Zaniepokojony obserwował żołnierzy formujących bardziej zwarty szyk.
— Panie Smuga, źle z nami — naraz zawołał bosman.
— Do diabła, oni szykują się do ataku! — dodał Smuga.
— A jakże, przyparli nas do bagniska. Zerknij pan za siebie, a zrozumiesz ich taktykę.
Teren obniżał się ku wschodowi. Pomiędzy drzewami przeświecały bajorka porosłe żółto-zielonymi kępami.
— Andrzeju, prowadź nas w moczary — rozkazał Smuga.
— Ugrzęźniemy w bagnisku — zaoponował Wilmowski.
— Lepiej się utopić, niż pójść w niewolę — powiedział Smuga. — Lada chwila uderzą na nas, nie wytrzymamy...
Żołnierze wzmogli ogień. Zapewne wiedzieli, że bagienne rozlewiska odcinają przeciwnikowi odwrót. Kozacy zaczęli wysforowywać się do natarcia. Jakuci zachęceni przykładem szli za nimi.
Uciekinierzy wycofywali się w bagna. Wilmowski, Nataszą i Zbyszek za uzdy prowadzili wierzchowce, które siłą zmuszali do desperackiej przeprawy przez coraz głębsze bajora. Smuga, bosman i Tomek osłaniali ich ogniem karabinowym. Konie zapadały w wodę już niemal po brzuchy, rżały przestraszone widmem śmierci w groźnej, bezmiernej topieli.
Kozacy i Jakuci czuli się teraz pewni zwycięstwa. Chrapliwymi okrzykami dodawali sobie odwagi do otwartego ataku. Zwartym półkolem przyparli uciekinierów do zdradliwego bagna.
Bosman pierwszy zrezygnował z beznadziejnej ucieczki. Przyklęknął na kępie za pniem drzewa. Z karabinu słał wrogom kulę za kulą. Smuga i Tomek również zrozumieli, że nadeszła ich ostatnia godzina. Postanowili drogo sprzedać swe życie. Ukryci za drzewami wspomagali bosmana. Pogoń tymczasem zacieśniła półkole. Żołnierze ruszyli ławą, by otoczyć walczącą gromadkę straceńców. W tej właśnie chwili Wilmowski z Nataszą i Zbyszkiem przypadli do swych przyjaciół. Ucieczka przez bagna okazała się niemożliwa, postanowili więc zginąć razem z nimi. Triumfalny wrzask pogoni rozniósł się po tajdze...
Bosman ujął karabin za lufę jak maczugę, wyskoczył zza drzewa. Smuga ruszył w jego ślady z rewolwerem w dłoniach. Tomek, Wilmowski, Nataszą i Zbyszek zdeterminowani pobiegli za nimi. Już dopadli wrogów. Wtem rozległ się przeciągły świst, potężniejący z każdą sekundą. Jakuci zatrwożeni stanęli jak wrośnięci w ziemię. Zapomniawszy o walce, z zadartymi do góry głowami wpatrywali się w niebo. Bosman z rozpędem wpadł między nich. Jednego grzmotnął kolbą karabinu, drugiego wywrócił uderzeniem pięści, a potem zwarł się z kozackim dowódcą. Była to jednak krótka i samotna walka, gdyż wszyscy inni przerażeni patrzyli w górę na niezwykłe zjawisko. Po nieboskłonie mknęła z południa na północ oślepiająca kula ognista, wlokąc za sobą długi, czarny ogon... Niebawem zniknęła za drzewami gdzieś w tajdze. Potężny, głuchy grzmot wstrząsnął ziemią.... Niebo rozżarzyło się do białości, potem stało się żółtoczerwone, a w końcu poszarzało w półmroku. Gorący wiatr powiał z huraganową mocą. Kładł drzewa, wywracał konie i ludzi.
W szeregach Jakutów wszczął się popłoch.
— Ogda! Ogda! — rozbrzmiewały przerażone głosy.
Jakuci porzucili karabiny, chwytali konie, gromadnie uciekali z upiornego lasu. Panika ich udzieliła się i Kozakom. Zaczęli umykać.
Przeraźliwe okrzyki strachu oddalały się coraz bardziej. Po jakimś czasie wichura ucichła, choć niebo wciąż jeszcze pogrążone było w półmroku.
Oszołomieni podróżnicy spoglądali na siebie wylękłym, niedowierzającym wzrokiem, nic nie rozumiejąc.
— Czyżby to był koniec świata?! — zawołał bosman, niepewnie rozglądając się dokoła.
— Jakiś niezwykły kataklizm dotknął ziemi [158] — drżącym głosem odparł Wilmowski.
— Jakuci wołali, że to znak Ogdy, czyli boga ognia i błyskawic — wtrącił Zbyszek, który zdążył nieco poznać mowę krajowców.
— Do licha z przesądami! Chwytać konie i w drogę! — krzyknął Smuga.
Nieoczekiwana pomoc
Bosman i Tomek już od pięciu dni czuwali na wybrzeżu Amuru. Zaszyci w nadrzeczne krzewy czaili się na wysokiej skarpie stromo opadającej ku wodzie. Marynarz legł na brzuchu. Oparty na łokciach trzymał w dłoniach lunetę. Od czasu do czasu spoglądał przez nią w górę rzeki, to znów wodził wzrokiem po przeciwległym rosyjskim brzegu. Tomek zaś zwracał uwagę na wierzchowce ukryte w zaroślach okalających wysuniętą w rzekę skarpę i milczał zadumany.
Prawie dwa tygodnie minęły od bitwy z pościgiem, która omal nie zakończyła się tragicznie dla uczestników tajemniczej wyprawy. Jedynie dzięki niezwykłemu, przerażającemu wydarzeniu udało im się ujść z życiem. Potem przez długie, pełne napięcia dni i noce przedzierali się przez kamieniste wzgórza oraz tajgę, aż w końcu dobrnęli do Amuru. Podczas nocnej przeprawy na mandżurski brzeg ponieśli dotkliwą stratę: przepływając rzekę w potajemnie zabranej rybakom łodzi, ciągnęli za nią wierzchowce uwiązane na arkanach. Niestety, trzy z nich zatonęły. Przeciążona ludźmi chybotliwa łódź i ciemność uniemożliwiały jakikolwiek ratunek. Wyczerpani ledwo dotarli do fanzy Fu Czau, gdzie przezorny Smuga pozostawił po bitwie z chunchuzami trochę różnych zapasów. Stary Chińczyk przyjął ich niezwykle gościnnie. O nic nie pytał.
Zagubiona u podnóża gór fanza stanowiła dla nich nadzwyczaj dogodne schronienie. Wszyscy łaknęli wypoczynku, a wynędzniały Zbyszek i nieprzywykła do nużących konnych jazd Natasza wprost nie byli zdolni do natychmiastowego wyruszenia w dalszą drogę, najeżoną niewiadomymi przeszkodami.
Smuga długo głowił się nad ustaleniem marszruty w kierunku morza. Po utracie trzech wierzchowców część uczestników wyprawy musiałaby iść pieszo. Wykluczało to możliwość przybycia na wybrzeże morskie w terminie ustalonym z Panditem Davasarmanem. Cóż by się stało, gdyby odpłynął bez nich, nie mogąc zbytnio przedłużać oczekiwania? Smuga chodził zasępiony. Często po cichu naradzał się z przyjaciółmi. Poprzednio zamierzał szybkimi etapami przekraść się przez Mandżurię do rzeki Ussuri, a potem przeprawić się przez nią i brzegiem Imanu, jej dopływu, dotrzeć w pobliże zatoki Tierniej. Utrata części koni oraz osłabienie dwojga zesłańców udaremniały taki plan.
Podczas jednej z narad bosman podsunął pewną myśl. Mianowicie przypomniał pożegnanie z kapitanem “Sungaszy”, Niekrasowem. Powiedział on wtedy bosmanowi, że zanim Amur zamarznie, odbędzie jeszcze kilka rejsów w górę rzeki. Obiecał również, iż chętnie z powrotem przewiezie wyprawę do Chabarowska. Sygnałem dla zatrzymania holownika miały być cztery wystrzały. Wszyscy byli zdania, że Niekrasowowi można by zaufać. Przecież był dawnym zesłańcem politycznym, nienawidził carskich rządów tak jak i oni. Nawet ostrzegał ich przed Pawłowem. Czy jednak teraz nie zawaha się pomóc uciekinierom poszukiwanym przez władze? Czy zaryzykuje życie?
Zbyt duża zwłoka groziła katastrofalnymi następstwami. Toteż Smuga wyprawił Tomka z bosmanem na brzeg rzeki, aby próbowali szczęścia.
Mijał piąty dzień od opuszczenia fanzy. W tym czasie przepłynęły tylko trzy statki: jeden w górę, a dwa w dół rzeki. Według polecenia Smugi wypad nad Amur nie mógł przekroczyć tygodnia. Gdyby w tym terminie nie napotkali “Sungaszy”, zdecydowany był rozpocząć marsz ku wschodowi. Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z nikłości szans “polowania” na “Sungaszę”. Przede wszystkim mogli w ogóle nie doczekać się holownika, gdyby zaś płynął w górę Amuru, nie mieli czasu czekać na jego powrót. Poza tym kapitan Niekrasow mógł nie zgodzić się na potajemny przewóz wyjętych spod prawa uczestników wyprawy. Smuga niewiele liczył na szczęśliwy przypadek. Wysłał bosmana i Tomka, gdyż niecierpliwili się oczekując bezczynnie, a Zbyszek i Natasza potrzebowali jeszcze wypoczynku.
158
30 czerwca 1908 r. na Syberię, w tunguską tajgę w okolicach faktorii Wanawara, spadł tak zwany meteoryt tunguski. Na skutek silnej eksplozji w powietrzu powstał olbrzymi słup dymu podobny do grzyba atomowego. Wybuch odczuto w promieniu 800 km. Potężny podmuch przewracał drzewa w tajdze, zrywał dachy, obalał płoty, ludzi i zwierzęta jeszcze o 160 km od miejsca eksplozji. Obserwatoria sejsmograficzne na Syberii, w Taszkiencie i Jenie zanotowały trzęsienie ziemi. Podmuch powietrza obiegł dwukrotnie kulę ziemską i zarejestrowany został przez barografy w Londynie. Upadek meteorytu na Ziemię posłużył radzieckiemu pisarzowi książek fantastyczno-naukowych do wysunięcia tezy, że eksplozja była spowodowana przez wybuch statku międzyplanetarnego gości z kosmosu. Najnowsze badania radzieckich uczonych w okolicach upadku meteorytu tunguskiego przyniosły rozwiązanie tajemniczego wydarzenia. Według opinii uczonych, nad Syberią eksplodowała w 1908 r. niewielka kometa. Różnica między meteorem a kometą polega między innymi na rozmiarach. Średnica meteorytów nie przekracza l km. Większe ciała astronomowie zaliczają do asteroidów, czyli planetek. Komety wielkością przypominają małe asteroidy, lecz w odróżnieniu od nich i meteorów mają jeszcze świecącą gazowo-płynną otoczkę, tak zwaną głowę, oraz warkocz gazowy.