Выбрать главу

Biali łowcy starannie ukrywali uśmiechy, przysłuchując się przemowie starego tropiciela. Jak większość Goldów żyjących w prymitywnych warunkach, był animistą, wierzył, że wszystkie rzeczy otaczające go są uduchowione, posiadają własną duszę. Z równą powagą odzywał się do kolącego krzaka cierni, jak do drzewa, które musiał zrąbać na opał, czy też do swej starej berdanki, gdy przygotowywał ją do strzału.

— Ty już nie musisz męczyć się — monologował Nuczi, zarzucając pętlę na pysk tygrysa. — Nasza zaniesie twoja do obóz. Nasza da jeść. Twoja to rozumie, twoja jest mądra.

— Czy ty naprawdę sądzisz, że on rozumie, co mówisz do niego? — zagadnął Tomek.

— Amba taki sam człowiek jak nasza — odparł Nuczi, ruchem ręki ponaglając synów, którzy przesuwali długą żerdź pomiędzy związanymi łapami tygrysa.

Łowcy parami na zmianę nieśli młodego, ważącego około stu kilogramów “kodaka”. Stary Gold szedł obok usprawiedliwiając się przed nim, dlaczego musiał pozbawić go wolności.

Oko w oko z tygrysicą

Wyiskrzone gwiazdami niebo rozpościerało się nad tajgą. Wieczór był ciepły i bezwietrzny. W obozie łowców płonęło kilka ognisk.

Bosman jeszcze przed zapadnięciem zmroku zaszył się w namiocie. Nie zdjął nawet ochronnej siatki. Z okutaną w muślin głową siedział przy dymokurze, to jest trzynożnym koszu uplecionym z drutu, i co pewien czas dorzucał na rozżarzone węgle suchego końskiego nawozu. Łzy ciekły mu z oczu podrażnionych gryzącym dymem, pocił się niepomiernie, lecz z gorliwością rzymskiej westalki [28] czuwał nad ogniskiem. Zapowiedział, że woli utonąć we własnych łzach, niż narażać swe ciało na kąśliwość meszek. Przebywał więc samotnie w zadymionym namiocie i popijał z płaskiej butelki swój ulubiony rum.

Tomek siedział na uboczu pod drzewem. Przymrużonymi oczami spoglądał na obozowisko, nie zwracając uwagi na meszki wprost szalejące w nieruchomym, wilgotnym powietrzu. Konie i psy trwożliwie cisnęły się do dymiących ognisk; przerażało je przeciągłe, żałosne warczenie tygrysicy, dobiegające od czasu do czasu z głębi tajgi.

Tygrysy w klatkach były bardzo niespokojne, coraz to uderzały cielskami o kraty oddzielające je od wolności. Tomek wsłuchiwał się w te odgłosy gniewu i jednocześnie obserwował odpoczywających towarzyszy. Ojciec gawędził z synami Nucziego, Smuga opatrywał psy pokaleczone podczas łowów, a Pawłow, napchawszy waty w uszy, przysiadł z nie odstępującym go Udadżalaką przy ognisku, jak najdalej od klatek z rozdrażnionymi tygrysami. Nuczi natomiast na krok nie odstępował czworonożnych więźniów. Słowami usiłował nakłonić je do spokoju.

Zamyślony Tomek mechanicznie zgarniał dłonią meszki lgnące do spoconej twarzy, wydmuchiwał je z nosa, wypluwał cisnące się do ust i coraz więcej uwagi poświęcał staremu Goldowi. Od porannej poufnej rozmowy ze Smugą wciąż zastanawiał się, w jaki sposób mogliby ukryć Zbyszka w obozie po uprowadzeniu go z miejsca zesłania. Najdziwaczniejsze pomysły przychodziły mu do głowy, lecz na żaden jakoś nie mógł się zdecydować. Naraz spojrzał na Pawłowa. Agent osłaniał dłońmi zapchane watą uszy i spode łba nieufnie spoglądał na siedzącego u jego boku milczącego Udadżalakę. W tej właśnie chwili Tomkowi błysnęła wspaniała myśl. Podniecony podniósł się i podszedł do Golda.

— Słuchaj Nuczi, może by tak rozpalić więcej ognisk wokół klatek? Meszek jest dzisiaj bez liku — zagadnął.

— Nasza dosyć pali ogień. To nie gnus je drażni — odparł Gold.

— Mnóstwo blisko krąży matka amby, co nasz łapać dzisiaj.

— Czy orientujesz się, gdzie krąży tygrysica? Gold skinął głową.

— No tak, skrzywdziliśmy ją, tęskni za swoimi młodymi — rzekł Tomek, spod oka obserwując Nucziego.

— Twoja dobrze mówi — potaknął tropiciel. — Ale nasza kocha małe amby i nie krzywdzi. Nasza da jeść, nasza uczy.

— Gdyby tygrysica to wszystko wiedziała, na pewno zostawiłaby nas w spokoju — powiedział Tomek.

Gold mruknął coś, znów spojrzał w ciemną tajgę.

— Nuczi, pomóż mi odszukać tygrysicę — szepnął Tomek.

— Nie, nie, amba gniewa się mnóstwo bardzo. Źle być z nasza — zaoponował Nuczi.

Tomek się zafrasował; niebawem znów powziął jakiś pomysł, gdyż nieznacznie uśmiechnął się i rzekł:

— Jeśli nie powiesz nikomu, to zdradzę ci pewną tajemnicę.

— Stary Gold mówi mnóstwo mało — zapewnił.

— Posiadam ukrytą władzę nad dzikimi zwierzętami. Potrafić wzrokiem zmusić je do posłuszeństwa.

Gold spojrzał zdziwiony; z przekornym błyskiem w oczach odparł:

— To niech twoja mówi oczami ambom w klatkach, żeby było cicho! Tomek wzruszył ramionami i powiedział:

— Jeśli synowie twoi robią coś na twoje polecenie, czy mogę ich od tego odwodzić? A widzisz! Młode tygrysy odpowiadają jedynie na zew matki. To tygrysicę należy jakoś przekonać, żeby przestała je przywoływać. Wytłumaczę jej, że będzie im u nas dobrze.

— Czy naprawdę możesz to zrobić? — zdziwił się Gold.

— Zaprowadź mnie do niej, to sam się przekonasz.

Stary tropiciel wahał się jeszcze, ale naiwna ciekawość już brała w nim górę nad przezornością. Badawczym wzrokiem mierzył młodzieńca, jakby widział go po raz pierwszy. Po krótkiej chwili odezwał się:

— Moja zaprowadzi do amby!

— Dobrze, Nuczi, ale to, co ujrzysz, musisz zachować w tajemnicy, dopóki nie wyjedziemy z Syberii. Zgoda? Przyrzeknij!

Gold poważnie skinął głową.

— A więc dobrze! Czekaj tu na mnie, powiem panu Smudze, że pójdziemy odegnać tygrysicę.

Tomek nieznacznie odwołał Smugę na ubocze.

— Już wiem, w jaki sposób możemy ukryć Zbyszka w obozie — szepnął przyjacielowi wprost do ucha, przytrzymując go za ramię.

— Oby tylko pomysł był dobry — odpowiedział Smuga. — Cóż takiego wymyśliłeś?

— A więc, niech pan uważnie słucha... Przez długą chwilę wyjawiał swój plan.

— No i co pan na to? — zakończył.

— Zaskoczyłeś mnie tym pomysłem — odparł Smuga. Strzepnął meszki z twarzy i dodał: — To wcale nie jest zły fortel, chociaż na pozór wydaje się dość naiwny. Na szczęście dla nas carska policja nie grzeszy zbytnią lotnością umysłu.

— Więc zgadza się pan?

— Do wszystkich diabłów, zgadzam się! I tak już straciliśmy wiele cennego czasu. Musimy wykorzystać najlepszą porę roku do ucieczki, gdyż potem nadejście surowej zimy może udaremnić wykonanie naszych zamiarów. Słuchaj, Tomku, trzeba jednak będzie urządzić próbę.

— Zrobimy oczywiście, zrobimy! Tomek znów się pochylił do ucha Smugi.

— Niech tak będzie, bierz się do dzieła, ale bądź bardzo ostrożny. Tygrysica jest rozdrażniona. Chyba powinienem pójść z tobą — szepnął Smuga.

— Nie, proszę pana. Nuczi by nabrał podejrzeń. Przecież na niego mogę liczyć!

Uścisnął dłoń przyjacielowi, po czym zdjął sztucer zawieszony na gałęzi drzewa. Starannie sprawdził działanie spustu i nabił broń.

Tropiciel czekał na niego przy klatkach z tygrysami. Na ramieniu miał przewieszoną swoją starą berdankę.

Gold poprowadził. Otoczyła ich czarna, przepastna tajga. Z wolna wzrok łowców przywykał do ciemności. W mroku zaczęły się zarysowywać pnie potężnych drzew, powalone kłody i krzewy. Stary Gold szedł posuwistym, kocim krokiem. Czasem przystawał i nasłuchiwał, to znów przyklękał przykładając ucho do ziemi, zmieniał kierunek. Tomkowi zdawało się, że wciąż krążą w pobliżu obozowiska. Po jakimś czasie był już tego pewny, albowiem pomruki tygrysów w klatkach oddalały się bądź przybliżały.

вернуться

28

Westalki — kapłanki czuwające w starożytnym Rzymie w światyni Westy nad wiecznie płonąncym zniczem, którego zagaśnięcie miało sprowadzać nieszczęścia na kraj.