Niemożliwe, kroki zdecydowanie nie należały do mężczyzny. Tak lekko stąpać mogła tylko kobieta. Zresztą Malcolm nie patrzyłby przez dziurkę od klucza.
Zaskrzypiały drzwi na dole i Catharina usłyszała znajomy głos panny Inez:
– Elsbeth? Czy to ty?
Cisza. Ale zaraz potem głos rozległ się znów, tym razem bliżej schodów.
– Elsbeth! – wołała surowo panna Inez, a w jej głosie wyczuwało się strach.
A potem zaległa cisza.
Długo jeszcze Catharina nie mogła zasnąć, mimo że była śmiertelnie zmęczona. Leżała, nasłuchując, i rozmyślała o okrutnej Agnecie. Przypomniała sobie spojrzenie, jakim ją obrzuciła dama z portretu, gdy opuszczała salę balową…
Nazajutrz okazało się, że zupełnie niepotrzebnie tak się jej bała. Wszak duchy nie zostawiają kartek z nieprzyzwoitymi rysunkami, a taką znalazła rankiem pod drzwiami. Zrozumiała, co oznaczał szelest, jaki słyszała w nocy. Na kartce znów był narysowany mężczyzna i kobieta, choć tym razem z mniejszą dokładnością anatomiczną. Pod postacią mężczyzny widniała litera „M”, zaś pod postacią kobiety napisane było dziecinnym nieporadnym pismem „ja”. Catharina skrzywiła się ze wstrętem i odwróciła kartkę. Na odwrocie znajdował się podpis: „Karin”. Pod spodem zaś krótka informacja: „On jest mój. Trzymaj się z daleka, ty dziwko!” i jeszcze podpis: „Agneta Järncrona”, z błędem w imieniu.
Catharina zmięła ohydny papier, by go natychmiast wyrzucić. Cóż innego mogła zrobić? Za nic w świecie nie pokazałaby go Malcolmowi. Umarłaby raczej ze wstydu. A nie miała tu nikogo innego, komu by mogła się zwierzyć.
A może powiedzieć o tym pannie Inez? przemknęło jej przez głowę, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Co prawda panna Inez odnosiła się do niej dość przychylnie, ale wtajemniczając ją, Catharina działałaby za plecami Malcolma, a tego wolała uniknąć.
Zdecydowanym ruchem podarła kartkę na drobne kawałeczki i wrzuciła do pieca. W jednej chwili zamieniły się w popiół.
Ale nieprzyjemne wspomnienie nocnych wydarzeń nie opuszczało jej przez cały dzień. Pilnie wywiązywała się ze swych obowiązków i wykonywała wszelkie prace bez zarzutu. Gdy ktoś pociągnął za dzwonek, zjawiała się natychmiast uprzejma i grzeczna, choć pełna lęku, że wszyscy widzą, jak nienaturalny jest jej uśmiech.
Po południu, kiedy wracała ożywiona od Joachima, z którym rozmowy zawsze poprawiały jej humor, natknęła się na Malcolma, kierującego się do budynków gospodarskich. Tego dnia widziała go po raz pierwszy. Silny wiatr zdmuchnął mu włosy z czoła i Malcolm wydał się Catharinie jeszcze przystojniejszy niż zazwyczaj.
Dygnęła, a on rzucił przelotem:
– Dobrze, zachowuj się tak, jakby się nic nie wydarzyło. Jej oczy śledzą nas z bocznego skrzydła – powiedział.
Boczne skrzydło? Catharina zadrżała, patrząc w okna sali balowej. Pośpiesznie odwróciła wzrok, przypomniawszy sobie świdrujące oczy Agnety.
Czyżby Malcolm naprawdę wierzył w złą moc tej damy? Jego strach sprawił, że przeraziła się jeszcze bardziej.
Uderzenie wiatru porwało niewielką drucianą klatkę dla kurcząt, na szczęście pustą. Niesiona alejką, uderzyła o ścianę. Dziewczyna chwyciła ją i odniosła na miejsce przy oborze.
Catharina nie obawiała się, że ktoś, kto podrzucił list, odkrył jej związek z dziedzicem. Ale nie miała żadnych wątpliwości, że ta osoba nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach i ma obsesję na punkcie Malcolma. Gotowa jest usunąć z drogi każdego, kto się tylko do niego zbliży.
Dziewczyna wygładziła włosy i weszła do pałacu. W holu usłyszała rozdrażniony głos pani Tamary, dobiegający z salonu. Z tłumionym gniewem mówiła:
– I co z tego, że rozmawiam z Malcolmem? Czy mi nie wolno?
– Zabraniam wam potajemnie szeptać! – krzyknęła Elsbeth i dodała z pretensją: – Nic was nie obchodzę. Myślicie tylko o sobie.
– Doskonale wiesz, że to nieprawda. I powtarzam ci, Elsbeth, po raz ostatni. Zostaw Malcolma w spokoju i nie wtrącaj się do jego spraw! Ma prawo sam wybierać sobie przyjaciół. Wiesz dobrze, że cię bardzo kocha i zawsze miał do ciebie anielską cierpliwość.
– Tak, wiem – powtórzyła Elsbeth z dziecięcym uporem. – Sam mi to powiedział! Ale za dużo czasu spędzacie ze sobą. Stanowczo za dużo. Ty, mamo, ciągle się za nim uganiasz.
– Milcz, Elsbeth – odrzekła matka zbolałym głosem. – Co też ci przychodzi do głowy?
Elsbeth wybuchnęła płaczem i wybiegła z salonu. Jej błękitne oczy tonęły we łzach. Kiedy mijała Catharinę, zawołała:
– Ona jest szalona! Zazdrosna o wszystko, wręcz niebezpieczna! – i zniknęła.
Catharina złapała się na tym, że bezwstydnie podsłuchiwała. Kiedy obejrzała się za wybiegającą dziewczynką, z salonu wyszła pani Tamara. Na jej pobladłej twarzy malowało się napięcie.
Siląc się na obojętny ton, zwróciła się do służącej:
– O, jesteś wreszcie, Karin. Czas podawać do obiadu!
Catharina dygnęła i skierowała się w stronę kuchni. Z trudem koncentrowała się na słowach kucharki, bo myślami krążyła wokół zasłyszanej rozmowy.
W tym pałacu rozgrywał się jakiś dramat, miłosny trójkąt. Jakie jednak uczucia były tu wplątane? Czy Elsbeth pragnęła mieć matkę wyłącznie dla siebie, czy też chciała jako jedyna obdarzać Malcolma uczuciem? A może pani Tamara była zazdrosna o swą dorastającą córkę? Catharina ciągle nie mogła się zorientować, ile właściwie lat ma Elsbeth. Czy jest starsza, niż by to zdradzał jej wygląd, czy też nad wiek dojrzała?
I jaka jest w tym wszystkim rola Malcolma? Catharinę mocno poruszyły pretensje dziewczynki do matki o nadmierne zainteresowanie jedynym w tym domu mężczyzną. Czy był to jedynie wymysł chorej wyobraźni dziecka, obawiającego się utraty swej uprzywilejowanej pozycji, czy może tkwiło w tych zarzutach ziarenko prawdy?
Malcolm wspominał mimochodem o niezdrowej atmosferze panującej wokół jego osoby. Ale twierdził, że nic nie może zrobić, bo ma związane ręce, choć nie chciał wyjawić, dlaczego.
Catharinę przeszły dreszcze, bo nagle cała ta sytuacja wydała jej się bardzo nieprzyjemna.
Zastanawiała się też, co z tym wszystkim ma wspólnego Agneta Järncrona, dziedziczka Markanäs sprzed dwustu lat. No i czemu drzwi w pokoju Malcolma są tak starannie zaryglowane?
Chcąc otrząsnąć się z dręczących ją myśli, przypomniała sobie popołudnie spędzone z Joachimem. Chłopiec się bardzo do niej przywiązał i cieszył się, kiedy przychodziła się z nim pobawić. Jego matka, żona zarządcy, była prostą, ale miłą kobietą. Z wdzięcznością odnosiła się do Cathariny. Joachim, najstarszy spośród rodzeństwa, był bardzo samotnym dzieckiem. Niełatwo było go zająć. Matka wspomniała, że pan Malcolm w wolnych chwilach starał się przerabiać z chłopcem lekcje, gdyż kalectwo uniemożliwiało Joachimowi naukę w szkole. Na prośbę Malcolma również pani Tamara otoczyła chłopca szczególną opieką. A było to niezwykle inteligentne i uzdolnione dziecko, tak jakby natura postanowiła zrekompensować mu fizyczne braki.
Catharina poczuła ciepło w sercu. Świadomość, że sprawia się komuś radość, że jest się potrzebnym, każdego człowieka podnosi na duchu. A przy tym ten chłopiec zaskakiwał ją swoją wiedzą. Chwilami wręcz nie nadążała za biegiem jego myśli, ale nie dawała tego po sobie poznać. Za nic w świecie nie przyznałaby się do porażki. Zresztą właśnie ta cecha charakteru przywiodła ją do Markanäs.
Przy nakrywaniu stołu poplamiła sokiem fartuszek, więc szybko pobiegła do swego pokoju po czysty. Na piętrze zatrzymała się gwałtownie, bo oto od strony sypialni doszedł ją niepokojący odgłos. Wsłuchiwała się przez chwilę w rozdzierający płacz którejś z kobiet. Po chwili namysłu odeszła, uznając, że gdyby ona znalazła się na miejscu rozpaczającej, nie życzyłaby sobie pociechy ze strony służby.