? Pytałem na stacji benzynowej w Rocky Beach i powiedzieli…

Jupiter położył łokcie na kolanach i podparł brodę rękami. Bolała go głowa.

– Dziadek? – powtórzył znowu. – Czy to znaczy, że garncarz ma wnuka?

Nic nie mogło go bardziej zaskoczyć, nawet gdyby się dowiedział, że garncarz trzyma w piwnicy tresowanego dinozaura.

Kobieta nałożyła słoneczne okulary, ale zorientowała się, że w holu jest ciemno, i zdjęła je ponownie. Jupiter pomyślał, że ma miłą twarz.

– Nie wiem, gdzie jest garncarz – powiedział. – Widziałem go dziś rano, ale tutaj go nie ma.

– Czy to dlatego wychodziłeś przez okno? – zapytała kobieta i zwróciła się do chłopca – Tom, zatelefonuj po policję!

Tom rozglądał się bezradnie.

– Przy szosie jest budka telefoniczna. Zaraz za podwórzem – poinformował Jupiter uprzejmie.

– Czy mój ojciec nie ma telefonu w domu? – zapytała kobieta.

– Jeśli pani ojcem jest garncarz, to nie ma.

– Tom! – kobieta zaczęła grzebać w portmonetce.

– Idź sama zatelefonować, mamo – powiedział chłopiec. – Ja popilnuję tego typa.

– Nie zamierzam uciec – zapewnił go Jupiter.

Kobieta wyszła wolno na ścieżkę, do szosy, potem zaczęła biec.

– Więc garncarz jest twoim dziadkiem? – zapytał Jupe.

Chłopiec popatrzył na niego spode łba.

– Co w tym takiego dziwnego? Każdy ma dziadka.

– Słusznie – przyznał Jupiter. – Nie każdy jednak ma wnuka. Garncarz jest, no, dość niezwykły.

– Wiem. Jest artystą. – Tom oglądał ceramikę ustawioną na półkach. – Przysyła nam stale swoje wyroby.

Jupiter przeżuwał tę informację w milczeniu. Zastanawiał się, od jak dawna garncarz mieszka w Rocky Beach. Według cioci Matyldy, co najmniej od dwudziestu lat. Z pewnością był tu już dobrze zasiedziały, jeszcze nim ciocia Matylda z wujkiem Tytusem otworzyli skład złomu. Młoda kobieta mogła być jego córką, ale gdzie się podziewała przez ten cały czas? I dlaczego garncarz nigdy o niej nie mówił?

Tymczasem kobieta wróciła, schowała portmonetkę do torby i oznajmiła:

– Samochód patrolowy zaraz tu będzie.

– To dobrze – powiedział Jupiter.

– Będziesz się musiał wytłumaczyć! – krzyknęła.

– Chętnie to zrobię, pani… pani…

– Dobson.

Jupiter wstał.

– Jestem Jupiter Jones.

– Jak się masz – powiedziała odruchowo.

– Nie najlepiej w tej chwili – wyznał Jupe. – Widzi pani, przyszedłem tutaj, bo szukałem garncarza, a ktoś mnie napadł i zamknął w biurze.

Sądząc z wyrazu jej twarzy, pani Dobson nie uznała tej historii za prawdopodobną. Z oddali dobiegło wycie syreny policyjnej.