Выбрать главу

Z zamyślenia wyrwała ją Elsbeth, która podeszła do okna i patrzyła na coś z wyraźnym zainteresowaniem. Catharina bezwiednie zbliżyła się do niej.

Przez park przechodziła pośpiesznie pani Tamara, kierując się w stronę zabudowań służby. W ręku trzymała duży, chyba dość ciężki kosz.

– Mama znowu będzie odgrywać szlachetną damę – odezwała się cienkim głosem Elsbeth. – Twierdzi, że wszystkim dzieciom rozdaje po równo, ale ja doskonale wiem, kto jest jej pupilkiem.

Catharina nie śmiała przerywać.

– Faworyzuje tego chłopca dlatego, że Malcolm go lubi. Niedobrze mi się robi, kiedy widzę, jak strasznie się narzuca temu Malcolmowi. Myśli, że on się w niej kocha, ale ja dobrze wiem, że to nieprawda. Przecież to ja dostaję od niego najładniejsze prezenty.

Catharina poczuła niesmak.

– Jest miłym bratem – wydobyła z siebie z trudem, wstrząśnięta tym, co usłyszała.

– Skąd? Przecież to nie mój brat! Popatrz! Miałam rację, idzie do Joachima.

– Do tego chłopca, który ma trochę krzywe plecy?

– Trochę? Przecież to garbus! Po co ona tak demonstruje swoją dobroć? Nie wystarczy jej, że ma mnie?

Catharina jeszcze nigdy nie słyszała takiego żałosnego tonu.

– Ależ, panienko Elsbeth – rzekła z przekonaniem. – Mama przecież bardzo panienkę kocha!

– Tak myślisz? – W błękitnych oczach ukazała się radość.

– Ależ tak! Jestem tego pewna. Ona i pan Malcolm są do panienki bardzo przywiązani.

– Wiesz – powiedziała dziewczynka z uśmiechem – właściwie jesteś nawet miła. Że też nie zauważyłam tego od razu.

Wybiegła z pokoju radosna i uszczęśliwiona, a Catharina zamyśliła się.

Biedne dziecko, samotne i kompletnie pozbawione poczucia własnej wartości. Przecież cała rodzina bardzo ją kochała, ale ta dziewczynka najwyraźniej miała w sobie tak silną potrzebę miłości, że nigdy nie dość jej było uczuć najbliższych.

Przypomniał jej się rysunek, który znalazły razem z panną Inez pierwszego dnia w sypialni Elsbeth. A teraz mała zdradziła w swej naiwności, że pani Tamara darzy uczuciem swego pasierba.

Hmm… Właściwie nie było między nimi tak dużej różnicy wieku, a kobiety po czterdziestce nierzadko żywo interesują się młodszymi od siebie mężczyznami. Słyszała kiedyś, jak matka rozmawiała o tym z przyjaciółkami. A pani Tamara jest naprawdę piękną i zapewne obdarzoną dużym temperamentem kobietą, rozmyślała Catharina ze zbolałym sercem.

Zdaje się, że za tymi murami dzieją się doprawdy dziwne rzeczy…

Postanowiła przestać o tym myśleć i z jeszcze większym zapałem zabrała się do porządków. Omijała wzrokiem zaryglowane drzwi, ale chyba dlatego tym bardziej ją wabiły i przyciągały. Zdawało jej się, że słyszy zachęcające wołanie: „Chodź, otwórz zamki! Może ci się uda!”

Odwróciła się siłą woli i czym prędzej zakończyła sprzątanie, po czym wybiegła, jakby gonił ją sam diabeł, omal nie przewracając się o próg.

Popołudniami na ogół się tak układało, że od obiadu do kolacji Catharina nie miała co robić. Upewniwszy się, że nikt nic od niej nie potrzebuje, dziewczyna wyszła na dwór. Ponieważ nie wypadało, by pokojówka spacerowała po parku, ruszyła gościńcem w stronę zabudowań służby.

Dzień był piękny, wiosenny. Catharina słyszała bzyczenie owadów i ptasi chór w koronach drzew. Cielęta wypuszczone na pastwisko podskakiwały radośnie.

Na ławce przed domem, oparty o nasłonecznioną ścianę, siedział nad szachownicą mały Joachim i najwyraźniej rozgrywał partię z wyimaginowanym przeciwnikiem.

Catharina ostrożnie podeszła bliżej. Szachownica była naprawdę piękna, zapewne otrzymał ją od mieszkańców pałacu. Ubrania chyba też, bo wyglądał schludniej i porządniej niż pozostałe dzieci służby i robotników dworskich. Najwyraźniej Järncronowie interesowali się nim szczególnie, wszak był synem zarządcy.

– Witaj! – odezwał się chłopiec, rozpoznając Catharinę. – Umiesz grać w szachy?

– Umiem – odpowiedziała z ociąganiem. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Naprawdę? – ucieszył się. – Zagrałabyś ze mną? Tak nudno się gra z sobą samym, a moja mama nie potrafi.

Usiadła naprzeciwko, pomyślawszy sobie, że chyba nikt nie weźmie jej za złe, iż rozweseli trochę chore dziecko.

– Jak się czuje twój ojciec? – zapytała.

Joachim popatrzył na nią, jakby w pierwszej chwili nie rozumiał, o co jej chodzi.

– A, ojciec – uśmiechnął się w końcu. – Dziękuję, noga się goi, choć on okropnie narzeka.

– To typowe dla silnych mężczyzn. Uważają, że nikt nie cierpi bardziej od nich.

Chłopiec roześmiał się.

– Rzeczywiście, też to zauważyłem – odpowiedział.

Obserwowała go kątem oka, kiedy ustawiali figury na szachownicy. Był śliczny i bardzo bystry. Czarująco zawstydzony, a zarazem szczery i otwarty. Otworzyły się drzwi i wyjrzała jego matka, kobieta dość bezbarwna, ale gdy zobaczyła, że grają, cofnęła się, ze zdziwienia marszcząc brwi.

Catharina nie miała najmniejszego zamiaru wypytywać chłopca o jego kontakty z mieszkańcami pałacu. Pragnęła jedynie przyjrzeć się dziecku, nad którym zarówno Malcolm, jak i Tamara rozpostarli opiekuńcze skrzydła. Faktycznie potrzebował opieki, z bliska dopiero mogła ocenić rzeczywisty stopień jego kalectwa. Było gorzej, niż sądziła, bo oprócz tego, że miał garb, nie poruszał jedną ręką. Ale za to był bardzo pogodny i w czasie gry często się śmiał.

– Ha! Ha! – zagrzmiała Catharina grubym głosem. – Porywam twoją królową! – I uniosła dramatycznie rękę nad stołem.

Rozbawiony chłopiec zaśmiewał się do utraty tchu.

– Widzę, Karin, że potrafisz grać w szachy – usłyszała naraz za plecami szorstki głos Malcolma.

Ujrzawszy nad sobą surowe oblicze dziedzica, poderwała się gwałtownie i dygnęła.

– Tak, ja… – jąkała się – często musiałam grać z panią, u której pracowałam poprzednio, i trochę się nauczyłam. A ponieważ teraz miałam wolną chwilę…

– Grasz znakomicie – pochwalił dziewczynę, utkwiwszy wzrok w szachownicy. – Będziemy musieli kiedyś rozegrać partię – dodał i odszedł w stronę pałacu.

Catharina popatrzyła zdruzgotana na Joachima.

– Pan Malcolm chyba był niezadowolony – rzekł chłopiec przestraszony.

– Tak – potwierdziła dziewczyna. – Wydaje mi się, że powinniśmy już kończyć. Nikt nie wygrał.

– Przyjdziesz jeszcze kiedyś?

Wzruszyła się, słysząc w jego głosie niemą prośbę.

– Nie wiem, Joachimie, ale postaram się. Teraz jednak muszę się spieszyć.

Wracała parkową aleją, bijąc się z myślami. Tak dłużej nie może trwać. Nie wolno mi okłamywać tych zacnych ludzi, udawać kogoś innego. Poczuła obrzydzenie do samej siebie.

– Wszystko to fałsz i oszustwo – mruczała pod nosem.

Najprościej byłoby wyjechać, ale tchórzostwo nie leżało w charakterze Cathariny. Nie chcąc dodatkowo pogarszać sytuacji, którą i tak już uważała za okropną, postanowiła wszystko wyjaśnić.

W holu natknęła się na Malcolma i panią Tamarę, która stała wyprostowana jak struna, a na jej twarzy malowała się powaga.

– Karin, chodź tu, proszę – powiedziała.

Catharina posłusznie wykonała polecenie.

– Pan Malcolm powiedział mi, że bawiłaś się z Joachimem.

– Tak, proszę pani. Nie sądziłam, że postępuję niewłaściwie.

Nie zmieniając wyrazu twarzy, wdowa ciągnęła dalej:

– Przedyskutowaliśmy to właśnie. Pan Malcolm twierdzi, że twoja obecność pozytywnie wpływa na chłopca. Od dziś więc czas poobiedni będziesz wykorzystywać na zabawy z Joachimem.