– Kupicie balony, amerykańscy dżentelmeni? – zapytała. – Pozwólcie im poszybować w chmury i zanieść wasze życzenia do nieba.
Pete wyłuskał z kieszeni banknot i podał jej. Wręczyła każdemu z nich balon i odwróciła się w poszukiwaniu reszty. Gdy pochylała się nad monetami, szepnęła niemal bezgłośnie:
– Ktoś chodzi za wami. Śledzą was. Mężczyzna i kobieta. Nie wyglądają niebezpiecznie. Wydaje mi się, że chcą porozmawiać z wami. Dajcie im sposobność. Idźcie na lody, tam przy stolikach.
Chłopcy wyrazili swe życzenia i wypuścili balony. Patrzyli za nimi, aż stały się maleńkimi kropkami na niebie. Potem wolno podeszli do stolików rozstawionych na trawie i przykrytych obrusami w czerwoną kratę. Usiedli przy jednym z nich. Natychmiast zjawił się wąsaty kelner.
– Lody? Może gorąca czekolada, sandwicze?
Przystali na wszystko, co proponował. Kelner odszedł, a chłopcy rozejrzeli się wokół. Bob zobaczył mężczyznę i kobietę kupujących balony i rozpoznał w nich parę, która tego rana stanęła za nimi przed portretem księcia Paula. Poczuł z całą pewnością, że to przez nich byli śledzeni.
Podeszli z wolna i usiedli przy sąsiednim stoliku. Zamówili lody i kawę, po czym spojrzeli na chłopców i uśmiechnęli się.
– Czy jesteście Amerykanami? – zapytała kobieta.
– Tak, proszę pani – odpowiedział Jupiter. – Państwo też jesteście Amerykanami?
– Oczywiście – przytaknęła kobieta. – Z Kalifornii, tak jak wy. Jupe zesztywniał. Skąd wiedziała, że są z Kalifornii?
– Jesteście z Kalifornii, prawda? – powiedział szybko mężczyzna. – W każdym razie wasze koszulki są kalifornijskie.
– Tak – odpowiedział Jupiter – jesteśmy z Kalifornii. Dopiero wczoraj przyjechaliśmy.
– Widzieliśmy was rano na zamku, w sali pamiątek – odezwała się kobieta. – Mój Boże, czy to nie sam książę Djaro był z wami?
– Tak, oprowadzał nas – skinął głową Jupiter i zwrócił się do Boba i Pete'a. – Powinniśmy chyba umyć ręce, nim kelner przyniesie nasze jedzenie. Tam, za akrobatami widziałem tabliczkę “do toalet”.
– Chcemy pójść do toalety – powiedział do pary przy sąsiednim stoliku. – Czy zechcielibyście państwo przypilnować w tym czasie naszych aparatów fotograficznych?
– Oczywiście, synku – zgodził się mężczyzna z szerokim uśmiechem. – Nie bójcie się, przypilnujemy, żeby ich nikt nie ukradł.
– Dziękuję panu – Jupiter wstał i ruszył w stronę toalet, nie dając swym towarzyszom szansy odezwania się. Chcąc nie chcąc pospieszyli za nim.
– Co to za pomysł, Jupe? – szepnął Pete, gdy się zrównali. – Dlaczego zostawiliśmy aparaty?
– Ciii! – syknął Jupe. – Mam pomysł. Zaufaj mi.
Gdy mijali dziewczynę z balonami, Jupiter powiedział do niej nie zatrzymując się.
– Obserwuj, proszę, tę parę. Powiedz nam, gdyby ruszali aparaty fotograficzne. Za chwilę wrócimy.
Skinęła głową w odpowiedzi. Detektywi szli niespiesznie, rozglądając się, jak na beztroskich turystów przystało.
Toaleta, umieszczona dyskretnie wśród drzew, była niewielkim kamiennym budynkiem. Wewnątrz nie było nikogo i Pete z miejsca wybuchnął:
– Co to za pomysł, Jupe?!
– Ci dwoje – powiedział Jupe odkręcając kran – będą zapewne rozmawiać. Może im się coś wymknąć.
– No to co? Co nam z tego przyjdzie? – zapytał Bob.
– Uruchomiłem magnetofon w moim aparacie – powiedział Jupe. – Jest bardzo czuły. Nagra wszystko, co powiedzą. Teraz już lepiej nie rozmawiajmy. Ktoś może podsłuchiwać.
Umyli ręce w milczeniu i wrócili spacerem do stolika. Dziewczyna z balonami potrząsnęła lekko głową, gdy ją mijali. A więc nic nie zaszło podczas ich nieobecności. Aparaty fotograficzne leżały, gdzie je zostawili, a mężczyzna i kobieta przy sąsiednim stoliku popijali kawę.
– Nikt nie próbował zabrać waszych aparatów – powiedział mężczyzna wesoło. – To uczciwy kraj. Kelner był już z waszym zamówieniem, ale powiedziałem mu, że musieliście odejść na parę minut. O, już idzie.
Kelner taszczył załadowaną tacę. Postawił przed nimi lody, gorącą czekoladę i sandwicze. Rzucili się na to wszystko z apetytem.
Parę minut później para obok dopiła swą kawę. Wstali, pożegnali się i odeszli.
– Jeśli chcieli rozmawiać z nami, wyraźnie zmienili zamiar – zauważył Pete.
– Mam nadzieję, że rozmawiali ze sobą – powiedział Jupiter.
Nacisnął mały guzik w aparacie i taśma przewinęła się. Nacisnął inny i zaczęła odtwarzać. Z początku słyszeli tylko niewyraźny szum. Wtem odezwał się męski głos. Bob aż podskoczył podekscytowany.
– To działa! Tak jak się spodziewałeś, Jupe!
– Ciii! – przerwał mu Jupiter. – Słuchajmy, co powiedzieli. Nie przerywajcie jedzenia i nie patrzcie na aparat.
Cofnął taśmę i puścił ją ponownie, przyciszając dźwięk tak, żeby tylko oni mogli słyszeć. Wysłuchali z uwagą następującej rozmowy:
Mężczyzna: – Freddie wysłał nas tu po nic. Kaktus urośnie mi na dłoni, jeśli te dzieciaki są detektywami.
Kobieta: – Freddie rzadko się myli. Mówił, że to spryciarze. Sprawdził ich. Nazywają siebie Trzema Detektywami.
Mężczyzna: – Bawią się tylko! Nie powiesz mi, że kiedykolwiek coś wykryli. A jeśli, to przez czysty przypadek. Gdyby się mnie ktoś pytał, jak wygląda głupek, wskazałbym tego grubego chłopaka.
W tym momencie Bob i Pete z trudem powstrzymali się od chichotu. Jupe starał się zrobić na parze wrażenie głuptasa, ale ten komentarz to już było trochę za wiele.
Kobieta: – Tak czy inaczej, Freddie kazał ich śledzić i sprawdzić, czy się z kimś nie kontaktują. Uważa, że pracują dla CIA.
Mężczyzna: – Przecież nie wiedzą nic, o czym mogliby komukolwiek donieść. Szwendają się dookoła jak wszystkie dzieciaki. Niech ich ktoś inny śledzi.
Kobieta: – Nie masz więc zamiaru porozmawiać z nimi, żeby namówili księcia Djaro do współdziałania z księciem Stefanem?
Mężczyzna: – Nie, to nie jest dobry pomysł. Uważam, że jedynie to, co Freddie od początku zamierzał, jest rozsądne. Pozbyć się księcia i zrobić Stefana stałym regentem. Mamy Stefana w garści, więc faktycznie krajem będzie rządził syndykat nasz i Roberta.
Kobieta: – Lepiej mów ciszej. Ktoś może usłyszeć. Mężczyzna: – Nikogo nie ma w pobliżu. Mówię ci, Mabel, trafiła nam się okazja, o jakiej można było marzyć. Niech tylko to przejmiemy, książę Stefan będzie figurantem, a my usamodzielnimy się kompletnie. Czy myślałaś kiedykolwiek, co można zrobić posiadając własne państwo?
Kobieta: – Hazard, jak mówiłeś. Możemy prześcignąć Monte Carlo. Mężczyzna: – Tak. Później możemy opanować banki. Są ludzie w Stanach, którzy chcą ukryć pieniądze przed rządem. Zaoferujemy im przywileje bankowe. Ale to tylko początek. Ustanowimy prawo o ekstradycji, inne kraje nie będą mogły aresztować przestępców, którzy tu zbiegną. Każdy poszukiwany gdziekolwiek dla jakichkolwiek powodów tu będzie bezpieczny… dopóty, dopóki będzie nam płacił haracz.
Kobieta: – Świetnie, ale co będzie jeśli książę Stefan nie zechce zaakceptować naszych planów?
Mężczyzna: – Jeśli chce się utrzymać przy władzy, będzie musiał. Za dużo na niego mamy. Och, mówię ci, Warania to słodka, soczysta gruszka. Trzeba ją tylko zerwać.
Kobieta: – Cii! Wracają.
Taśma zamilkła. Jupiter przesunął niedbałym ruchem aparat fotograficzny i nieznacznie zatrzymał taśmę, po czym ją przewinął.
– Rany – jęknął Pete – to fatalnie, tak jak się Bert Young obawiał. Nawet gorzej. Oni planują obrócenie tego kraju w raj dla przestępców,
– Musimy powiedzieć o tym Bertowi Youngowi! – wykrzyknął Bob. Jupiter zmarszczył czoło.
– Powinniśmy. Chciałbym odtworzyć mu całą taśmę, ale to trwałoby zbyt długo. Podamy mu tylko najistotniejsze szczegóły.