– Czy jest ich dużo?
– Tylko trzy: pana Malcolma, pani Tamary i panny Elsbeth. U siebie palę sama. Potem kolejno napalisz w pozostałych pokojach, z wyjątkiem dwóch salonów, bo tam podkładamy do pieców o godzinie czwartej po południu. Sala balowa właściwie nie jest ogrzewana, chyba że spodziewamy się jakichś ważnych gości.
Catharina usilnie starała się wszystko zapamiętać, ale prześladowało ją nieprzyjemne uczucie, że porusza się na bardzo niepewnym gruncie. Bez trudu poznają, że jestem nowicjuszka, myślała zatrwożona.
Najgorsze będą pierwsze dni, z czasem może wszystko opanuje. Czy oni w ogóle przewidują dla niej jakieś śniadanie? Może w powodzi informacji czegoś nie dosłyszała? Nie śmiała jednak o nic pytać Inez.
Kiedy szły wzdłuż korytarza na piętrze, Inez wyjęła pęk kluczy i podała dziewczynie.
– Weź, proszę – powiedziała. – To tylko część tych, które ja noszę przy sobie, ale otworzysz nimi wszystkie pomieszczenia, do których musisz mieć dostęp. Unikniesz biegania za mną za każdym razem, gdy któreś drzwi będą zamknięte. Pamiętaj, pilnuj ich jak oka w głowie.
Catharina uroczyście skinęła głową. Zatrzymały się w korytarzu.
– Nie pozwól nikomu ich tknąć. Nikomu! W dzisiejszych czasach nie można ufać służbie, w każdym razie nie wszystkim. – Panna Inez pogładziła klucze, uważnie obserwując Catharinę swymi błyszczącymi oczami. Jej mina jednak nic nie zdradzała. Dodała z niechęcią: – Do dwóch pokoi nie wolno ci wchodzić. Jeden z nich znajduje się za twoimi plecami.
Na dźwięk ostatnich słów Catharina odwróciła się odruchowo, jakby w obawie, że zza uchylonych drzwi wypełznie jakieś owłosione monstrum. Drzwi jednak nie różniły się niczym od pozostałych w korytarzu poza tym, że podłoga przed nimi była mniej zniszczona.
– Niech cię ten pokój w ogóle nie interesuje – przykazała Inez, starsza od Cathariny o jakieś dziesięć lat. – Nie wolno ci też otwierać drzwi w sypialni pana Malcolma, zresztą do nich i tak nie masz kluczy. Poza tym…
– Słucham?
– Eee, nic takiego. Jesteś tu nowa…
– Właśnie dlatego nie chciałabym popełnić nietaktu.
Panna Inez potrząsała głową, jakby usiłowała przekonać samą siebie, że postępuje właściwie. Jej twarz, z której trudno było wyczytać emocje, przybrała jednak przyjazny wyraz.
– Zdaję sobie sprawę, że zabrzmi to dość dziwnie – zaczęła lekko zakłopotana – ale chciałabym cię uczulić, byś była ostrożna. Szczególnie kiedy znajdziesz się w sali balowej.
– Ostrożna? Dlaczego?
– Po prostu uważaj na to, co mówisz i co robisz – tłumaczyła niepewnie Inez. – Jej oczy śledzą każdy twój krok, a nie zawsze zyskuje się jej łaskawość.
Catharina znowu poczuła dreszcze na plecach. „Nie wszyscy dostąpią łaski…”
Zamek księcia Sinobrodego…
Dlaczego ni stąd, ni zowąd przyszła jej na myśl ta baśń? Idąc dalej korytarzem usiłowała wygrzebać z pamięci zasłyszaną w dzieciństwie opowieść.
Sinobrody zabronił swej ósmej chyba z kolei żonie wchodzić do jednej z komnat. Ale ona nie mogła oprzeć się pokusie. Przyciągana niczym ćma do zapalonej świecy, otworzyła drzwi. Skutki okazały się katastrofalne, dokładnie jednak Catharina nie mogła sobie przypomnieć, jaka spotkała ją kara. Chyba zobaczyła poprzednie żony Sinobrodego, leżące w kałuży krwi.
Panna Inez wyrwała ją ze świata ponurej baśni.
– Tutaj znajdują się sypialnie – szepnęła. – Pod nieobecność służącej osobiście paliłam w piecach. Teraz ty przejmiesz ten obowiązek.
Wśliznęły się po cichu do pokoju pani Tamary, w którym unosiła się słodkawa woń perfum. W słabym świetle świecy Catharina dostrzegła gustowne białobłękitne mebelki ze złotymi ornamentami. Łóżko stało zapewne w głębi pomieszczenia, bo nie zauważyła go, podchodząc do pieca kaflowego. Inez rozpaliła ogień, by pokazać, jak należy to robić, i wyszły.
Następne drzwi prowadziły do sypialni Malcolma. Okazało się, że właściciel dworu zdążył już wstać i się ubrać. Przyglądał im się z boku, gdy wkładały drwa do pieca. Catharina nie śmiała spojrzeć w jego stronę, ale poruszała się bardziej niezgrabnie niż zwykle.
Dziedzic poprosił pannę Inez, by zadbała, żeby podano mu jak najszybciej śniadanie, bowiem wcześnie musi wyjechać.
Catharina cofnęła się o krok, by przepuścić Inez, i wówczas zauważyła tamte drzwi. Znajdowały się tuż obok pieca, na tej samej ścianie. Ciężkie, z żelazną sztabą, zamknięte na przynajmniej dziesięć kłódek i rygli. Na moment zakręciło jej się w głowie, ale szybko odwróciła wzrok.
Następnie weszły do sypialni panny Elsbeth, córki pani Tamary z pierwszego małżeństwa. Dziewczynki nie było widać, ale z głębi pokoju dobiegło ich postękiwanie i odgłos przewracania się na drugi bok. Starając się nie hałasować, rozpaliły ogień w kominku i skierowały się ku wyjściu. Nagle dostrzegły leżącą na podłodze kartkę papieru. Równocześnie schyliły się, by ją podnieść, ale Inez była szybsza. Zerknąwszy na kartkę, zmięła ją, z trudem tłumiąc wściekłość.
– Okropne dziewuszysko – mruknęła gniewnie i wrzuciła papier do ognia.
Catharina zdążyła jednak zauważyć na nim rysunek nagiego mężczyzny i kobiety. Choć wykonany dziecinną nieporadną kreską, emanował erotyzmem. Catharina oblała się rumieńcem, ale poczuła dziwne poruszenie.
Zażenowana zeszła po schodach za panną Inez, która pomogła jej wykonać pierwszą pracę. Dziewczyna zadrżała na myśl o tym, jak sobie sama poradzi ze wszystkimi obowiązkami.
ROZDZIAŁ III
Malcolm pojechał w interesach do najbliższego miasta. Catharina tymczasem usilnie starała się wszystkim dogodzić. Wzięła sobie za punkt honoru wykonywanie swojej pracy w taki sposób, by nikt nie miał powodu się na nią skarżyć.
Zgarniała właśnie szczoteczką okruchy ze stołu w jadalni, kiedy przybiegła dziewczynka.
– Kim jesteś? – zapytała.
– Nazywam się Karin Bengtsdatter i jestem nową służącą – odpowiedziała Catharina i dygnęła.
Elsbeth przyglądała się jej, przechyliwszy na bok głowę. Niemożliwe, by miała szesnaście lat, pomyślała Catharina ze zdziwieniem. Dałabym jej najwyżej czternaście. Zachowywała się dziecinnie i tak też wyglądała. Część włosów związała w kucyk na czubku głowy, pozostałe opadały na uszy i kark, skręcone w piękne korkociągi. Ubrana była w lekką powiewną sukienkę w kolorze białym i eleganckie kapcie. Miała piegi i zadarty nos, a usta składała w ciup. Błękitne oczy spoglądały na Catharinę z naiwną ciekawością.
Jest wyrośnięta, ale to przecież jeszcze dziecko!
Chociaż czy to spojrzenie nie jest nazbyt niewinne? Trudno się rozeznać!
– Jesteś brzydka – stwierdziła dziewczynka. – A właściwie może nie tyle brzydka, co nudna. Zostaniesz tu na długo?
– Mam taką nadzieję – odpowiedziała Catharina przygnębiona zasłyszanym „komplementem”.
– Aha. Nie widziałaś czasem mojej piłki?
– Nie.
– To znaczy, że zostawiłam ją w sali balowej. Idź i mi ją przynieś!
– Nie wiem, czy powinnam. Jeszcze tam nie byłam – ociągała się Catharina.
– To tamte drzwi z rzeźbionym portalem w holu.
Cóż było robić? Służba musiała słuchać poleceń „państwa”, a Elsbeth wszak należała do domowników. Ze strachem otworzyła wskazane drzwi. Uderzył ją lodowaty chłód ogromnej sali. Na przepięknej mozaikowej posadzce stał pod ścianą rząd efektownych krzeseł, a nad nimi wisiały portrety przodków. Weszła do środka, ukradkiem prześlizgując się spojrzeniem po obrazach. Całkiem zapomniałaby o piłce, gdyby nie dostrzegła błękitnej kulki ze szmat i skóry pod krzesłem ustawionym blisko okna. Powyżej wisiał obraz, który przyciągnął jak magnes jej wzrok.