Выбрать главу

— Co ostatnio?

— Och, to przecież nieważne…

— Nie ma nic ważniejszego.

Całkiem nieoczekiwanie uśmiechnęła się. Częściowo do mnie, ale bardziej do własnych myśli. Niemniej był to prawdziwy, jasny, niewymuszony uśmiech, może odrobinę melancholijny, lecz tylko odrobinę. Śliczne dziewczyny niekiedy tracą trochę wdzięku, kiedy się tak uśmiechają. Ona jeszcze zyskiwała.

— Popełniłam szaleństwo — powiedziała — i kupiłam opuszczoną wiejską chatę w górskiej dolince. Tanio, bo w rezerwacie nie wolno przecież sprzedawać domów ludziom, którzy już w nich nie mieszkają. O, tam — zrobiła gest w kierunku jednego z okien. Zszedłem na dół, po stopniach obitych, tak jak podłoga, zieloną wykładziną i zbliżyłem się do tego okna. Galeryjka była zabezpieczona poręczą wspartą na płaskich prętach, które nie przesłaniały widoku. Brzozowy lasek ogradzał moją mikrokopułę jedynie od strony wejścia. Stąd, gdzie stałem teraz, wzrok biegł swobodnie aż po widnokrąg, skrócony pasmem gór.

Podeszła, nadal z tym niezwykłym u niej uśmiechem, i pokazała łagodne siodełko między dwoma zalesionymi grzbietami.

— To właściwie zupełnie blisko — lekko potrząsnęła głową. — Z parku, to znaczy od bramy wjazdowej instytutu, pieszo niewiele ponad półtorej godziny drogi. Idzie się prosto jak strzelił nie skręcając razem z szosą. Jest potok, kładka, potem sad, za sadem szkoła, parę starych domów i zabytkowy, drewniany kościółek. Wystarczy mieć twarz stale zwróconą ku górom, żeby nie zabłądzić. Za kościółkiem przecina się rzekę, linię kolejową… tę odnogę głównej magistrali i wspina wprost na moją dolinkę. Innej dolinki w najbliższej okolicy nie ma, a zresztą nie ma i innej drogi. Ta kończy się ślepo, w lesie. To niewielki przysiółek — mówiła z coraz większym ożywieniem. — Chaty stoją pojedynczo, jedna za drugą, wzdłuż polnej drogi. Trochę stromo, ale za to niesłychanie zacisznie i taki widok… wie pan, jakby nic nie mogło się zdarzyć. Kiedyś sobie pomyślałam, że tam zasypia spokój. Śmieszne, prawda? Ale nie potrafię tego wyrazić… — świetnie potrafisz — zaoponowałem ochrypłym głosem, patrząc już nie w okno, tylko na nią. Była tak blisko. Czułem jej oddech, zapach jej włosów i bijące od niej ciepło. Piekło i szatani! Cóż za cudowna dziewczyna.

Pochwyciła mój wzrok. Uśmiech zniknął z jej twarzy jak zdmuchnięty. Spąsowiała i odskoczyła na środek pokoju. Odwróciłem się, żeby pozwolić jej ochłonąć. W rzeczywistości sam potrzebowałem tego o wiele bardziej niż ona. Kiedy wreszcie mogłem już przestać udawać, że obserwuję oblany purpurą zachodu las na horyzoncie, odszedłem od okna i zająłem się barkiem. Miał dwie półki z butelkami. Wszystkie były pełne i zamknięte firmowymi kapslami. Na kwadratowej tacy ustawiono kilka szklaneczek.

— Napijesz się czegoś? — wszedłem w rolę gospodarza.

— Uhm.

— Szampana nie mamy — otworzyłem największą butelkę. Na palce z sykiem wykipiała mi zimna rosa. Powąchałem. Woda mineralna. Odwróciłem szklaneczkę, nalałem do pełna i wypiłem duszkiem. Nalałem drugą i podałem Helenie. — Przydałoby się parę kostek lodu — powiedziałem. — Niestety, jako pan domu jestem do niczego. Nawet stara chłopska chata w górach byłaby dla mnie za dobra. Ale woda nie jest aż tak strasznie ciepła. Spróbuj.

Po krótkim wahaniu podeszła do oparcia fotela, przechyliła się przez nie, wzięła ode mnie szklaneczkę i podniosła do ust. Wypiła łyczek, którym nie zaspokoiłby pragnienia wróbel, po czym odstawiła szklaneczkę i powiedziała zmienionym głosem:

— Chciał pan się wykąpać i odpocząć. Naprawdę powinnam pójść…

— Nigdzie nie pójdziesz — uciąłem. — Usiądź. Czekaj, a czy ty nie miałabyś ochoty się wykąpać? Spałaś przecież na tym łóżeczku w ubraniu, a potem tak długo chodziliśmy po słońcu?

— Uhm.

Oczywiście, że miała ochotę na kąpiel. Jej twarz zdradzała to tak wyraźnie, że znowu musiałem się roześmiać. Usłyszałem swój śmiech i dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę jak kretyńsko brzmiało to moje świergotanie o lodzie i tak dalej. Przestałem się śmiać. Okrążyłem fotel i przyjacielskim gestem obiema dłońmi wziąłem ją za ręce.

— Posłuchaj — patrzyłem jej prosto w oczy. — Powiem coś paskudnego, ale muszę to powiedzieć. Możesz się tu czuć zupełnie bezpieczna i swobodna. Od kiedy cię zobaczyłem, marzę o tym, żeby pójść z tobą do łóżka i stanę na głowie, by tego dopiąć, ale… zaraz! — potrząsnąłem jej dłońmi, widząc że się marszczy i otwiera usta — ale dopiąć tego w najzwyklejszy sposób. W drodze porozumienia stron, rozumiesz? Natomiast dopóki stroną jestem wyłącznie ja, będę cię czarować jak tylko potrafię, będę ci gadać różne stosowne w takich razach rzeczy, może nawet będę cię trochę namawiać, jednakże nie będę rzucać się na ciebie, próbować cię dotykać ani podglądać cię w wannie czy pod prysznicem. Nie w każdej sytuacji mógłbym za siebie ręczyć, ale tego bądź absolutnie pewna. Po prostu, pod tym względem jestem stuprocentowo normalny — dla podkreślenia, że mówię prawdę, puściłem jej ręce i odstąpiłem o krok.

Dłuższą chwilę stała jak zaklęta, po czym nagle odbiegła oczami w bok, porwała swoją szklaneczkę, wypiła jej zawartość do ostatniej kropli, podeszła do barku, postawiła szklaneczkę i znowu spojrzała na mnie,

— Zdaje się, że jest pan przede wszystkim stuprocentowo bezpośredni… pod tym względem — teraz ona miała głos lekko zachrypnięty. — Po tym, co usłyszałam, chyba rzeczywiście pójdę się wykąpać… — powoli ruszyła w stronę drzwi w płaskiej ścianie. Wiedziała, gdzie u mnie jest łazienka. Otworzyła te drzwi i weszła, zostawiając je otwarte. Odczekałem minutę, po czym poszedłem za nią. Łazienka była dopiero za następnymi drzwiami, zamkniętymi na cztery spusty. Dobiegł stamtąd szum wody. A ja stałem na progu sypialni. Niezbyt wielki pokój z jednym oknem, do połowy zakrytym zielonkawą zasłoną. Jedno niskie, szerokie łóżko, z dwiema płaskimi poduszkami, nakryte lekkim kocem. Jeden stolik z lampą, jedna trójkątna szafa w rogu i znowu te jakieś schowki jak dla jamnika. Wróciłem do dużego pokoju, wypiłem jeszcze szklankę wody mineralnej, uwaliłem się w fotelu i zamknąłem oczy. Czułem się tak, jakby ktoś mówił mi coś niesłychanie ważnego, ale zaczął po chińsku, rozwinął myśl w języku suahili, dopełnił ją urywkiem Salomona w oryginale, po czym mnie poprosił o logiczną pointę. Albo jakbym dostał do rozwiązania zadania w postaci układanki na opak, której każdy klocek z osobna przedstawiał prościutki rysuneczek, natomiast poprawnie zebrana całość dawała obraz co najmniej równie mętny i niezrozumiały, jak ten bohomaz nad regałem. Wrażenie nie należało do nachalnych, ani, tym bardziej, drażniących, ale nie powinienem się tak czuć. Zresztą, powinienem, nie powinienem. Bo co? Bo ktoś mi zakazał? Sam nie chcę się tak czuć. Jeszcze trochę, a zacznę podejrzewać, że to wielojęzyczne zdanie bez pointy i ta zwariowana układanka przyszły mi do głowy, ponieważ gdzieś w zakamarkach mojego mózgu wylęgła się myśl o prawdziwym domu. Może nawet nie wyłącznie moim własnym. Może również innych ludzi.

Spojrzałem tęsknie w stronę otwartych drzwi, uśmiechnąłem się jak to ja, zrzuciłem lekkie buciki, wstałem i poszurałem bosymi stopami po grubej, puszystej wykładzinie. Jej włoski prostowały się błyskawicznie. Tak szybko, że nie sposób było pochwycić wzrokiem śladów, zostających za piętami. Oto właściwe rozwiązanie i właściwy stosunek do sprawy.

Idąc do sypialni rozpinałem bluzę. Już miałem ją beztrosko rzucić na łóżko, kiedy przypadkiem poczułem pod palcami dziwne zgrubienie. Ledwie wyczuwalne, ale w miejscu, gdzie żadna maszyna w żadnym zakładzie odzieżowym nie zrobiłaby żadnego zgrubienia. W pobliżu najniższego guziczka, tuż nad dolną zakładką. Podniosłem ten skrawek materiału do oczu, położyłem na otwartej dłoni i przejechałem pod nim drugą dłonią. Wszyli tam coś płaskiego i okrągłego wielkości monety. Oczywiście, projektor. Przypuszczenie, że sam swoim ciałem wyświetlam przed sobą te zielone strzałki, mogło mi przyjść do głowy tylko dlatego, że ani przez moment serio się nad tym nie zastanawiałem. Musieliby mi jakoś tego rodzaju krążek wpakować pod czaszkę. O to ich mimo wszystko nie podejrzewałem. Mogłem, rzecz jasna, zasilać ten projektorek swoim biopolem, mogłem nawet w pewnym sensie sterować nim zagrzebanymi w podświadomości informacjami, ale nic więcej. Powiedzieli, że nie uciekali się do chirurgii. Nie mieli powodu kłamać. O nic przecież nie pytałem. Wystarczyło milczeć.