Zaledwie Kramer wspomniał nazwisko Naszkina, nasi łowcy, zaintrygowani, wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Sprytny bosman, chcąc odwrócić uwagę Pawłowa od rozmowy, szepnął mu coś do ucha. Pawłow poweselał i kiwnął głową, wtedy bosman napełnił jego i swoją szklankę samym arakiem. Wilmowski spostrzegł to zaraz i gdy obydwaj zajęci sobą stukali się szklankami, rzekł:
— Byłby to dla nas naprawdę korzystny zbieg okoliczności. Oby tylko kapitan “Sungaszy” zechciał nas zabrać na swój holownik.
— Zgodzi się na pewno — potwierdził Kramer, pogardliwie wydymając usta. — Tacy jak on potrafią czekać i nigdy się nie spieszą. To były katorżnik. [49]
— Dziękuję za tę informację — odpowiedział Wilmowski. — Łatwiej dojdziemy z nim do porozumienia.
— Ubijecie interes, nie pogardzi zarobkiem — mówił Kramer. — Nikt na Syberii nie odtrąca ręki podsuwającej państwowe papierki ze stemplem bankowym. To kraj wszelkich możliwości i... łapówek. Posmarujesz, pojedziesz!
Wilmowski zamilkł, a do rozmowy wtrącił się Smuga:
— Słyszałem we Władywostoku o Naszkinie. O ile nie mylę się, handluje futrami. Mówiono mi jednak, że mieszka w Nerczyńsku.
— Istotnie, dobrze panu mówiono, mieszka w Nerczyńsku, i to w najokazalszym pałacu, który odkupił od Butina, gdy ten zaczął bankrutować na swoich kopalniach. To syberyjski potentat — wyjaśnił Kramer. — Faktorie Naszkina rozsiane są po całej Wschodniej Syberii. Ma swoją filię również w Streteńsku, gdzie rozpoczyna się i kończy żegluga na Amurze.
— Czort z nim! Zdrowie pana, panie kapitanie — powiedział Smuga, unosząc szklankę.
— Zdrowie miłych gości — zawołał Kramer.
Niebawem opróżnili obydwie butelki araku. Chińczycy ukończyli załadunek drewna, Kramer z żalem żegnał łowców, tłumacząc się, że służba nie drużba, szczególnie na pocztowym parostatku.
— Co innego taka “Sungasza” — mówił, wylewnie ściskając w progu kajuty dłoń bosmana, którego naprawdę uważał na Niemca. — Jej kapitan może poczekać na was dzień, dwa, a nawet i tydzień, jeśli tylko mu się to opłaci. No, życzę pomyślnych łowów.
Goście zeszli na ląd, “Wiera” przy akompaniamencie ryku syreny odbiła od przystani i, sypiąc z komina rozżarzonymi iskrami, wkrótce zniknęła za zakrętem rzeki. Łowcy, korzystając z tego, że Pawłow zainteresował się Chińczykami, przystanęli na uboczu, by swobodniej porozmawiać.
— Głupie Niemczysko udzieliło nam ważnych informacji — zaczął bosman. — Aż mnie w dołku ścisnęło, gdy wspomniał tego Naszkina.
— Szkoda, że nie mogliśmy więcej go wypytać — wtrącił Tomek.
— Świerzbiał mnie język, prawdę mówiąc...
— Nie ma czego żałować — zauważył Smuga. — Naszkin na pewno zatrudnia wielu pracowników. Wątpię, czy Kramer zainteresowałby się zesłańcem, który z całą pewnością nie otrzymał ważniejszego stanowiska.
— Masz rację, Janie — rzekł Wilmowski. — Z jakim lekceważeniem mówił o kapitanie “Sungaszy” jako o byłym katorżniku!
— Może od niego dowiemy się więcej — rzekł Tomek.
— Nie radzę zdradzać naszych zainteresowań — powiedział Smuga.
— Sprawdziliśmy już, że Naszkin naprawdę mieszka w Nerczyńsku. To najważniejsza wiadomość. Wchodzimy coraz głębiej wilkowi w gardło. Jedno nie przemyślane posunięcie może się przyczynić do naszej klęski.
— Całkowicie zgadzam się z tobą, Janie. Jesteś dowódcą wyprawy, reszta niech tylko dobrze słucha i... milczy — stanowczo powiedział Wilmowski.
— Zgoda, szanowni koledzy, zgoda — przytaknął bosman. — Na statku nie wtykałem nosa do rozmowy z Niemczyskiem, a tylko zająłem się agenciakiem, żeby wam nie przeszkadzał.
— Przyznaję, bosmanie, że jak na twój temperament, zachowujesz się prawie wzorowo — pochwalił Smuga. — Gdybyś jeszcze zaprzestał przytyków pod adresem Pawłowa, nie miałbym ci nic do zarzucenia.
— Nieraz sam gryzę się w język, ale to ciężka sprawa, bo swędzi mnie ręka na tego drania. Niejednego z naszych musiał wykończyć! Zabawne to, ale ta jego lisia gęba wciąż wydaje mi się jakoś dziwnie znajoma... Widocznie szpicle wszyscy są podobni do siebie, a już napatrzył się człek na nich.
Wilmowski uważniej spojrzał na marynarza, zamyślony zmarszczył czoło, lecz nie odezwał się ani słowem. On również odnosił wrażenie, że skądś zna tego agenta.
W dwie godziny później pasażersko-holowniczy statek “Onon” przybił do przystani. Chińczycy, tak jak poprzednio, szybko załadowali drewno, po czym “Onon” popłynął w dół rzeki.
Na próżno łowcy wypatrywali zapowiedzianej “Sungaszy”. Zapadł wieczór. Kulisi nałowili ryb, upiekli je na kamieniach w ognisku, zjedli, wykąpali się w rzece i zniknęli na noc w szałasach. Tylko dwaj starcy pozostali na straży.
Krótko po świcie kulisi pilnujący ognisk zbudzili swoich towarzyszy. “Sungasza” zbliżała się do przystani. Łowcy, naprędce narzuciwszy na siebie ubrania, wybiegli na wybrzeże.
Po rzece płynął stary, dwumasztowy holownik typu amerykańskiego, o długiej i wysokiej nadbudówce piętrzącej się nad pokładem, przystosowany do bocznego holowania. Ciągnął na holu [50] dwie barki złączone ze sobą bokami. Dopiero w pobliżu przystani zmniejszył szybkość, by zluzować napięcie liny holowniczej, a następnie uwolnił ją z haka umieszczonego na śródokręciu.
Opuszczone przez holownik barki nieporadnie utknęły na środku rzeki, lecz zanim prąd zaczął je znosić, “Sungasza”, prując całą parą, zgrabnie zatoczyła koło i bokiem przysunęła się do nich. Kilku ludzi przeskoczyło przez niską burtę holownika. Po krótkiej chwili “Sungasza” z przymocowanymi do swego boku barkami zaczęła podpływać do brzegu.
Bosman okiem znawcy obserwował zręczne manewry holownika; z uznaniem kiwnął głową.
— Zuch kapitan, jak na byłego katorżnika nieźle sobie radzi! — pochwalił. — No, ale Kramer nie zełgał, bo sądząc po małym zanurzeniu, obydwie barki zapewne świecą pustkami.
— Tym lepiej dla nas — wtrącił Wilmowski. — Janie, ty chyba będziesz pertraktował z kapitanem?
— Dobrze, pogadam z nim — przytaknął Smuga.
Holownik tymczasem wolno dobijał do przystani. Marynarze, półnagie chłopiska, zrzucili cumy [51] na ląd. Kulisi sprawnie umocowali je na palach. W oknie pomostu nawigacyjnego ukazał się mężczyzna o twarzy okolonej złotawym zarostem. Z trudem przecisnął swe szerokie bary przez iluminator i oparł się łokciami o parapet.
Kulisi chóralnie pozdrowili go w żargonie rosyjsko-chińskim. Kapitan poważnie skinął głową na powitanie.
— No, jak tam chłopcy, przygotowaliście drewno? Możecie przystąpić do ładowania? — zagadnął po rosyjsku.
— Już ładujemy, kapitanie, już ładujemy! — chóralnie odkrzyknęli kulisi.
— No, to bierzcie się do roboty! — zawołał kapitan, śląc Chińczykom przyjazny uśmiech.
Smuga wszedł na pomost przystani, uchylił skórzanej czapki obszytej futerkiem.
— Dzień dobry kapitanie, czy moglibyśmy z panem porozmawiać w pewnej sprawie? — zapytał.
Kapitan niedbałym ruchem uniósł prawą dłoń do daszka ceratowej czapki; bystrym spojrzeniem zmierzył Smugę, przyjrzał się grupce mężczyzn stojących nie opodal. Dopiero po dłuższej chwili odparł po rosyjsku:
— Czy tylko pan ma do mnie interes, czy też i ci panowie również?
— Sprawa dotyczy nas wszystkich — wyjaśnił Smuga.
51
Cuma — lina roślinna lub stalowa, przeważnie z okiem na końcu, służąca do zacumowywania statków.