Выбрать главу

Wyszła wyświeżona, w swojej białej, idealnie odprasowanej sukience, uczesana i trochę sztywna. Powiedziałem sobie: dosyć tych głupstw, zerwałem się i pobiegłem z kolei sam dokonać porannej toalety. Po powrocie nie zastałem jej w sypialni. Wziąłem bluzę i nie wkładając jej na razie, przeszedłem do reprezentacyjnego pomieszczenia. Nie było jej także tutaj. Spojrzałem w stronę drzwi po prawej stronie pustego regału. Mogły prowadzić jedynie do kuchni. Zajrzałem tam. Tak, kuchnia. Mała, kawalerska, bez tysiąca i jednego robotów, za to świetnie przystosowana do korzystania z gotowych wyrobów. W sterylnych szafkach było ich tu na sto śniadań, pożywnych, zdrowych i obrzydliwych. Ale Heleny nie zastałem również w kuchni. Zawróciłem, przemierzyłem zielonkawą przestrzeń dużego pokoju i wyszedłem na zewnątrz domu. Siedziała na niższym z dwóch stopni, jak wtedy, kiedy upierała się, że zaczeka na mnie przed wejściem. Nie była już sztywna. Ukryła twarz w kolanach, a dłonie splotła sobie na karku. Rysunek jej pleców przypominał łabędzia.

— Co tu robisz? — spytałem inteligentnie.

Wyprostowała się, ale nie popatrzyła na mnie.

— Nic.

— To najlepsze zajęcie, jakie znam — stwierdziłem. — Ale dlaczego miałabyś nie robić nic tam w środku, razem ze mną, po małym śniadanku? Będę najznakomitszym kompanem. Wobec ciebie mogę przyjmować jedynie dwie postawy. Pierwsza polega na najrozkoszniejszym nieróbstwie. Druga, stokroć bardziej rozkoszna, wymaga jednak…

— Właśnie — przerwała mi gorzkawym tonem, jakby przytakiwała swoim myślom, które akurat chodziły jej po głowie. — Właśnie…

— Co właśnie?

— Niewiele cię to obejdzie — uprzedziła. — Ale jeśli chcesz wiedzieć… Wyszłam tutaj, bo bałam się, że będziesz żartować.

Stałem chwilę w milczeniu, po czym zszedłem niżej i pogładziłem ją po włosach. Spojrzała na mnie skosem, jakoś dziwnie. Wyciągnąłem do niej rękę. Od razu ją chwyciła, podniosła się i wróciła ze mną do domu.

X. Ziemia dwa. Jeden

Skończyliśmy superdietetyczne śniadanie i siedzieliśmy naprzeciw siebie przy niskim stole. Helena już parokrotnie spoglądała w stronę wyjścia. Cóż to za nieznośny tyran, poczucie obowiązku. Udawałem, że niczego nie widzę i bawiłem się szklaneczką. Na jej dnie pozostał mały łyczek wody, którą spłukiwałem smak koncentratów. Mogłem pić ten łyczek do wieczora. Niestety, dziewczyna po raz któryś posłała tęskne spojrzenie ku drzwiom i nagle znieruchomiała z szeroko otwartymi oczami. Niezbyt spiesznie podążyłem za jej wzrokiem. Popatrzyłem, kiwnąłem głową i mruknąłem z wyrzutem:

— Widzisz? Nie wywołuj wilka z lasu. Jak człowiek ciągle popatruje w jednym kierunku, to w końcu zawsze wypatrzy coś, czego wolałby nie oglądać. Taki już jest ten nasz świat, a mam powody twierdzić, że nie tylko nasz.

W łukowatym przejściu stał obcy wysoki mężczyzna, w bluzie i spodniach przypominających moje, ale skrojonych w jakiś szczególny sposób. Od pierwszego rzutu oka kojarzyły się z mundurem.

— Czołem — cisnął we mnie jak piłką. — Dzień dobry pani — krótko skinął głową Helenie. — Pilot porucznik Aron — przedstawił się. — Przepraszam, jest pół do dziesiątej — to również było przeznaczone dla mojego gościa. — Punkt o dziesiątej zaczyna się rozprawa — dopiero teraz znowu spojrzał na mnie. — Przyleciałem po ciebie. Gotowy?

W pokoju powiało duchem regulaminu, jak z wyglancowanej lufy niemieckiej haubicy na początku Drugiej Wojny Światowej.

Ktoś, kogo znam. Rozprawa, o której wiem. Pilot porucznik. Wojsko? Policja? Służby kosmiczne? Wszystko jedno. Tak czy owak nikt, z kim dzisiaj chciałbym być po imieniu. „Gotowy”?

— No… — mruknąłem, ponieważ tego rodzaju odpowiedzi na pewno nie przewiduje żaden z możliwych regulaminów. Ale nie udało mi się go zrazić.

— Czekam na polanie — oświadczył dziarsko. — Do widzenia pani — zrobił w tył zwrot i wyszedł.

— Kto to był? — spytała Helena. — Dokąd masz z nim lecieć?

Czułem, że przyglądam jej się badawczo, niby uprzejmy oficer kontrwywiadu, który nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, czy rzeczywiście siedzi przed nim agent numer jeden. Jednak nie patrzyłem w ten sposób dłużej niż przez pięć sekund. Nie. Ona naprawdę nie wiedziała.

— Ts… — podniosłem się i położyłem palec na ustach. — Tajemnica służbowa. Ale zastanowię się. Może wyjawię ci wszystko, kiedy wrócę. Pod warunkiem, że tu na mnie poczekasz? Poczekasz?

Potrząsnęła głową, że nie i powiedziała:

— Tak. Pod warunkiem, że nie będziesz mi niczego wyjawiać… po swojemu.

Zatkało mnie. Zbaraniałem. Stałem dłuższą chwilę spoglądając na nią wytrzeszczonymi oczami, po czym mruknąłem coś i wyszedłem. Dopiero na dróżce między wajgeliami złapałem świeży oddech i nagle zaśmiałem się na głos. — No! — zawołałem z zachwytem. — Musiałeś mieć minę! Brawo — klasnąłem w dłonie. Pośmiałem się jeszcze trochę, po czym wyszedłem z brzozowego lasku na odkrytą przestrzeń i umilkłem.

Na środku polany, przez którą jakoby zwykłem chadzać do siebie, stała jedna z tych specjalnych małych szybkich maszyn, mogących latać zarówno w atmosferze jak i, z parą dodatkowych silników, poza polem grawitacyjnym Ziemi. Dodatkowych silników nie spostrzegłem. Czyli, podróż będzie krótka. W gruncie rzeczy niezbyt mnie to obeszło. Skoro wysłali po mnie pilota, to ten sam pilot potem mnie odwiezie. Nie umiemy wprawdzie znikać na całe doby, by następnie wracać dokładnie w momencie odlotu, ale ta jakaś rozprawa nie będzie przecież trwać do jutra. Chyba, że to ja mam być osądzony i skazany. Wyobraziłem sobie siebie, dokonującego zbrodni stulecia i wzruszyłem ramionami. Nie chciałoby mi się. Co najwyżej mógłbym sprofanować jakiś pomnik. To tak. Aż mi się oczy zaświeciły do tej myśli. Ale wówczas załatwiliby sprawę na miejscu. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo. W epoce sieci komputerowej i automatycznej identyfikacji władze nader rzadko wzywają obywateli do swoich biur. A kiedy już to czynią, zawsze wysyłają po nich pojazdy. Przynajmniej tego się nauczyły. Nawet gdy chodzi o zupełne drobiazgi, wymagające jednak osobistej obecności w urzędzie. Zobaczymy. Kabina była otwarta. Porucznik Aron siedział w fotelu i patrzył na mnie z dezaprobatą. Jasne. Ktoś, kto otrzymał zaproszenie na rozprawę, powinien do rządowej maszyny biec co najmniej kłusem. Ale byłaby heca, gdyby przyleciał do parku, kiedy ja akurat dałem nura na dół. Dopiero by sobie poczekał. Swoją drogą ciekawe skąd wiedzieli, gdzie mnie szukać. Jak to skąd — prychnąłem w duchu. Skontaktowali się z instytutem i usłyszeli, że jestem w domu. U siebie. Adres: kopułka za brzozami. Cóż łatwiejszego.

Zająłem miejsce w kabinie obok pilota i uśmiechnąłem się przepraszająco.

— Skleroza — pokiwałem głową. — Zdawało mi się, że rozprawa ma się odbyć dopiero jutro.

— Termin wyznaczono od razu po twoim raporcie — odrzekł, jakby to automatycznie wykluczało ewentualność, że mogłem zapomnieć. Następnie zatrzasnął drzwi i zerwał maszynę od razu na wysokość pięćdziesięciu metrów. Żołądek zjechał mi do siedzenia, odbił się, na moment zatkał mi krtań,

Po czym niechętnie wrócił na dawne miejsce, pozostawiając w gardle piekący osad, a w ustach smak rozgryzionego pluskwiaka. Złoci mogli sobie być skazani, zbuntowani, sterroryzowani, jacy tylko chcieli, ale latało się z nimi bez porównania przyjemniej. Nawet nie mogłem dobrze przyjrzeć się pawilonom i w ogóle parkowi, gdy zataczaliśmy nad nim koło. Kiedy skończyłem chrząkać i pokaszliwać, byliśmy już nad Miastem. Teraz znowu wzbijaliśmy się w górę, na szczęście równym skosem. Za moimi plecami silnik grał na jedną wysoką nutę, jak nieustępliwy świerszcz.