— Zapewne. Ziemia. Rzeczywiście, śmieszne. Żeby było jeszcze śmieszniej pozwól mi, na mój prywatny użytek, nazywać ją Alfą. Współcześni Münchhausenowie opisujący obce światy uwielbiają posługiwać się greckim alfabetem, choć żaden z nich nie potrafiłby go wymienić w całości i po kolei. A kimże ja teraz jestem, jak nie Münchhausenem?
— Dobrze. Ale kiedy będziesz rozmawiać z nieznajomymi mów jednak: Ziemia.
— O — mruknąłem. — Będę z kimś rozmawiać?
— Naturalnie. Przynajmniej mam nadzieję, że tak. A, właśnie — znowu wziął moją rękę, lecz tym razem jedynie po to, by wsunąć mi w dłoń jakiś malutki przedmiot. — Weź to. Będzie ci potrzebny.
— Przecież ty rozumiesz mnie doskonale bez tłumacza?
— Zdążyłem nauczyć się twojego języka. Miałem mnóstwo czasu. Ale tylko ja jeden. Poprzednio też… — urwał i umilkł.
Posłusznie zapiąłem na uchu cieniutki, złoty klips. Spróbowałem pociągnąć. Trzymał mocno. A zarazem miałem wrażenie, że na płacie małżowiny przysiadł mi nic nie ważący owad.
— Gotowe — powiedziałem wesoło. Teraz mój głos także utracił dźwięczność i dobiegł do mnie z ledwo zauważalnym opóźnieniem.
— Spójrz przed siebie — przerwał mi zabawę złocisty wariat z Alfy.
Spod horyzontu wypłynęła budowla, różniąca się od wszystkiego, co tu dotąd widziałem. Zdecydowanie górowała nad całą okolicą, choć nie mogła liczyć więcej niż trzydzieści metrów wysokości. Wzniesiono ją na terenie zupełnie płaskim. To także stanowiło nowość. Była okrągła. W miarę jak się zbliżała, wychwytywałem następne szczegóły. Otaczał ją rozległy kolisty obszar, pozbawiony nie tylko tych dyskretnych domków, lecz również drzew i w ogóle roślinności, jeśli pominąć gładki jak jezioro trawnik. Zabudowania mieszkalne trzymały się z dala od tego obszaru. Pierwsze widniały dopiero na obrzeżu pierścienia, zaznaczonym najbliższymi pagórkami. Kiedy znaleźliśmy się w odległości około kilometra, zauważyłem, że wielkiego koła opasującego budowlę strzeże błyszczące w słońcu, oczywiście złote, ogrodzenie. Złote, ale poza tym nader solidne i mało zachęcające. A za wysoką rotundą wypatrzyłem regularny placyk, zabezpieczony dodatkowym płotem, na którym ustawiono ażurowe zwierciadła, rusztowania i maszyny.
— Co to jest? — wskazałem osobliwą budowlę.
— Centrum administracyjne — padła odpowiedź, wymówiona szczególnym, nienaturalnie beznamiętnym tonem.
— Centrum naukowe i gospodarcze. Centrum ideowe. Centrum życia kulturalnego i duchowego. Centrum prawnicze i medyczne — głos Złotego brzmiał jak głos dziecka, znudzonego powtarzającą się po raz setny tą samą wyliczanką.
— Centrum porządku publicznego. Centrum oświaty i wychowania. Centrum trwania — tego nie zrozumiałem. Ale też wcale nie pragnąłem zrozumieć, a on, na szczęście, nie kwapił się do bardziej szczegółowych wyjaśnień. Przynajmniej w tym momencie. — Centrum informacyjne — ciągnął. — Centrum pogody i niepogody. Centrum rozróżniania dobra od zła. Przy okazji jedyny na planecie dworzec kosmiczny. I jedyna instytucja, którą ty nazwałbyś Biurem Emigracyjnym. Po prostu Centrum. Jesteśmy na miejscu — zakończył wreszcie. — Lądujemy.
VI. Alfa jeden
Na obcej planecie wszystko musi być inne. Krajobraz, budowle, drzewa, urządzenia, a już koniecznie istoty żywe. Nikt jeszcze nie postawił stopy na żadnej zamieszkanej planecie, ale każdy wie, że byłaby nieskończenie inna. To trochę tak, jak z nową żeniaczką, po rozwodzie. Będzie zupełnie inaczej i kropka.
Tutaj i było inaczej i nie. Ja osobiście nie czułem się ani odrobineczkę mniej u siebie niż w ziemskim parku z wielkimi kopułami, spinającymi korony swojskich dębów.
Szklany dzwon, który opuściliśmy przed chwilą przechodząc po prostu przez niewidzialne ściany, jakby nigdy nie istniały, nie wiedzieć kiedy zniknął.
— Ładnie — powiedziałem rozglądając się z uśmiechem. — Tylko to złoto. Nigdy nie macie ochoty popatrzeć na coś zielonego, niebieskiego, czerwonego… a choćby czarnego? Skąd wam się to wzięło?
Pokazał palcem niebo i rzekł:
— Stąd. Mamy trochę inne słońce niż wy i inny skład chemiczny górnych warstw atmosfery. Złoto jest u nas kolorem dominującym. Przyswoiła je sobie cała przyroda, a z nią i my. Bo my się świetnie przystosowujemy — w jego głosie zabrzmiała nutka ironii. — To znaczy, teraz nie. Teraz już jesteśmy doskonale przystosowani i tylko dbamy o to, by jakimś brutalnym gestem nie naruszyć świętej harmonii. Rozwijamy się wyłącznie razem z naturą. Do niej przymierzamy nasze aspiracje i potrzeby. Jedynie wespół z nią pokonujemy przestrzeń i czas. Czyli nie rozwijamy się w ogóle.
— Tak…? — bąknąłem. — W jakim sensie? Przecież nie naukowym ani technicznym. W ciągu paru sekund odbywacie podróż na Ziemię i z powrotem. Dokonujecie wynalazków, produkujecie… Inna rzecz, że pewnie nie tu, tylko na orbicie, albo na satelitach. Bo kiedy lecieliśmy, nie zauważyłem ani jednej fabryki.
— Dokonywaliśmy wynalazków — rzekł. — To, naturalnie, odbijało się na przyrodzie. Pewnego dnia humaniści powiedzieli: dosyć, i wszczęli bunt. Pociągnęli za sobą młodzież. Nastał terror… nie będę ci opowiadać naszej historii. W każdym razie teraz — podjął po chwili — koncentrujemy cały wysiłek na tym, by nigdzie na obszarze cywilizacji nie wylągł się najdrobniejszy kiełek jakiejkolwiek nowej potrzeby. Rzeczywiście przenieśliśmy niektóre procesy technologiczne na satelity, ale ich nie doskonalimy, nie mówiąc już o zastępowaniu starych nowymi. Pozostajemy w granicach tego, co osiągnęliśmy do momentu owego buntu humanistów. Mamy inżynierów, lecz nie mamy uczonych techników ani badaczy. Gdybyśmy wcześniej nie opanowali geoniki, nie nauczyli się przekształcać struktury wewnątrz bezkierunkowego kontinuum…
— Chcesz zapewne powiedzieć — przerwałem — że wówczas nie ujrzałbym cię pod pewnym drzewem, potem nie odbyłbym fascynującej podróży, a teraz nie miałbym okazji usłyszeć, że gdzieś we wszechświecie kiedykolwiek wzięli górę humaniści. Tak?
Nie wziął mi za złe ani mojego zniecierpliwienia, ani lekko kpiącego tonu.
— Tak — rzekł. — Ale nie tylko to. Spójrz na nasz pojazd. Nie ma go, co? Wróć tam, a przekonasz się, że czeka w tym samym miejscu, w którym z niego wysiadłeś. Gdy stoi bezpiecznie w odpowiedniej atmosferze, człowiek swobodnie przenika przez jego ściany, dach, czy podłogę. To prosta sprawa. Zaprogramowanie wiązań tworzywa, z którego został wykonany. Lecz poza tym w ogóle go nie widać, prawda? Otóż właśnie. Mamy dużo fabryk i zakładów przetwórczych również tu, na macierzystym globie. Ale wszystkie są otoczone centralnie stymulowanymi polami, które czynią je niewidzialnymi. Gdyby chodziło wyłącznie o estetykę, można by temu jedynie przyklasnąć. Jednakże to nie jest kwestia estetyki. Rzecz wyrasta wprost z podstawowych przesłanek naszego ładu. My nie tylko nie chcemy patrzeć na technikę. My się jej wstydzimy. Jakby ci to lepiej zobrazować… Powiedzmy, dawniej, u ciebie, ktoś musiał wykonywać zawód kata. Niemniej nawet najbliżsi krewni wiedzieli zaledwie tyle, że ojciec czy brat podlega jakiemuś ministerstwu i że pracuje o dziwnych porach. Prawie dokładnie tak jest u nas dzisiaj z inżynierami. Są obcym ciałem w społeczności, która każdą ingerencję w nieświadomą, majestatyczną ewolucję przyrody uważa za cios zadany jej najszczytniejszym ideałom. Niepokojenie kosmosu? Materialne wymogi cywilizacji? Wytwórczość? Energetyka? Dostawy? Pewnie istnieją, ale przecież nie będziemy o tym rozmawiać, nie będziemy o tym myśleć, nie będziemy o tym pamiętać. Jesteśmy wrażliwi i posiadamy poczucie godności, które nie pozwala nam zniżać się do poziomu robotów. Opuszczać sfery ducha. Piękna, sztuki, urody abstrakcyjnych rozważań — lecz tylko ich urody. Dopuszczalne są wyłącznie dociekania, dotyczące teorii najogólniej pojętej harmonii i najogólniej pojmowanej szczęśliwości. Oczywiście, harmonia jest złudzeniem, a szczęśliwość łgarstwem. Jednak zabrnęliśmy już dostatecznie daleko, by ze złudzeń i łgarstwa wykuć niepodważalny kanon obyczajowy. A także prawny. Inżynier jest czyniącym gwałt intruzem, tolerowanym, bo niezbędnym. Ale jeśli bodaj myślą wybiegnie poza zakreślone granice, natychmiast z intruza przeobraża się w przestępcę. Wiesz jak to bywa ze skostniałymi systemami. Po pewnym czasie wszyscy nawzajem trzymają się w szachu. A jakby co, zawsze jeszcze zostają służby specjalne.