W drzwiach frontowych pojawił się Malcolm i zawołał głośno:
– Karin!
Pośpiesznie wyszła mu naprzeciw, kątem oka dostrzegając zatroskaną twarz pani Tamary i zagniewaną Elsbeth. Panna Inez patrzyła z wyraźnym zdumieniem.
– Karin, czy mogłabyś opróżnić magazyn przy schodach kuchennych? Musimy tam przenieść prosięta. Zagroda dla świń runie lada moment. I przynieś moją kurtkę z gabinetu. Dasz ją staremu Svenssonovi.
Wyszedł, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Trzy damy, które zaniepokoiło trochę zainteresowanie Malcolma służącą, rozpogodziły się słysząc, że kierowała nim jedynie troska o prosięta.
Catharina znalazła kurtkę Malcolma i zapytała w salonie o Svenssona. Staruszek ruszył ku wyjściu, a tymczasem Catharina poszła do kuchni. Wybrała okrężną drogę przez jadalnię. Mimo panującego półmroku przy kredensie ze srebrami dostrzegła dwóch mężczyzn, którzy na odgłos kroków odwrócili się gwałtownie. Byli zbyt młodzi, by chronić się we dworze, poza tym ich twarze połyskujące w ciemnościach wydały jej się mało sympatyczne.
To banda Torstenssona, olśniło ją. Zdjęta lękiem, zmusiła się, by przybrać naturalny ton.
– Chyba słyszeliście, że macie siedzieć w salonie, a nie kręcić się po całym domu – ofuknęła ich i poszła dalej, nie zwracając uwagi na przeprosiny, jakie wymamrotali pod nosem. Kuchennym korytarzem podążyła bez tchu do wyjścia.
Silny podmuch wiatru uderzył w dziewczynę, omal jej nie przewracając. W ostatniej chwili uczepiła się ściany. Nie zdawała sobie sprawy, że wieje z taką siłą. W ciemnościach straciła orientację. Nieoczekiwanie z pomocą przyszedł jej księżyc, który wychylił się zza postrzępionych chmur gnających po niebie i oświetlił ścianę pałacu. Jej oczom ukazały się okna sali balowej, mignął rząd portretów. Odwróciła się pośpiesznie, bo ożyło w niej przykre wspomnienie. Wiedziała już jednak dokładnie, w którym miejscu się znajduje.
Zgięta wpół przedzierała się przez park. W oddali od strony zabudowań gospodarskich usłyszała przeraźliwy kwik prosiąt i głośne przekleństwa robotników. Z ciemności wyłoniła się wysoka postać i doszedł ją głos Malcolma.
– Panie dziedzicu…
– Catharina? Karin? Co ty tu robisz? Miałaś przecież…
– Panie dziedzicu, widziałam w jadalni jakichś zbirów – mówiła zdyszana. – Wydaje mi się, że należą do bandy Torstenssona. Kradli srebro. Pewnie wykorzystali zamieszanie, poza tym w holu tyle razy gasły lampy… A może dostali się kuchennym wejściem?
Chłopi zgromadzili się wokół nich i słuchali urywanych wyjaśnień Cathariny.
– Ilu ich było?- spytał Malcolm, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Widziałam dwóch – odpowiedziała, czując ciepło w sercu.
– Ale mogło być ich więcej. Hans, wsiadaj na konia i czym prędzej sprowadź tu lensmana. Wy trzej zajmiecie się prosiętami, a pozostali pójdą ze mną – zarządził Malcolm. – Czy ktoś ma strzelbę?
– Ja mam – rozległ się głos zarządcy.
– Doskonale. Karin – zwrócił się Malcolm do dziewczyny. – Pójdziesz do mojego gabinetu. Ty możesz poruszać się swobodnie po domu, nie wzbudzając podejrzeń. W szufladzie biurka jest schowany pistolet, a w dolnej szufladzie w bocznej szafce leży pudełko z amunicją. Ukryj to wszystko pod ubraniem i przynieś tutaj.
Malcolm był przekonany, że Catharina wybierze frontowe drzwi, gdzie kręciło się wiele osób i nic nie mogło jej zagrażać, tymczasem dziewczyna wróciła pośpiesznie tą samą drogą, którą przybiegła. Zniknęła w mroku i nikt nie zauważył, że podążyła w stronę kuchennego wejścia.
W sieni zderzyła się z pięcioma drabami.
– Czy nie mówiłam już wam, że nie wolno plątać się po całym domu? – zawołała głośno w nadziei, że ktoś ją usłyszy.
Tymczasem Malcolm, nieświadom, którędy poszła Catharina, zaczaił się przy tym samym wejściu.
– Odsuń się, dziewczyno! – zawołał pogardliwie jeden z rabusiów na widok służącej i popchnął ją na bok. Niemal jednocześnie otworzyły się drzwi i do środka wtargnął Malcolm ze swymi ludźmi. Łatwo się domyślić, jakie uczucia nim owładnęły, gdy zobaczył Catharinę szarpiącą się z pięcioma opryszkami. Zrozumiał, ile znaczy dla niego ta drobna dziewczyna. Przeklinał w duchu swą nieostrożność. Jak mógł ją wysłać po broń, nie upewniwszy się, że wejdzie frontowymi drzwiami?
Nie namyślając się ani chwili, jeden z bandytów obezwładnił brutalnie Catharinę i przystawił jej nóż do gardła.
– Jeden krok, a zadźgam dziewczynę! – wrzasnął.
Malcolm stał jak skamieniały, patrząc na rabusiów wycofujących się w głąb domu z Catharina jako zakładniczką.
Na szczęście kilku chłopów Malcolma wykazało się roztropnością i zostało przed budynkiem. Kiedy usłyszeli, co się dzieje, wbiegli do środka głównym wejściem i zaskoczyli bandytów od tyłu. Zarządca, który także był z nimi, podniósł nie nabitą strzelbę i zawołał:
– Puśćcie dziewczynę, i to natychmiast!
Przywódca, prawdopodobnie sam Torstensson, zaklął siarczyście i pociągnął zakładniczkę w stronę drzwi, które mignęły mu w półmroku.
– Tędy! Szybko! – krzyknął.
– Nie! – zawołała Catharina. – To piwnica!
Ale bandyci już otworzyli drzwi i wepchnąwszy dziewczynę, przecisnęli się za nią. Catharina poczuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp.
ROZDZIAŁ VII
Na szczęście schodziła już kiedyś tędy i wiedziała, z której strony można przytrzymać się poręczy. Dwaj rabusie runęli z hukiem w dół, dwóch innych chłopi zdążyli pochwycić w korytarzu, na schodach zaś, tuż obok Cathariny, został tylko jeden. Zdążył jednak w ostatniej chwili zaryglować drzwi. Po co, na miłość boską, żelazna sztaba od strony piwnicy? zdumiała się przerażona dziewczyna, słysząc, jak Malcolm ze swymi pomocnikami szarpie ciężkie wrota.
– Catharina! – usłyszała głos ukochanego.
Użył mego prawdziwego imienia, pomyślała. To znaczy, że jest bardzo zdenerwowany.
– Tu jes… – nie dokończyła, bo jakaś silna dłoń zasłoniła jej usta i została brutalnie pociągnięta w dół.
– Prowadź do wyjścia – warknął rabuś, którym był, jak sądziła, sam Torstensson.
– Nie znam drogi – zdołała wydusić przez zasłonięte usta. – Jestem tu nowa.
– Nie kręć! Idziemy, pospiesz się!
Nagle potknęli się o opryszka, który spadł ze schodów i musiał się mocno potłuc, bo zwijał się z bólu.
– Wstawaj – rozkazał mu Torstensson.
– Nie mogę, a Kalla chyba się zabił.
– Wstawaj, jak ci każę – zdenerwował się szef bandy i zaklął siarczyście.
Poszkodowany podniósł się z jękiem.
– Prowadź nas do wyjścia, mała!
W przypływie desperacji Catharina wyrwała się napastnikowi i popędziła na oślep, słysząc z tyłu groźne nawoływania, aby zawróciła.
Gdzieś tu muszą być jeszcze jedne schody, myślała gorączkowo. Te, którymi zszedł Malcolm! Tylko gdzie?
Och, Malcolmie, ile jeszcze nieszczęść spadnie na ciebie i twoje Markanäs? Czy nie dość cierpisz, zmagając się z przekleństwem ciążącym nad dworem, od pokoleń należącym do twego rodu? Trzeba było jeszcze takich zbirów, by ci zatruć życie? Dlaczego to dotyka właśnie ciebie, szlachetnego i wrażliwego człowieka o wielkim sercu?
Catharina, opierając się jedną ręką o oślizły mur, posuwała się naprzód. Za plecami słyszała głosy goniących ją mężczyzn. Ranny, nie mogąc zapewne nadążyć, jęczał głośno: