Pawłow wypluwał krew napływającą mu do ust. Ból w piersiach był coraz dotkliwszy. Gdyby teraz znów stracił przytomność, zginąłby niechybnie. Obawa przed pościgiem dodawała mu sił. Popędzał konia, nerwowo spoglądając za siebie. Drżał na myśl, że Smuga mógłby go dogonić. Ten nie dałby się wyprowadzić w pole i na pewno już by go nie oszczędził...
Nareszcie ujrzał w dali dachy domostw. Pochylił się, uderzył wierzchowca piętami w boki. Jakucki koń ruszył nierównym galopem. Pawłow zacisnął dłonie na łęku siodła. Głuchy tętent niósł się po drodze. Ałdan był coraz bliższy, oto już pierwsze domki na przedmieściu. Jakby na odgłos tętentu konia z małej chatki wybiegła ubrana w krótki kożuszek dziewczyna. Ujrzała jeźdźca gnającego galopem w stronę miasta. Przystanęła na skraju drogi. Rozpędzony wierzchowiec omal jej nie stratował, lecz ona na to nie zważała. Przez moment mignęła trupio blada twarz jeźdźca. Krzyknęła przerażona, po czym pobiegła co sił w ślad za nim.
Wilmowski pakował swe podróżne drobiazgi do torby. Uśmiech zadowolenia błąkał się po jego twarzy. Na pozór fantastyczny plan Nataszy okazał się bardzo prosty i nie wzbudził niczyich podejrzeń. Urjadnik bez zdziwienia przyjął wiadomość o śmierci zesłańca. W obecności Wilmowskiego sporządził odpowiedni raport dla władz zwierzchnich, a potem następnego ranka razem z Wilmowskim był na pogrzebie. Oświadczenie “agenta” do specjalnych poruczeń gubernatorskich, iż więzień skonał w jego obecności, całkowicie wystarczyło urjadnikowi. Jako rzecz naturalną przyjął obecność Bestużewej na pogrzebie. Przecież przybyła do Ałdanu w celu uporządkowania spraw faktorii, w której zmarły był zatrudniony.
Właśnie Wilmowski powrócił z pogrzebu. Przed chwilą powiadomił gospodarza “Jewropejskiej Gostinicy”, że opuszcza hotel. Najdalej za godzinę razem ze Zbyszkiem i Nataszą będą w drodze do kryjówki wyprawy. Poprzedniej nocy Wilmowski spotkał się ze Smugą w umówionym miejscu pod miastem. W ten sposób towarzysze już wiedzieli o pomyślnym przebiegu akcji i byli przygotowani do ucieczki.
Wilmowski zapiął podróżną torbę. Przewiesił ją na pasie przez ramię, włożył nabity rewolwer do kieszeni kożuszka. Nagle z ulicy doszedł go tętent. Ucichł tuż przed zajazdem. Wilmowski pomyślał, że przybył jakiś nowy gość. Chcąc uniknąć zbędnych rozmów, zaraz wyszedł do ogólnej izby. Wręczał gospodarzowi należność, który uniżenie dziękował za suty napiwek, gdy pchnięte drzwi wejściowe stanęły otworem. Rozległ się tupot szybkich kroków i ktoś zawołał:
— Gdzie cyrkuł?
Wilmowski drgnął zaskoczony, usłyszawszy znajomy głos. Odwrócił się natychmiast. Ujrzał Pawłowa! Przygarbiony, lewą dłonią przyciskał pierś, w prawej zaś trzymał rewolwer. Zmierzwiony włos na głowie, krew na brodzie i koszuli oraz grymas bólu malujący się na jego twarzy wprost przeraziły Wilmowskiego. Pojął natychmiast, że w obozie nieoczekiwanie musiało zdarzyć się coś strasznego.
Pawłow również poznał Wilmowskiego. Bez chwili namysłu skierował w niego lufę rewolweru:
— Ręce do góry! — syknął złowrogo.
Wilmowski wolno uniósł dłonie. Wyraz triumfu przewinął się w przekrwionych oczach Pawłowa. Jeden ze spiskowców już leżał martwy w obozie, a teraz los znów się do niego uśmiechnął. Oto przed nim stał bezbronny drugi jego wróg! Jakiż to był wspaniały odwet za wszystkie niepowodzenia! Mimo niezwykłego podniecenia spostrzegł, że Wilmowski trochę opuścił dłonie.
— Ręce do góry... lub strzelam! — ostrzegł. — Aresztuję cię pod zarzutem zorganizowania spisku w celu uprowadzenia więźnia... za gwałt na przedstawicielu prawa i... przyjrzyj mi się dobrze, ty... skatino. [155]
Myśli jak błyskawice krzyżowały się w głowie Wilmowskiego. W jaki sposób agent zdołał zbiec? Co się stało z jego towarzyszami w obozie? Ani przez chwilę nie miał zamiaru dać się wziąć żywcem! Ręce uniósł do góry, by nieco zyskać na czasie.
Pawłow wyglądał strasznie. Krwawa piana wystąpiła mu na usta. Widać było, że stoczył okropną walkę, że nie wyszedł z niej bez szwanku. Przybliżył się do Wilmowskiego i rzucił mu prosto w twarz:
— Uciekłeś mi w... Warszawie! Pamiętasz?! Teraz nareszcie mam cię! Zapłacisz za wszystko, zawiśniesz na szubienicy! Twój wspólnik leży martwy w obozie!
Twarz Wilmowskiego najpierw pobladła, potem pojawił się na niej krwawy rumieniec gniewu. Już wiedział, dlaczego ten agent wydawał mu się tak dziwnie znajomy! To był bezpośredni sprawca całej jego tragedii! On pozbawił go żony i domu!
— Nareszcie spotkaliśmy się... — odrzekł Wilmowski urywanym głosem. — Tak, to ty, carski szpiclu! A więc dobrze, życie za życie...
— Zginiesz! — wrzasnął agent widząc, że przeciwnik opuszcza dłonie. Wilmowski nie zważał na groźby, już wyciągał ręce, by schwytać
Pawłowa... W tej właśnie dramatycznej chwili ktoś wbiegł do zajazdu. Wilmowski zamarł w połowie ruchu. Pawłow spostrzegł zdumienie w jego oczach, przez ramię błyskawicznie zerknął za siebie.
W progu stała młoda dziewczyna, ta sama, której omal nie stratował koniem. Teraz ją poznał. To była zesłanka z Nerczyńska. To ona przyjaźniła się z zesłańcem, jakby na przekór zakochanemu w niej Gołosowowowi. W tym krótkim momencie Pawłow zrozumiał, dla kogo to przeznaczyli spiskowcy drugiego wierzchowca.
Wilmowski skoczył ku agentowi. Ten jednak spostrzegł to w porę, uskoczył w bok, szarpnął spustem rewolweru. Dym osmalił Wilmowskiemu twarz. Agent strzelił po raz drugi. Chybił... Nataszą wyrwała z kieszeni kożuszka mały rewolwer. Pięć razy pociągnęła za cyngiel i ochłonęła dopiero wtedy, gdy za szóstym pociągnięciem rozległo się tylko metaliczne uderzenie kurka. Wystrzelała wszystkie naboje.
Po każdym strzale Pawłow pochylał się coraz bardziej, aż w końcu runął bezwładnie na podłogę.
— Uciekajmy, już pewnie alarmują policję! — zawołała Nataszą. Wilmowski rozognionym wzrokiem wpatrywał się w leżącego bez ruchu agenta. Nie zważając na ostrzeżenia Nataszy, wolno przyklęknął przy nim. Odwrócił go twarzą do góry. Pawłow nie żył.
— Karczmarz umknął tylnym wyjściem — ponaglała Nataszą. — Lada chwila odetną nam odwrót!
Wilmowski schował do kieszeni rewolwer Pawłowa.
— Chodźmy stąd — rzekł krótko.
Podniósł z podłogi swoją torbę podróżną. Zarzucił ją na lewe ramię, prawą dłoń wsunął w kieszeń kożucha i zacisnął ją na zimnej rękojeści rewolweru.
— Chodźmy! — powtórzył.
Wypadli przed zajazd. Obok wierzchowca Wilmowskiego stał koń Pawłowa.
— Czy umiesz jeździć konno? — zapytał Wilmowski.
— Tak!
— Wsiadaj! Prędzej, dogonię cię!
Nie tracąc czasu Natasza wskoczyła na wierzchowca. Strzały zwróciły uwagę okolicznych mieszkańców. Niektórzy wyglądali przez okna. Słychać było nawoływania. Zrozumiała, że Wilmowski chce opóźnić pościg. Pognała ku wylotowi ulicy. Dopiero po dłuższej chwili Wilmowski dosiadł swego konia. Nie spiesząc się, podążył za Natasza. Wkrótce był na rogatkach. Przed nim na drodze snuł się obłok kurzawy.
Wilmowski smagnął konia. Ruszył galopem. Z wolna doganiał dziewczynę. Już razem zanurzyli się w tajgę. Przedzierając się powoli wśród drzew, dali umówiony sygnał Zbyszkowi.