– W Rocky Beach rzadko zdarzają się sprawy wymagające szybkiej interwencji – powiedział Jupiter spokojnie. – Ludzie komendanta Reynoldsa są pewnie szczęśliwi, że mają okazję użyć syreny.
– Ty jesteś niezły numer! – wykrzyknął Tom Dobson.
Samochód zatrzymał się przed domem, a syrena załamała się i umilkła, Jupiter widział przez otwarte drzwi czarno-biały samochód patrolowy i dwóch policjantów, którzy wysiedli i spiesznie ruszyli ku nim chodnikiem.
Jupe usiadł z powrotem na schodach, a pani Eloise Dobson przedstawiła się policjantom i dosłownie ich zalała lawiną słów. Przejechała taki kawał drogi z Belleview w stanie Illinois, żeby odwiedzić swego ojca, pana Aleksandra Pottera. Pana Pottera nie zastała, zastała natomiast tego… tego młodocianego przestępcę wychodzącego z domu przez okno. Tu oskarżające wskazała Jupe'a i zasugerowała policjantom, żeby go przeszukali.
Komisarz Haines mieszkał w Rocky Beach przez całe swoje życie, a sierżant McDermott właśnie obchodził piętnastolecie służby w policji. Obaj znali Jupitera Jonesa i obaj byli dobrze zaznajomieni z garncarzem. Sierżant McDermott zrobił kilka notatek i zwrócił się do Eloise Dobson:
– Czy może pani udowodnić, że jest córką pana Pottera?
Pani Dobson najpierw poczerwieniała, potem zbladła.
– Co takiego?
– Pytałem, czy może pani…
– Słyszałam pana za pierwszym razem.
– Czy zechce więc pani wyjaśnić…
– Co mam wyjaśnić? Powiedziałam, że przyjechaliśmy tutaj i zastaliśmy tego… tego nicponia…
Sierżant McDermott westchnął.
– Przyznaję, że Jupiter Jones potrafi być kłopotliwy, ale nie jest złodziejem. – Przeniósł zrezygnowane spojrzenie na Jupe'a. – Co zaszło, Jones? Co tutaj robisz?
– Czy mam zacząć od początku? – zapytał Jupiter.
– Nigdzie się nie spieszę.
Jupiter zaczął więc od tego, jak garncarz przybył do składu złomu kupić meble dla oczekiwanych gości. Sierżant McDermott kiwał głową, a komisarz Haines poszedł do kuchni po krzesło dla pani Dobson.
Jupiter powiedział dalej, że garncarz w pewnym momencie po prostu znikł, zostawiając w składzie złomu swoją ciężarówkę.
– Przyjechałem tu zobaczyć, czy może wrócił do siebie. Drzwi frontowe były otwarte, więc wszedłem do domu. Garncarza nie zastałem, ale ktoś ukrywał się w jego biurze. Musiał schować się za drzwiami, kiedy wchodziłem. Zobaczyłem, że włamano się do biurka, i wtedy zostałem napadnięty i powalony na podłogę. Potem napastnik uciekł, a mnie zamknął na klucz. Dlatego, kiedy przybyła pani Dobson z synem, musiałem wyjść przez okno.
– Ha! – powiedział sierżant McDermott po chwili milczenia.
– Ktoś przetrząsnął biuro garncarza – upierał się Jupe. – Może pan zobaczyć, że jego papiery są porozrzucane.
McDermott wszedł do biura, zobaczył bałagan na biurku i wyciągniętą szufladę.
– Pan Potter jest niezwykle systematyczny – zauważył Jupiter. – Nigdy by nie zostawił biura w takim stanie.
McDermott wrócił do holu.
– Przyślemy tu specjalistę dla pobrania odcisków palców. Tymczasem pani Dobson…
W tym momencie Eloise Dobson wybuchnęła płaczem.
– Mamo! – chłopiec podbiegł do niej i objął ją. – Mamo, nie płacz.
– On jest moim ojcem! – szlochała. – Żeby nie wiem co, to mój ojciec i przejechaliśmy dwa tysiące kilometrów, żeby się z nim zobaczyć. Nie zatrzymaliśmy się nawet po drodze, aby zwiedzić Grand Canyon, bo chciałam… bo nie pamiętam nawet…
– Mamo! – prosił Tom.
Pani Dobson zaczęła grzebać w torbie, próbując znaleźć chusteczkę do nosa.
– Nie spodziewałam się, że będę musiała udowadniać, że pan Potter jest moim ojcem! Nie wiedziałam, że w Rocky Beach trzeba mieć ze sobą metrykę urodzenia!
– Ależ pani Dobson! – McDermott zamknął notes i schował go do kieszeni. – W tych okolicznościach byłoby najlepiej, żeby nie pozostawała pani tutaj z synem.
– Aleksander Potter jest moim ojcem!
– Możliwe, ale można sądzić, że zdecydował się opuścić swój dom. W każdym razie chwilowo. Wydaje się też, że ktoś się tu włamał. Jestem pewien, że garn… pan Potter wróci prędzej czy później i wszystko wyjaśni. Ale na razie będzie bezpieczniej dla pani i syna, jeśli zatrzymacie się w mieście. Nieopodal jest gospoda “Morska Bryza”, bardzo ładna i…
– Ciocia Matylda gościłaby panią z przyjemnością – wtrącił Jupiter.
Pani Dobson zignorowała go. Wysiąkała nos i otarła oczy. Ręce jej drżały.
– Gdzie jest ta gospoda “Morska Bryza”? – zapytała.
– Przy szosie, około dwa i pół kilometra w stronę miasta, zobaczy pani szyld.
Wstała i nałożyła okulary słoneczne.
– Być może komendant Reynolds zechce z panią rozmawiać – dodał sierżant. – Powiem mu, że znajdzie panią w gospodzie.
Pani Dobson znowu zaczęła płakać. Tom wyprowadził ją czym prędzej z domu. Poszli do zaparkowanego przy drodze niebieskiego kabrioleta z rejestracją z Illinois.
– Córka garncarza! – wykrzyknął McDermott. – Teraz już nic nie może mnie zdziwić.
– Jeśli ona jest córką garncarza – zauważył Haines.
– Dlaczego by miała kłamać? Garncarz jest zupełnie kopnięty i nie ma nic, co można by ukraść.
– Coś musi mieć – odezwał się Jupiter. – W przeciwnym razie, po co ktoś przetrząsałby jego biuro.
Rozdział 4. Zbyt wielu przybyszów
Haines zaproponował podwiezienie do Rocky Beach, ale Jupiter odmówił.
– Mam ze sobą rower. I czuję się dobrze.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie. Tylko nabiłem sobie guza. – Jupiter ruszył ścieżką.
– Uważaj na siebie, Jones! – zawołał za nim McDermott. – Ktoś ci kiedyś utrze nosa, jak będziesz go dalej wtykał w nie swoje sprawy. I trzymaj się blisko domu, słyszysz? Komendant na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.
Jupiter pomachał mu ręką, wziął rower i stanął na skraju szosy, czekając na przerwę w ruchu, żeby przejść na drugą stronę. Brązowy ford, którego wcześniej zauważył, stał wciąż na poboczu nad plażą. Ruch się przerzedził i Jupe przebiegł wraz z rowerem. Zatrzymał się przy fordzie, spojrzał w dół, na plażę. Był odpływ i ocean zostawił szeroki pas mokrego piasku.
Po zboczu wspinał się ku Jupe'owi najwspanialszy rybak, jakiego chłopiec w życiu widział. Nosił olśniewająco białą koszulę z golfem, na niej nieskazitelną, bladoniebieską kurtkę z herbem na kieszeni i dopasowane do niej idealnie kolorem spodnie. Te z kolei pięknie harmonizowały z niebieskimi trampkami. Na głowie rybak miał czapkę jachtową, która wyglądała, jakby dopiero co zdjęto ją z półki sklepowej.