Выбрать главу

— Witam, witam, czym mogę służyć? — odezwał się, mierząc gościa badawczym spojrzeniem.

Wilmowski powstał. Przybrał znudzony wyraz twarzy.

— Witam pana, i przepraszam za tak wczesne najście — powiedział. — Jestem Pawłow... do specjalnych poruczeń jego ekscelencji gubernatora. W służbowej drodze do Jakucka zatrzymałem się, żeby załatwić z panem pewną sprawę.

Protekcjonalny ton oraz niedbały ruch, jakim gość podsunął mu pod nos dokumenty, opatrzone pieczęcią i zamaszystym podpisem gubernatora, wywarły na urjadniku niemałe wrażenie. Toteż nerwowym ruchem zatknął na nos binokle. Zaledwie przeczytał: “Do moich specjalnych poruczeń”, już pośpiesznie giął się w uniżonych pokłonach.

Wilmowski doznał pewnej ulgi. Nabrał pewności siebie. Rozsiadł się wygodnie na podsuniętym krześle. Cedząc wyraz po wyrazie, powiedział:

— Gubernator, wysyłając mnie w poufnej misji do Jakucka, zlecił mi również złożenie meldunku o porządkach panujących w pana okręgu. Zależnie od wyniku inspekcji zostałem upoważniony do ewentualnego przekazania panu pewnej nagrody pieniężnej. Niewielka to sumka, ale przed świętami... i to dobre!

Urjadnik zarumienił się po uszy. Nerwowym ruchem zatarł dłonie. Kłaniając się, mówił szybko:

— Nie wiem, czy pan będzie łaskaw, ale dla mnie jest pan miłym gościem. Pan pewnie jeszcze bez śniadania, żona zaraz nakryje do stołu. Przepraszam na chwilę, przepraszam...

Wybiegł do sieni. Wilmowski skorzystał z okazji, by wysuszyć chustką czoło z potu. Jak do tej pory wszystko szło pomyślnie... Teraz rozejrzał się po pokoju. Zza półodsłoniętych kolorowych kotar wyglądało łoże, piętrzące się wysoko zasłanymi pierzynami i poduchami. Między dużymi oknami we frontowej ścianie, na wprost stołu, stała długa, pluszowa kanapa z wysokim oparciem. W głębi pokoju, za półścianką, mieścił się duży piec do pieczenia chleba, a przed wejściem do tego jakby korytarzyka czerniła się duża, drewniana, lakierowana skrzynia ze złoconymi narożnikami i zamkiem. Był to zapewne podróżny kufer urjadnika. W porównaniu z brudnymi zajazdami i jurtami jakuckimi wnętrze domu urzędnika policji świeciło wzorową czystością.

Wilmowski posmutniał. Od wielu lat wiódł koczownicze życie. Dom zastępowały mu namioty, leśne szałasy, a rzadziej nieprzytulne hotele bądź pokoje “do wynajęcia”. Takie oto ognisko domowe zgotował własnemu synowi, ciągnąc go za sobą po bezdrożach dzikich krain. Przypomniał sobie dawne własne mieszkanie w Warszawie, żonę... Westchnął ciężko... Naraz targnął nim gniew. Jego prześladowcy zażywali spokojnie ciepła domowego, byli szczęśliwi i zadowoleni, podczas gdy on wraz z synem skazany był przez nich na poniewierkę. Uczucie roztkliwienia zniknęło natychmiast. Niemal wrogim wzrokiem obrzucił urjadnika, który akurat w tej chwili pojawił się ze swoją małżonką.

Urjadnik z policyjną spostrzegawczością zauważył zachmurzoną twarz gościa. Zmieszany przedstawił mu żonę. Wilmowski uprzejmie przywitał się z nią, chwaląc wzorowy porządek panujący w domu.

— O, to wyjątkowa kobieta, Sybiraczka — wtrącił urjadnik. — Wyszła za mnie, choć, jak panu wiadomo, Sybiracy na ogół nie lubią carskich urzędników z rdzennej Rosji.

— Wy znów po swojemu, Mikołaju Iwanowiczu — zgromiła go żona. — Proszę do stołu na skromne śniadanie.

Na białym obrusie pojawiły się półmiski ze świeżymi naleśnikami, zwanymi blinami, miseczka zrumienionego topionego masła do ich polewania, kawior, twaróg ze śmietaną i pieczony drób na zimno. Na samym końcu dziewczyna wniosła duży, dymiący parą samowar, a urjadnik wyciągnął z szafki butelkę nikołajewki i drugą likieru.

— Proszę do stołu — mówił, wciąż kłaniając się gościowi; nagroda gubernatora nie schodziła mu z myśli.

— Zanim usiądziemy do śniadania, załatwimy formalności — powiedział Wilmowski, powolnym ruchem wydobył portfel z kieszeni. — Stwierdziłem, że w podległym panu okręgu panuje porządek i bezpieczeństwo. Toteż ze spokojnym sumieniem przekazuję nagrodę, a w raporcie dla ekscelencji gubernatora zamieszczę odpowiednio przychylną uwagę.

Wyliczył na róg stołu sto papierkowych rubli. Była to znaczna na owe czasy suma. Urjadnik zgarnął ją w dłonie i dziękował.

— Dla porządku proszę o odręczne pokwitowanie — dodał Wilmowski.

— Słusznie, słusznie, porządek musi być przestrzegany — przytaknął urjadnik. — Olga, przynieś papier, pióro i atrament!

Po chwili Wilmowski schował kwit. Usiedli do śniadania. Butelka nikołajewki szybko była opróżniona do połowy. Wilmowski zaledwie dotykał ustami kieliszka, za to urjadnik ochoczo spełniał toast za toastem. Poranny posiłek trwał około dwóch godzin. Urjadnik szeroko opowiadał o warunkach panujących w jego okręgu. Klął na Jakutów, którzy, przyjąwszy pozornie prawosławie, ukrywali w swoich jurtach szamanów i nienawidzili carskich urzędników. Narzekał na kłopoty z zesłańcami pracującymi w kopalni złota oraz zarzucał władzom wojskowym opieszałość w wykonywaniu obowiązków. W końcu Wilmowski spojrzał na zegarek.

— Późno się zrobiło, a eskorta moja czeka na mnie w obozie w pobliżu miasta. Dziś jeszcze lub jutro z rana wyruszam w dalszą drogę. Chcę wrócić na południe, zanim spadną pierwsze śniegi — odezwał się, ucinając gadatliwość podchmielonego policjanta.

— Rozumiem, rozumiem, już wczoraj w nocy mieliśmy ostry przymrozek — zauważył urjadnik.

— Będąc tu przejazdem, chciałbym przy okazji załatwić pewną sprawę służbową — powiedział Wilmowski. — W Ałdanie przybywa zesłaniec, którego powinienem dodatkowo przesłuchać.

— Ach, tak! — zdziwił się urjadnik. — A o kogóż to chodzi?

— O jednego Polaczka przysłanego tu z Nerczyńska. Podobno pracuje w faktorii Naszkina.

— Jak nazwisko?

— Zbigniew Karski — krótko odparł Wilmowski. Urjadnik zmarszczył czoło, jakby sobie coś przypominał.

— Zaraz, zaraz, czy to ten, który przemyśliwał o ucieczce? — zapytał po chwili.

— A jakże, o niego mi chodzi — potwierdził Wilmowski. — To ja przecież unicestwiłem jego zamiary...

— Tak, tak, pamiętam, osobiście czytałem wasz raport przesłany tu wraz z papierami więźnia. Podkreśliliście czerwonym ołówkiem: Niebezpieczny, wzywać do meldowania co trzeci dzień.

— Dobrą ma pan pamięć — ostrożnie pochwalił Wilmowski. — Władze cenią to; jak widzę, słusznie należała się nagroda...

Urjadnik zadowolony, naraz okazał niepokój.

— Czy to miało być jakieś ważne przesłuchanie? — zagadnął.

— Może ważne, a może nie. Sprawa dotyczy kogoś innego.

— Nie wiem, czy zdążyliście na czas — zafrasował się urjadnik. — On wprawdzie jest tutaj, ale to już chyba jego ostatnie chwile... Cyrulik [151] puszczał mu krew, podobno po cichu szaman jakucki go kurował, ale ani jedno, ani drugie nie na wiele się zdało. Umiera, a może nawet już umarł tej nocy. Kilka dni temu Naszkin przysłał tu kogoś do uporządkowania spraw faktorii.

Wilmowski mocno oparł łokcie na stole, aby ukryć drżenie rąk. Słowa nie chciały mu się przecisnąć przez zdławioną krtań. Była to druzgocąca wiadomość. Na szczęście urjadnik akurat nalewał do kieliszków likieru i dzięki temu nie spostrzegł bladości, jaka pokryła twarz jego rozmówcy.

Wilmowski ujął kieliszek i jednym haustem opróżnił go do dna.

— Cóż, mniej będzie miało państwo kłopotów — mruknął.

— Zaraz poślę po odpowiedniego człowieka do cyrkułu [152] — wtrącił urjadnik. — Sprawdzimy, czy przesłuchanie będzie mogło się odbyć.

вернуться

151

Cyrulik — dawniej felczer, golibroda.

вернуться

152

Cyrkuł — komisariat policji.