– Nie sądzę – powiedział Djaro. – Nie, jestem pewien, że go nie zniszczono. Ma zbyt duże znaczenie. Ale masz rację, że łatwo go ukryć. Tym niemniej ten, kto go schował, na pewno wybrał miejsce z niezwykłą ostrożnością. Kiedy zostanie zdemaskowany, musi umrzeć. Nawet jeśli jest to książę Stefan.
Djaro wziął głęboki oddech.
– A więc, wiecie już wszystko. Nie mam pojęcia, jak zdołacie mi pomóc, żywię tylko nadzieję, że wam się to uda. Dlatego, gdy ktoś zaproponował, by zaprosić na koronację mych amerykańskich przyjaciół, przystałem natychmiast. No i jesteście tu. Nikt jednak nie wie, że jesteście detektywami, i nie powinien wiedzieć. Cokolwiek więc będziecie robić, zachowujcie się jak… no jak amerykańscy chłopcy. Co o tym myślicie? – wpatrywał się w nich pytająco. – Czy jesteście w stanie mi pomóc?
– Nie wiem – odpowiedział szczerze Jupiter. – Będzie bardzo trudno znaleźć rzecz tak małą, że można ją ukryć wszędzie. Ale możemy się postarać. Przede wszystkim musimy wiedzieć, jak wygląda ten pająk, i zobaczyć miejsce, z którego został skradziony. Mówiłeś, że zostawiono tam imitację?
– Tak, doskonałą, ale tylko imitację. Chodźcie, pokażę wam to od razu. Pójdziemy do sali, gdzie znajdują się nasze narodowe pamiątki.
Chłopcy wzięli swe aparaty fotograficzne i poszli z księciem Djaro długim, wąskim korytarzem. Następnie zeszli w dół po kręconych schodach i znaleźli się na korytarzu stosunkowo szerokim. Zarówno jego ściany, jak i podłoga i sklepienie były z kamienia.
– Pałac zbudowano blisko trzysta lat temu – objaśniał Djaro. – Fundamenty i część ścian to pozostałość starego zamku. W pałacu jest mnóstwo pustych pokoi. Praktycznie nikt nigdy nawet nie wchodzi na dwa górne piętra. Warania jest biednym krajem i nie stać nas na utrzymywanie służby tak licznej, by mogła się zajmować całym pałacem. Poza tym ogrzewanie zainstalowano tylko w nielicznych pokojach, które zostały zmodernizowane. Możecie sobie wyobrazić, jak by się tu mieszkało bez ogrzewania!
Pozostałością po starym zamku są lochy i piwnice – kontynuował Djaro, gdy schodzili po kolejnych schodach. – Są w nich sekretne wejścia, o których zapomnieliśmy, i sekretne schody, które prowadzą donikąd. Nie radzę zapuszczać się w nieznane części pałacu. Nawet ja mógłbym się tam zgubić – zaśmiał się. – Można by tu nakręcić horror z duchami przemykającymi się przez sekretne przejścia. Na szczęście nie mamy duchów… Och! Idzie książę Stefan.
Znaleźli się właśnie w dolnym korytarzu. Na wprost nich szedł spiesznie wysoki mężczyzna. Zatrzymał się i skłonił lekko.
– Dzień dobry, Djaro. Czy to są twoi amerykańscy przyjaciele?
Powiedział to tonem chłodnym i oficjalnym. Był wyprężony jak struna, miał orli nos i obwisłe czarne wąsy.
– Dzień dobry, książę – odpowiedział Djaro. – Tak, to moi przyjaciele. Pozwól, że przedstawię ci Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa i Boba Andrewsa z Kalifornii w Stanach Zjednoczonych.
Przy każdym nazwisku wysoki mężczyzna skłaniał głowę na centymetr, a jego bystre oczy spoglądały uważnie.
– Witajcie w Waranii – powiedział uprzejmie, lecz chłodno. – Pokazujesz zamek przyjaciołom?
– Idziemy do sali naszych narodowych pamiątek – odparł Djaro. – Interesuje ich nasza historia. Książę Stefan – zwrócił się do chłopców – jest regentem Waranii. Sprawuje rządy od czasu, gdy mój ojciec zginął na polowaniu.
– Rządzę w twoim imieniu, książę – dodał szybko książę Stefan – i mam nadzieję, że z korzyścią dla ciebie. Będę wam towarzyszył. Pragnę okazać należny szacunek twoim gościom.
– Doskonale – powiedział Djaro, choć jak Trzej Detektywi dobrze wiedzieli, była to ostatnia rzecz, której sobie życzył. – Nie chcielibyśmy jednak odciągać cię od twoich obowiązków, książę Stefanie. Miałeś, zdaje się, uczestniczyć w radzie dzisiejszego rana?
– Tak – odparł książę Stefan – omawiamy szczegóły twojej koronacji. To szczęśliwe wydarzenie będziemy celebrować już za dwa tygodnie. Kilka minut jednak mogę jeszcze z wami pobyć.
Djaro nic nie odpowiedział i ruszył przodem w głąb korytarza. Weszli do ogromnej, wysokiej sali o dwóch kondygnacjach. Stały tam liczne oszklone gabloty, a ściany zawieszone były obrazami. W gablotach znajdowały się stare chorągwie, tarcze, medale, księgi i inne zabytkowe przedmioty. Każdy z nich zaopatrzony był w białą kartę z opisem. Chłopcy zatrzymali się przy gablocie, w której złożony był złamany miecz. Karta informowała, że jest to miecz księcia Paula, którym rozgromił buntowników w 1675 roku.
– W tej sali zawarta jest historia naszego narodu – mówił książę Stefan. – Jesteśmy małym narodem i nasza historia nie jest zbyt emocjonująca. Bez wątpienia wam, przybyłym z wielkiej Ameryki, musimy wydawać się śmieszni i staroświeccy.
– Nie, proszę pana – zaprzeczył grzecznie Jupiter. – Z tego, co dotąd widzieliśmy, pański kraj wydaje się nam bardzo ciekawy.
– Większość twoich rodaków uważa, że jesteśmy beznadziejnie niepraktyczni i zacofani – powiedział książę Stefan. – Mogę mieć tylko nadzieję, że nie znudzi was powolne tempo, w jakim żyjemy. A teraz wybaczcie mi, muszę się już udać na naradę.
Odwrócił się i odszedł. Bob wydał lekkie westchnienie ulgi.
– Wyraźnie nas nie lubi – powiedział cicho.
– Bo jesteście moimi przyjaciółmi – powiedział Djaro. – Nie chce, żebym miał przyjaciół. Nie chce, żebym wypowiadał swoje zdanie i mu się przeciwstawiał, co ostatnio robiłem. Zwłaszcza po powrocie z Ameryki. Ale mniejsza z nim. Patrzcie, to jest portret księcia Paula.
Podeszli do naturalnej wielkości portretu mężczyzny we wspaniałym, czerwonym mundurze ze złotymi guzikami. W ręce dzierżył miecz wparły w podłogę końcem ostrza. Miał szlachetną twarz i orle spojrzenie. Drugą rękę trzymał wyciągniętą przed siebie, na otwartej dłoni siedział pająk. Chłopcy przyjrzeli mu się z bliska. Był istotnie ładny. Miał aksamitnoczarny odwłok ze złotymi cętkami.
– Mój przodek – powiedział z dumą Djaro. – Książę Paul Zdobywca oraz pająk, który uratował mu życie.
Chłopcy stali wpatrzeni w obraz. Za ich plecami przesuwali się turyści, którymi wypełniała się sala. Rozmawiali w różnych językach, także po angielsku. Nosili aparaty fotograficzne lub przewodniki turystyczne, przeważnie jedno i drugie. W drzwiach stali dwaj królewscy gwardziści z pikami w rękach.
Tuż za chłopcami przystanęła para Amerykanów, tęgi mężczyzna z żoną.
– Fuj! – wykrzyknęła kobieta. – Popatrz na tego wstrętnego pająka!
– Cii! – uciszył ją mężczyzna. – Nie mów tego głośno przy tubylcach. To jest ich maskotka. Poza tym pająki są o wiele sympatyczniejsze, niż się uważa. Po prostu przylgnęła do nich zła opinia.
– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała kobieta. – Rozdepczę każdego pająka, na którego się natknę.
Pete i Bob uśmiechnęli się. Djaro zmrużył oczy. Przeszli dalej i okrążywszy wolno salę, znaleźli się pod drugimi drzwiami. Przy nich stał również gwardzista.
– Pragnę wejść, sierżancie – powiedział Djaro.
Żołnierz zasalutował z respektem.
– Tak jest, sire – powiedział.
Odsunął się, a Djaro wyjął klucz i otworzył masywne, nabijane mosiężnymi ćwiekami drzwi. Weszli do niewielkiego przedsionka, na końcu którego znajdowały się następne zamknięte drzwi. Po otwarciu ich, ukazały się drzwi trzecie, a raczej brama z kutego żelaza. Kiedy i te zostały wreszcie otwarte, znaleźli się w pomieszczeniu wielkości około dwudziestu czterech metrów kwadratowych. Wyglądało jak skarbiec i istotnie nim było. W gablotach pod ścianą leżały insygnia królewskie – berło i korona, a także kilka naszyjników i pierścieni.