– Malcolmie – jęknęła. – Nie zniosę już dzisiaj więcej okropności. Proszę cię!
Ale on tylko się uśmiechnął i nacisnął klamkę. Wyobrażała sobie, że drzwi zaskrzypią upiornie, tymczasem otworzyły się całkiem bezgłośnie.
Malcolm ze świecznikiem w jednej dłoni ujął Catharinę za rękę i pociągnął do środka. Dziewczyna drżała niczym liść osiki. Z zaciśniętymi powiekami pytała samą siebie w duchu, czemu się na to godzi, kiedy usłyszała czuły, lekko rozbawiony głos Malcolma.
– Catharino, otwórz oczy!
Z zupełnie niezrozumiałych dla siebie powodów posłuchała go. Pomieszczenie, do którego weszli, okazało się zwykłą garderobą. Wprawdzie nie wisiały tu ubrania, ale też nie dostrzegła żadnych schodów ani tajemnego przejścia. W ścianie znajdowały się otwory wentylacyjne, którymi dostawało się świeże powietrze, mimo że ptaki uwiły sobie tam gniazda.
Catharina rozszerzyła oczy ze zdumienia.
– Ale… – z trudem wydobyła głos.
Na środku stał niewielki stół, a na nim leżały wszystkie drobne upominki, jakie mu przysłała na przestrzeni lat, oraz nie pochowane do kopert listy. Odnosiło się wrażenie, że ktoś je często czyta.
Poczuła, że się rumieni, wspomniawszy swą niemądrą pisaninę. Przez tyle lat wzajemnej korespondencji przyzwyczaiła się do Malcolma i pisywała dość otwarcie, powierzając mu swe troski, przemyślenia, radości. Jej pseudofilozofia musiała go szczerze bawić, o ile w ogóle miał cierpliwość czytać do końca te gryzmoły. Skoro jednak zgromadził je w jednym miejscu, to może czytał.
– Oto moja tajemnica – rzekł powoli. – To, co uważam za najdroższe skarby.
– Pisałam takie głupstwa – wymamrotała.
– Ależ nie, Catharino!
– Najdroższe skarby, powiadasz, a przecież ty mnie w ogóle nie znałeś.
– Tak uważasz? Twoje listy mi wiele o tobie powiedziały.
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Byłaś moim marzeniem – ciągnął dalej smutnym głosem. – Chcę, byś wiedziała, że nie miałem innej kobiety. Lubiłem twe listy, trafiały mi wprost do serca. Obdarzałaś mnie wielkim zaufaniem.
Kiedy jej szloch zmienił się w łkanie, dodał ciepło:
– Nie wolno ci mówić, że jesteś nijaka, nic nie warta, Catharino. Masz najpiękniejsze oczy, uwielbiam na ciebie patrzeć, ogarnia mnie wtedy taki spokój, nawiedzają takie wzniosłe myśli. Równocześnie jednak twoja obecność dziwnie na mnie wpływa… Catharino, gdyby wszystko ułożyło się tak, jak powinno…
Patrzyła na niego zdumiona. Sam Malcolm Järncrona wyrażał się o niej, szarej myszce, w tak cudowny sposób? A przy tym zdawał się mówić szczerze.
– Chyba byłeś bardzo samotny – rzekła cichym głosem.
– Tak – przyznał wzdychając ciężko. – Wiesz, że nigdy nie zostałem przygotowany do roli dziedzica, wszak to mój starszy brat miał objąć rodzinną posiadłość, ja zaś zamierzałem studiować. Ale kiedy on popełnił samobójstwo, z dnia na dzień cała odpowiedzialność za dwór spadła na mnie. Nie miałem zielonego pojęcia o rolnictwie…
– Moim zdaniem świetnie sobie radzisz.
Uśmiechnął się.
– Dziękuję, ale nauka nie przyszła mi łatwo. Ileż to razy przeżywałem chwile niepewności!
Catharina doskonale rozumiała, że Malcolma, mężczyznę niezwykle wrażliwego, kosztowało niemało wysiłku, by stać się człowiekiem twardym i stanowczym, takim, jaki winien być dziedzic. Ale nadal nie potrafił nikogo skrzywdzić, czego dowodem była jego postawa w obliczu tej trudnej sytuacji, w jakiej oboje się znaleźli. Miał nadzieję znaleźć takie wyjście, które by wszystkich zadowoliło.
Ocknęła się z zamyślenia i spostrzegła, że Malcolm nie spuszcza z niej wzroku. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Dziękuję ci, Catharino, że tu przyjechałaś. Jestem szczęśliwy, że mogłem cię bliżej poznać, choć teraz o wiele trudniej przyjdzie mi znieść rozłąkę.
– Och, Malcolmie – żaliła się nieszczęśliwa.
Bezwiednie wziął ją w ramiona i przywarł ustami do jej warg. Dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Chciała się uwolnić z jego objęć, ale on ją łagodnie przytrzymał. Uległa więc i z żarem, który ją samą zaskoczył, zarzuciła mu ramiona na szyję i odpowiedziała długim pocałunkiem.
Wreszcie niechętnie oderwali się od siebie.
– Powiedz – szepnął do głębi wzruszony, – Dasz mi dziecko?
– Tak – wyszeptała w odpowiedzi. – Jeśli tego pragniesz!
Uśmiechnął się.
– Chciałbym, by się to stało od razu, bo o niczym więcej nie marzę, jak spocząć w twoich objęciach, ale powinienem cię wpierw poprowadzić czystą do ołtarza.
Sama nie wiedziała, skąd wzięła się w niej taka odwaga, może to sprawiła namiętność, która rozpaliła w niej prawdziwy ogień, w każdym razie z zapartym tchem szepnęła:
– Nie musimy czekać do ślubu… Będę twoja, kiedy tylko zechcesz.
– Nie mów tak – ostrzegł. – Jestem za ciebie odpowiedzialny, ale boję się, że stracę głowę. Tak długo byłem samotny. Odkąd wyjawiłaś mi, kim jesteś, chodzę jak błędny. Jesteś taka pociągająca!
Catharina rozpromieniła się.
– No cóż, nie wiedziałam, ale chętnie posłucham takich wyznań.
– Zdaje się, że zwariowałem na twoim punkcie – wyznał z uśmiechem. – Od dawna już powinnaś być moją żoną.
– Kochany – szepnęła żałośnie w odpowiedzi. – Przez wszystkie te lata tęskniłam do ciebie, ale nie da się tego porównać z tęsknotą, jaką będę odczuwać teraz, gdy przyjdzie nam się rozstać.
– Ze mną będzie tak samo – odpowiedział z głęboką powagą.
Catharina wtuliła twarz w jego ramię, ale on uniósł jej głowę i długo patrzył w oczy. Potem przywarł mocno ustami do ust ukochanej. Cofnął się gwałtownie, przerażony siłą swego pożądania.
Ale było już za późno, rozpalił ich bowiem taki żar, że nie byli w stanie usłuchać głosu rozsądku.
Odnalazł na nowo usta dziewczyny i z niepohamowaną namiętnością całował jej szyję i twarz. Niecierpliwe dłonie sunęły w dół. Nie przestając całować ukochanej, chwycił ją na ręce i zaniósł do swego łóżka.
Catharina poczuła nagłą chęć ucieczki, ale kiedy położył się obok niej i delikatnie zaczął pieścić jej ciało, drżąc od powstrzymywanej tęsknoty, zamknęła oczy i uśmiechnęła się lekko. Objęła go i przyjęła z miłością.
Nie padło ani jedno słowo, nawet wówczas, gdy już spokojni leżeli w swych ramionach. W milczeniu chłonęli siebie i rozkoszowali się swą bliskością.
Wreszcie Malcolm pocałował Catharinę w czoło i wstał. Zamknął drzwi do garderoby na wszystkie kłódki i zamki.
– Dlaczego to robisz? – zapytała.
– Żeby ochronić mą tajemnicę – odpowiedział, odwracając się do ukochanej. – I żeby ochronić ciebie. Robiłem tak przez wszystkie te lata. Bo moja miłość jest dla ciebie niebezpieczna. Gdyby została odkryta, popadłabyś w niełaskę.
„W niełaskę?”
– Malcolm, czy ty naprawdę wierzysz w duchy? Wierzysz, że Agneta Järncrona straszy w Markanäs?
– Agneta? Ależ, Catharino, to jakieś stare bajdy. Daj spokój, mam dość zmartwień z żywymi!
A więc Elsbeth miała rację, to pani Tamara zastawiła sidła na Malcolma.
– Czy jest kłopotliwa? – zapytała ze współczuciem.
– Kłopotliwa? To dość łagodne określenie. Ona jest groźna! Chorobliwie mnie uwielbia i nie znosi rywalek. Sytuacja jest beznadziejna, nie mogę nic zrobić, bo ona ma takie same prawo jak ja, żeby tu mieszkać. Zresztą wolę ją cały czas mieć na oku, bo wiesz, Inez widziała, jak ona zabiła moją bratową.
Catharina wpatrywała się w niego rozszerzonymi źrenicami.
– Ale w takim razie nie pojmuję, dlaczego…
– Przecież to jeszcze dziecko. Co mamy zrobić? Wysłać ją do zakładu dla obłąkanych? Tamara by tego nie przeżyła,