– To jest Agneta Järncrona, prawdziwa pani Markanäs.
Na dźwięk głosu dziewczynki drgnęła przestraszona, bo nie słyszała, że za nią weszła. Zapatrzyła się zafascynowana w piękną postać w stroju odpowiadającym kanonom pełnej przepychu mody siedemnastego wieku. Kobieta na portrecie miała zaczesane do góry włosy, przyozdobione perłami, i suknię haftowaną szlachetnymi kamieniami. Spoglądała wyniośle, świadoma swej władzy, a w dłoni dzierżyła symboliczny pęk kluczy. Twarz miała bardzo urodziwą, ale jej wzrok, przewiercający człowieka na wylot, budził grozę.
– Ona zabiła bratową Malcolma – odezwała się ponuro Elsbeth. – Nie spodobała jej się, więc ją zwaliła ze schodów. Ale mnie i moją mamę lubi.
– Lecz mężczyznom z tej rodziny chyba nie zagraża? – Catharina zmusiła się, by zadać to pytanie.
– Przeciwnie. Ojca Malcolma też nie lubiła i pozbawiła go życia. Matkę Malcolma chyba spotkał ten sam los, chociaż dokładnie nie wiem, bo to się stało, nim się tu wprowadziłam.
Catharina poruszając wargami wyszeptała bezgłośnie do damy z portretu:
– Mam przyjazne zamiary. Okaż mi swoją przychylność!
Agneta Järncrona patrzyła na nią chłodnym, nieodgadnionym wzrokiem.
– Trzeba przyznać, że jest przerażająca – powiedziała półgłosem Catharina. – Ale chyba jej władza nie sięga poza tę salę?
– Ależ tak! Jej duch wędruje tajnymi korytarzami po całym pałacu. Robimy, co możemy, by ją odizolować, ale ciągle zdarzają się nieszczęśliwe wypadki.
„Robimy, co możemy, by ją odizolować?”
Catharina poczuła, że włos jej się jeży. Podniosła piłkę i podała ją Elsbeth, a potem pospieszyła ku wyjściu. Raz jeszcze obejrzała się za siebie. Agneta Järncrona nie spuszczała z niej wzroku. Zawsze portrety zdają się wodzić za widzem spojrzeniem, kiedy model patrzył malarzowi prosto w oczy.
Catharina postanowiła, że odtąd unikać będzie sali balowej, by nie narazić się na gniew surowej damy. Prawdziwej pani Markanäs.
W ciągu dnia wysłano Catharinę z jakąś sprawą do pobliskich zabudowań, gdzie mieszkali robotnicy dworscy.
Właśnie przestało padać, ale niebo wciąż zasnuwały ołowiane chmury.
Catharina wyszła na szeroki gościniec prowadzący od zaplecza pałacu do budynków gospodarczych dworu: obory, stajni, stodoły, i dalej do dworskich czworaków.
Odwróciła głowę, by obejrzeć Markanäs w całej krasie. Potężny piętrowy gmach, kompletnie pozbawiony architektonicznych upiększeń, wznosił się niczym kamienny kolos. Po bokach miał dobudowane dwa skrzydła, w jednym mieściła się sala balowa, a w drugim sypialnie domowników.
Tuż przy pałacu stało kilka budynków, w których mieszkał zarządca dworu i służba pałacowa. W jednym z okien dostrzegła twarz może dziesięcioletniego chłopca patrzącego w jej stronę. Catharina pokiwała mu ręką i uśmiechnęła się. Ukłonił się trochę zawstydzony, ale najwyraźniej zadowolony.
Śliczny chłopiec, pomyślała, lecz kiedy stanął bokiem, zauważyła, że ma na plecach garb. Serce ścisnęło jej się ze współczucia. Domyśliła się, ile drwin i szyderstw musiał znieść, nie tylko ze strony swych rówieśników, ale też i dorosłych. Sama wprawdzie nie dźwigała garbu w sensie dosłownym, ale czy i ona nie była dotknięta piętnem? Brzydula w otoczeniu sióstr, o promiennej urodzie?
Odwróciła się więc i raz jeszcze pomachała do chłopca, jakby pragnąc dać mu do zrozumienia, że łączy ich wspólna tajemnica. Odpowiedział na jej przyjazny gest, a kiedy potem znów spojrzała za siebie, dostrzegła, że ciągle kiwa jej z zapałem.
Nadeszła pora obiadu. Catharina po raz pierwszy miała podawać do stołu. Na posiłek zeszły wyłącznie panie, gdyż Malcolm nie zdążył wrócić z miasta.
Pani Tamara, obdarzona niezwykłą urodą, okazała się gospodynią z wielką klasą. Siedziała na honorowym miejscu, prosta jak struna, i łagodnie, acz stanowczo upominała córkę grymaszącą przy jedzeniu i opierającą łokcie na stole. Nie rzuciła na Catharinę nawet jednego spojrzenia, a mimo to dziewczyna czuła, że jest bacznie obserwowana. Panna Inez z miną męczennicy nie odzywała się wiele, raz tylko zapytała siostrę, jakie nasiona letnich kwiatów powinna zakupić do ogrodu.
Catharina była bardzo spięta. Nie opuszczała jej myśl o władczej Agnecie. Miała wrażenie, że biała dama stoi w rogu jadalni, pobrzękując pękiem kluczy, i śledzi każdy jej ruch, rozważając, czy ma wydać na nią wyrok, czy też ułaskawić.
Wieczorem wyczerpana nerwowo z trudem dowlokła się do łóżka. Ze zmęczenia dosłownie padała z nóg, ale była z siebie zadowolona. Pierwszy dzień pracy minął bez potknięć, a nawet jeśli popełniła jakąś drobną gafę, to na szczęście Malcolm tego nie widział, gdyż spędził cały dzień poza domem.
Najgorsze za nią; miała nadzieję, że z czasem będzie sobie radzić coraz lepiej.
Catharina poprosiła o pożyczenie zegara, który melodyjnie wybijał godziny. Dzięki temu następnego dnia obudziła się, o dziwo, o właściwej porze, chociaż ledwie żywa.
Tego ranka matka z córką planowały wyjazd do pastora, aby omówić działalność charytatywną w parafii.
Catharina nie miała pojęcia, czy Malcolm jest w domu, bo nie spotkała go o świcie, gdy paliła w piecu w jego sypialni. Pomyślała nawet, nie bez ukłucia w sercu, że nocował w mieście. Co prawda w liście zapewniał ją, że nie zrywa z powodu innej kobiety, ale może uciekł się do kłamstwa, by jej nie ranić?
Uspokoiła się jednak, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła go w parku. A więc po prostu był rannym ptaszkiem.
Spacerował powoli alejką, trzymając za rękę jakąś dziwną istotę… Nagle ją olśniło. Przecież to chłopiec, który kiwał jej przez okno.
Usiłowała pozbierać myśli, ale nie mogła znaleźć rozsądnego wyjaśnienia tej niecodziennej sceny. Dziedzic potężnego majątku spacerujący z kalekim dzieckiem zarządcy? Poczuła w sercu przypływ ciepła. Malcolm Järncrona nie może być złym człowiekiem, skoro stać go na taki gest, niezależnie od tego, czym jest on podyktowany. Zresztą zawsze wydawał jej się kimś wartościowym, choć budowała swój sąd wyłącznie na podstawie listów, jakie do niej przez lata przysyłał.
Na każdym kroku widoczne już były oznaki wiosny. W Östergötland zawitała znacznie wcześniej niż w jej rodzinnych stronach na północy Szwecji. Malcolm pochylił się wraz z chłopcem nad kępką przylaszczek, które wyzierały spod suchych zeszłorocznych liści. Widać było, że obaj prowadzą poważną rozmowę.
Nie mogła oprzeć się wzruszeniu, gdy tak na nich patrzyła.
Trzeba było się jednak brać za porządki. Catharina uświadomiła sobie, że jest zupełnie sama w tym skrzydle pałacu. Malcolm spacerował po parku, panna Inez pojechała do pastora razem z panią Tamarą i Elsbeth, a nikomu innemu spośród służby nie wolno było przebywać na piętrze.
Drżącymi rękami dotknęła pobrzękujących kluczy. Tajemniczych drzwi w pokoju Malcolma nie odważyłaby się forsować, zresztą nie miała czym otworzyć licznych kłódek i zamków. Ale drzwi w korytarzu?
Zamek księcia Sinobrodego…
Dość tych dziecinnych bzdur! zdenerwowała się i niewiele się namyślając, podeszła do zakazanych drzwi. Rozejrzała się, wokół żywej duszy… Po kolei próbowała klucze, aż w końcu znalazła właściwy. Chrobot w zamku…
Czuła pulsowanie w skroniach, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Ostrożnie nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. Widok, jaki ukazał się jej oczom, odebrał jej mowę.
Był to pokoik dziecinny, pełen lalek i innych zabawek. W oknach wisiały zasłonki w wesoły wzór, stały mebelki, łóżko, a obok, dla dekoracji, chyba nigdy nie używany koń na biegunach. Ten pokoik został urządzony dla młodszej córeczki Tamary, zmarłej w wieku dwóch lat, a później miało zamieszkać w nim kolejne jej dziecko, które niestety urodziło się martwe. Pokój żałoby…