– Tak przypuszczam, choć jego śmierć była dość zagadkowa. Zresztą wiele niejasności nagromadziło się przez te wszystkie lata. Doprawdy, Catharino, trudno byłoby ci wszystko zrozumieć.
– Dlaczego więc stąd nie wyjedziesz?
– Ten dwór od pokoleń należy do mego rodu i moim obowiązkiem jest tu zostać. Zresztą wychowałem się w Markanäs i właściwie jestem z nim bardzo związany. Kiedyś lubiłem tu przebywać, niestety, teraz wszystko się zmieniło.
– Rzeczywiście, to cudowny zakątek – przyznała z rozmarzeniem. A z jej tonu można było wyczytać, że gdyby tylko Malcolm zechciał ją poślubić, pokochałaby to miejsce.
Zapadła cisza. Oboje zatopili się w rozmyślaniach.
Malcolm miał bardzo nieszczęśliwą minę, ale wreszcie zebrał się w sobie i machając nerwowo ręką, rzekł:
– Teraz nie mogę zostać tu dłużej. Ale musimy jeszcze koniecznie porozmawiać. Może spotkamy się wieczorem. Wracaj na górę tą samą drogą, którą przyszłaś, i powieś klucz na miejsce. I, na miłość boską, pamiętaj, jesteś Karin Bengtsdatter.
Zdumiała się, bo nie sądziła, że Malcolm będzie chciał dalej odgrywać tę komedię. Nie śmiała jednak o nic więcej pytać i skierowała się ku drzwiom. Malcolm powstrzymał ją jednak i objąwszy ramieniem, wyznał:
– Pragnę ci tylko jeszcze powiedzieć, że… nie jestem rozczarowany.
– Naprawdę?
– Nie, a ty?
– Ja? Och, nie, wręcz przeciwnie… – urwała speszona.
Stał w drzwiach, jakby pragnął przedłużyć tę chwilę, a dostrzegłszy zakłopotanie Cathariny, uśmiechnął się ciepło.
– Wiesz, nowa służąca Karin ujęła mnie swą naturalnością i wrażliwością. Byłaś taka dobra dla małego Joachima. Kiedy wyznałaś mi, kim jesteś naprawdę, przeżyłem w pierwszej chwili szok. Ogarnął mnie śmiertelny strach, że coś ci się może stać, a równocześnie poczułem gniew, że mnie oszukałaś. Prawie natychmiast jednak pożałowałem tego, przypomniawszy sobie, co ci uczyniłem. Teraz, gdy usłyszałem twoje wyjaśnienie, poczułem się bezgranicznie nieszczęśliwy, że tak bardzo cię skrzywdziłem. Ale jeśli chodzi o mój stosunek do ciebie… muszę wyznać, że jestem mile zaskoczony. Na pewno byłoby nam… Pasujemy do siebie i na pewno byśmy się świetnie rozumieli. Skojarzone małżeństwa nie zawsze bywają udane, ale wydaje mi się, że nam by się udało. A ty jak sądzisz? Czy odczuwasz to samo?
Skinęła tylko głową uroczyście, bo ze wzruszenia ścisnęło ją w gardle.
Malcolm w odruchu bezsilności odchylił głowę i przymknął oczy.
– Och, Catharino, kiedy myślę o tym, co się stanie z Markanäs, chwilami ogarnia mnie czarna rozpacz. A teraz, gdy już wiem, czego zostałem pozbawiony, będzie mi jeszcze gorzej.
– Wzruszyłeś mnie – szepnęła.
– Wyznałem ci tylko szczerą prawdę. Spróbujemy wspólnie znaleźć jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, musimy pomóc twoim siostrom. Niczemu nie zawiniły, więc dlaczego miałyby cierpieć. Zresztą ty także.
– A co z tobą? Przecież i ty zasługujesz na inny los – wyszeptała Catharina.
Uścisnąwszy jej ramię powiedział:
– Wiesz, poczułem ulgę. Wprawdzie nie mogę ci wyjawić prawdziwego powodu mojej decyzji z uwagi na kogoś, kogo ta sprawa również dotyczy, ale czuję, że zyskałem w tobie sprzymierzeńca.
– Możesz zawsze na mnie liczyć – zapewniła go stłumionym ze wzruszenia głosem. – Co możemy uczynić?
– Od wielu lat się nad tym zastanawiam – westchnął ciężko. – Ale porozmawiamy o tym wieczorem. Och, nie, całkiem zapomniałem, dziś wieczorem muszę być na jakimś nudnym zebraniu i wrócę późno. A jutro nie będzie mnie przez cały dzień, bo zaczęły się już wiosenne prace w polu. Może więc umówimy się na jutrzejszy wieczór? Dam ci znak!
Potwierdziwszy skinieniem głowy, że się zgadza, rozstała się z Malcolmem i wróciła do swych codziennych obowiązków. Na szczęście nikt nie zauważył jej chwilowego zniknięcia.
Serce rozsadzała jej radość, bo Malcolm okazał się bardziej przyjazny, niż przypuszczała. Zyskała pewność, że jest wspaniałym człowiekiem, choć w związku z tym jego decyzja wydawała się Catharinie jeszcze bardziej niezrozumiała.
Jaką to straszną tajemnicę próbowano ukryć we dworze Markanäs?
Wieczorem, tuż przed zaśnięciem, usłyszała na strychu czyjeś kroki.
Strych podzielony był na trzy części. W jednej, nad gmachem głównym, przechowywano, jak to zwykle w takim miejscu, stare rupiecie. Nad skrzydłami pałacu mieściły się pokoje dla służby. Kiedy Catharina przybyła do Markanäs, wszystkie pokoje na poddaszu w części nad sypialniami domowników były zajęte. Skierowano ją więc do drugiego, zupełnie pustego skrzydła. Obiecano jej, że z czasem zamieszkają tam kolejni pracownicy. Nie ukrywała, że pragnęła, by nastąpiło to jak najprędzej. Przerażała ją bowiem świadomość, że jest zupełnie sama nad wielką salą balową, w której panowała niepodzielnie okrutna Agneta Järncrona, od lat terroryzująca mieszkańców dworu.
A może ona krąży podziemnymi korytarzami i tylko czasami nawiedza pokój Malcolma przez tajemnicze drzwi? zastanawiała się Catharina.
Ciekawe, gdzie właściwie znajduje się grób tej możnej damy? Na ogół szlacheckie rody mają rodzinne krypty w pobliskich kościołach. A może w przepastnych lochach tego starego dworu stoją trumny ze szczątkami przodków, a szczególnie ta jedna, w której spoczywa Agneta? Chyba nie odważę się tego sprawdzać, pomyślała. Uff… Czemu nękają mnie takie myśli, mimo że uporczywie je od siebie odsuwam?
Silny wiatr uderzał gwałtownie i pogwizdywał pod okapem, choć do uszu dziewczyny docierały także inne odgłosy…
Catharina leżała w łóżku, nie mogąc zmrużyć oka, gdy nagle usłyszała, że coś się poruszyło. Zrazu wydawało się jej, że to szczury, i wzdrygnęła się z obrzydzeniem, ale kiedy po chwili rozpoznała odgłos ludzkich kroków, oblał ją zimny pot.
Ktoś podszedł do drzwi.
Może to przyszła panna Inez, by mnie powiadomić, jakie prace mam wykonać jutro rano, zastanawiała się.
Ale nie, panna Inez przecież by się nie skradała.
Catharina zamarła, leżała cicho jak trusia, choć serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
To na pewno Agneta Järncrona! myślała w popłochu. Któż inny krążyłby po uśpionym domu, zaglądając w każdy zakamarek? A może udało jej się wyśledzić, kim jest nowa służąca, i nie spodobało jej się pojawienie kolejnej potencjalnej pani Markanäs? Może Catharina zdążyła popaść w niełaskę?
Przed drzwiami na moment ucichło, słychać jedynie było tłumiony oddech. Czy duchy oddychają? Chyba jedynie wówczas, gdy chcą kogoś przestraszyć. Coś zaszeleściło… szeroka jedwabna suknia z siedemnastego wieku? Nie, znów słychać oddech przy dziurce od klucza.
Catharina zastanawiała się gorączkowo, czy przekręciła klucz w zamku. Pewna nie była, ale wydawało się jej, że tak.
To absurd, zganiła siebie w myślach. Przecież duchy potrafią przenikać przez mury!
Och, czemu to serce bije tak mocno, jeszcze zdradzi moją obecność!
Na szczęście światło w pokoiku miała zgaszone i przez dziurkę od klucza nic nie dało się podejrzeć. Marna to pociecha, ale zawsze jakaś.
Rzeczywiście, tajemnicza istota za drzwiami wyraźnie zrezygnowała. Po chwili kroki się oddaliły.
Catharina odetchnęła głęboko, drżąc na całym ciele.
Może powinna zawołać: „Kto tam?” Niestety, sparaliżowana strachem, nie była w stanie tego uczynić, jakby jakaś niewidzialna siła zawładnęła nią bez reszty i pozbawiła woli.
Naraz przyszło jej do głowy, że to może Malcolm sprawdzał, czy się jeszcze nie położyła, a ponieważ zobaczył, że jest ciemno, odszedł, nie chcąc jej budzić.