Panna Inez popatrzyła na nią z gniewem, a matka dziewczynki odezwała się łagodnie:
– Elsbeth, jesteś już trochę za duża, by siedzieć na kolanach.
– Ale Malcolm to lubi, prawda, Malcolmie?
– Oczywiście – odparł zakłopotany.
– Zejdź, proszę, natychmiast – powiedziała pani Tamara, tym razem nieco surowszym tonem.
Elsbeth westchnęła obrażona i z kwaśną miną usiadła z powrotem na stołeczku, co Malcolm przyjął z wyraźną ulgą.
Catharina miała już wyjść z salonu, ale powstrzymało ją wołanie pani Tamary. Odwróciła się więc i dygnęła z najwyższym szacunkiem.
– Słucham, proszę pani.
– Karin, odnoszę wrażenie, że kiedy podajesz do stołu, jesteś chwilami trochę zagubiona. Na przykład teraz: nie powinnaś nalewać herbaty do filiżanek, bo to należy do mnie. Nakrycie stołu do obiadu pozostawiało także wiele do życzenia.
Chyba zostałam zdemaskowana, pomyślała Catharina ogarnięta paniką. Poczuła na sobie spojrzenia obecnych. Malcolm patrzył ze zdziwieniem, a we wzroku Inez czaiła się niechęć. Elsbeth była wyraźnie rozbawiona.
Przestraszona uciekła się do kłamstwa.
– Proszę mi wybaczyć – usprawiedliwiała się. – Pani, u której pracowałam, należała do osób dość ekscentrycznych. Lekceważyła ogólnie przyjęte normy, kierując się wyłącznie własnym widzimisię. Stąd zapewne moje przyzwyczajenia mogą się wydać dość dziwne. Postaram się ich jak najszybciej pozbyć.
Pani Tamara skinąwszy łaskawie na znak, że przyjmuje wytłumaczenie, pozwoliła jej odejść, a Malcolm uśmiechnął się przyjaźnie.
Niewiele brakowało, odetchnęła z ulgą Catharina, wróciwszy do pomieszczenia obok kuchni, gdzie przygotowywano potrawy na stół. Początek był zbyt sielankowy. Wybacz, ciociu Auroro! Chociaż kto wie, może wcale nie obraziłabyś się na mnie za to, że nazwałam cię ekscentryczką? Tylko patrzeć, jak przejrzą mnie na wylot. Co wówczas znajdę na swą obronę?
Catharina czuła się podle w roli szpiega, nie tylko dlatego, że obawiała się, iż zostanie rozpoznana. Wrodzona uczciwość kłóciła się z tego rodzaju postępowaniem i po trzech dniach spędzonych w Markanäs miała po prostu dość. Gdyby tylko mogła, położyłaby natychmiast kres tej żałosnej komedii.
Jeszcze tego samego wieczoru przy słabym świetle świecy napisała przejmujący list do ciotki Aurory. Leżąc w łóżku, zmęczona tak, że z trudem otwierała oczy, dała upust swym wyrzutom sumienia. Na koniec zwierzyła się:
Mam w głowie kompletny chaos. Malcolm jest wspaniałym człowiekiem. Pomagałam mu opatrzyć zarządcę, który uległ wypadkowi. Kiedy klęczałam tuż obok niego, zapragnęłam z całego serca, by mieć w sobie coś, co pozwoliłoby mi go oczarować. Zaraz jednak uświadomiłam sobie, jak paradoksalne są moje marzenia. Nie przeczę, cudownie byłoby, gdyby Malcolm zakochał się we mnie – Karin Bengtsdatter, ale przecież tym samym okazałby się niewierny wobec mnie – Cathariny Borg, narzeczonej, z którą nie chciał lub nie mógł się ożenić. To czyste szaleństwo! Przecież nie mogę dopuścić do tego, by mnie zdradził ze mną samą. Korci mnie, by wyjawić mu całą prawdę. Nie powinnam w ogóle poważyć się na taki plan, Ciociu. Szczerze żałuję swej decyzji, choć gdzieś w głębi duszy jestem szczęśliwa, że mogłam zobaczyć i poznać bliżej tego wspaniałego mężczyznę.
Wybacz mi, kochana Ciociu, że piszę tak nieskładnie. Ale jestem zmęczona i nie mogę zebrać myśli. Mam w głowie zupełny mętlik!
A tak w ogóle, wydaje mi się, że radzę sobie całkiem nieźle. Oprócz wymówki, jaką uczyniła mi dziś pani Tamara (wspominałam o tym na początku listu), nie usłyszałam żadnej nagany.
Intryguje mnie Elsbeth, jest bardzo dziwna. Nie będę opisywać wszystkich jej wybryków, bo wiele z nich nie należy do zbyt chwalebnych. Zastanawiam się, czy jest opóźniona w rozwoju, czy też z wyrachowaniem udaje dziecko. Nie mam pojęcia!
Trudno mi też wyrobić sobie zdanie o pani Tamarze. Na pozór: ideał w każdym calu! Ale wydaje mi się, że pod maską spokoju skrywa gwałtowne uczucia. Właściwie ledwie mnie zauważa, chyba że popełnię jakiś błąd. Przecież to niesprawiedliwe! Ona i Malcolm żyją ze sobą w wielkiej przyjaźni, oboje świetnie znają się na zarządzaniu dworem. Chociaż panna Inez, malkontentka o rybich oczkach, uważa, że to ona kieruje domem, nie siostra. W pewnym sensie ma rację. Odnoszę wrażenie, że panna Inez nastawiona jest do mnie przychylnie, o ile ta osoba o pustym spojrzeniu w ogóle jest zdolna do jakichkolwiek emocji.
Resztę służby spotykam tylko przy posiłkach, ale traktują mnie bez zarzutu. Okazuje się, że niełatwo dostać posadę w tym dworze, bowiem państwo są dość wybredni i nie zadowoliliby się byle kim. Jednocześnie ludzie zdają się unikać Markanäs. Słyszałam raz w kuchni, jak szeptano po kątach, że w pałacu straszy, chociaż nikt nigdy nie natknął się na żadnego ducha. Domyślam się jednak, o kim mówią. Agneta Järncrona jest naprawdę straszna, Ciociu. Jej oczy zdają się wyzierać z każdego zakamarka.
Muszę już kończyć, bo powieki mi opadają ze zmęczenia. Nie pisz do mnie, Ciociu, bo nie zabawię tu długo. Moje sumienie mi na to nie pozwoli.
Catharina zakleiła list i z zamiarem oddania go następnego ranka pocztylionowi, odłożyła na stolik nocny. Zaraz też zasnęła niczym zdmuchnięta świeca.
Następnego ranka, kiedy już nadała list, zabrała się za sprzątanie pokoju Malcolma. Nagle od strony drzwi dobiegł ją jakiś głos.
– Coś ci wolno idzie! Ruszasz się jak mucha w smole!
– Poderwała się przestraszona, aż z ręki wypadła jej miotełka, którą odkurzała półkę z książkami. Na własnej skórze doświadczyła, co czują strofowane służące.
– Guzdrała! – prychnęła Elsbeth i rzuciwszy spojrzenie na miotełkę, dodała: – Dlaczego u mnie nigdy nie sprzątasz tak dokładnie? Co tu w ogóle robisz tak długo?
– Już kończę – wymamrotała Catharina.
– Pewnie te drzwi nie dają ci spokoju, co? – zapytała dziewczynka, przekraczając próg.
– Jakie drzwi? – Catharina udawała zdziwioną.
– Te, zamknięte na dziesięć spustów – odparła Elsbeth podchodząc bliżej. – Wiesz, co jest za nimi?
– Nie moja sprawa, żeby się zastanawiać nad czymkolwiek w domu państwa – odpowiedziała Catharina nie przerywając pracy, ale serce jej zabiło gwałtowniej. Może dowie się w końcu czegoś nowego?
Mała Elsbeth stanęła tuż obok niej i wyszeptała:
– Prowadzą do piwnicy.
Catharinę ogarnął strach. Ciarki jej przeszły po plecach i najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Dziewczynka co prawda także wyglądała na zalęknioną. Czego oczekiwała od służącej ta rozpieszczona i trochę niezrównoważona panna? Czy powinna jej odpowiedzieć, czy też potulnie milczeć?
Na szczęście Elsbeth rozwiała jej wątpliwości, ciągnąc dalej:
– To tajemne przejście. Malcolm zamyka dokładnie drzwi, żeby nikt się stamtąd nie wydostał.
– A któżby miał tędy wyjść?
– Okropny upiór. Ktoś, kto umarł przed kilkuset laty, tak przynajmniej mówią.
– Kto tak mówi?
– Wszyscy, Malcolm też.
Catharina zadrżała. Czy to możliwe, by Malcolm karmił dziewczynkę takimi makabreskami? Nieprawdopodobne, może tylko przypadkiem coś mu się wymknęło? Nie straszyłby przecież celowo dziecka.
A jeśli ta historia jest prawdziwa, to dlaczego nie przeniósł się do innej sypialni? W pałacu było przecież mnóstwo wolnych pokoi, nie musiał zajmować najmniej przytulnego.
Coś się za tym kryje, coś niepojętego. A przecież nie może prosić nikogo o wyjaśnienie, bo zostałaby zdemaskowana.