Nie rozbrzmiewa długo. Parę zdań, jeśli wierzyć koledze prokuratorowi. „Panowie, pilnowanie broni, w sytuacji gdy każdy każdego trzyma w szachu jest głupotą, wasza służba nonsensem, a wy robicie z siebie błaznów”. Tyle. Więcej nie trzeba. Siedmiu ludzi jeden po drugim podchodzi do pana Halnego i wręcza mu siedem kluczy, z którymi pan Halny może teraz zrobić, co mu się żywnie podoba. Iść kolejno od bazy do bazy i odpalać głowice. Zniszczyć Ziemię lub skierować wyrzutnie w stronę Marsa czy Wenus. Proszę? — nadstawił ucha, choć nikt się nie odezwał. — Że to brzmi niedorzecznie? Ja też tak uważam. Ale to przecież nie ja przedstawiłem w ten sposób rolę, jaką wówczas odegrał pan Halny, oraz zachowanie podsądnych. Jednak zakończmy opis tego jedynego w swoim rodzaju spektaklu. Oto inspektor Halny stoi, trzymając siedem kluczy. Stoi i patrzy. Panuje absolutna cisza. Mijają minuty. Jedna. Dwie. Pięć. Dziesięć. Nic się nie dzieje. Upływa piętnaście minut. Nagle ktoś się poruszył. To ten samotny przybysz. Co robi? Podchodzi do wpatrzonych w niego siedmiu ludzi, którzy obdarzyli go tak niewiarygodnym zaufaniem i w milczeniu oddaje im bezcenne klucze. Zwraca im je bez słowa, bez słowa odwraca się, idzie do swojego pojazdu, wsiada i odlatuje, by jeszcze tego samego dnia sporządzić służbowy raport. Czy to tak właśnie było, inspektorze Halny?! — raptem znowu zaryczał i zawisł nade mną jak krzywa wieża nad sprzedawcą fałszywych ludowych pamiątek z Toskanii. — Czy tak to było?! Nie!!! — zawył zwycięsko ku sędziom, po czym ponownie ukazał się nad moją głową. — Kolega prokurator w jednym miał niezaprzeczalną słuszność. Nie musi pan odpowiadać, panie Halny! My rzeczywiście wiemy, co pan wtedy robił i mówił. Proszę wysokiego sądu, przemilczane przez oskarżyciela zeznania obwinionych są absolutnie zgodne i ukazują ich czyn w zupełnie odmiennym świetle niż mógłby mniemać ktoś, kto zna fakty jedynie z wystąpienia kolegi Gustmana. Inspektor Halny istotnie wylądował pewnego dnia koło księżycowego centrum dowodzenia i wyprowadził na neutralne pole oficerów, dyżurujących w siedmiu bazach. Ale dlaczego ci oficerowie poszli za nim od razu, o nic nie pytając? Tacy ludzie jak oni? — skłonił się nisko oskarżonym. — Ponieważ zostali oszukani! Ponieważ pan Halny posłużył się kłamstwem! Usłyszeli od niego, że przybywa do nich z ważną i delikatną misją, zleconą mu przez Narody Zjednoczone i najuprzejmiej prosi, by zechcieli wysłuchać, co ma im do przekazania. Pogratulować przebiegłości, panie Halny! Nie przyleciał pan z rozkazem, o nie! Wiedział pan dobrze, że nie przyjęliby żadnego rozkazu od człowieka, który przybył nie zapowiedziany i nie wyposażony w pełnomocnictwa poszczególnych sztabów. Pan nie rozkazywał, pan prosił! „Mam dla was poufną informację. Wysłuchajcie jej, ponieważ międzynarodowej społeczności z niesłychanie doniosłych powodów ogromnie na tym zależy”. Któż z nas odmówiłby takiej prośbie? Lisia przewrotność, inspektorze Halny! Naturalnie poszli z panem i zgromadzili się w wybranym przez pana miejscu, żeby nie musiał pan siedem razy powtarzać tej samej „poufnej informacji”. Ale pan nie miał dla nich żadnej informacji. Pan wygłosił przemówienie. Była w nim również wzmianka o bezsensie ich służby, jednak nie to stanowiło główny wątek pańskiej oracji. A poza tym, przemawiał pan długo. O wiele dłużej, niżby to wynikało z relacji kolegi prokuratora. Z fenomenalną siłą ekspresji odmalował pan okoliczności, w jakich najbardziej śmiercionośna broń wymyślona i sporządzona przez ludzi została z Ziemi przeniesiona w kosmos, oraz konflikty, spory, negocjacje i ustępstwa, które ten akt poprzedziły. Był pan porywający. Stwierdził pan i przekonująco uzasadnił, że znana nam równowaga jest tragicznym nieporozumieniem, ponieważ równowaga śmierci nikomu nie zapewnia bezpieczeństwa. Że sam fakt istnienia broni, wycelowanej z kosmosu w Ziemię, stanowi hańbę rzekomego wieku pokoju. Powiedział im pan, inspektorze, że choć oni nie zawiodą ani swoich sztabów, ani ludzkości, to przecież w każdej chwili może się zdarzyć katastrofa, spowodowana, dla przykładu, trafieniem meteoru w jakiś węzeł informatyczny lub bezpośrednio w wyrzutnię. Że nie trzeba nawet uderzenia, wystarczy błędna interpretacja przez komputer samego pojawienia się owego meteoru. Że istnieje jeszcze dziesięć powodów, wymienił je pan — był pan znakomicie przygotowany — dla których mimo wszelkich pozornie niezawodnych zabezpieczeń, jednak pewnego dnia, o pewnej godzinie potop nuklearnego ognia może zalać Ziemię, i wtedy, o tej godzinie, przypomną sobie wasze dzisiejsze spotkanie. Wszystkich nas od wielu pokoleń wychowywano w przeświadczeniu, że mało znaczymy i mało od nas zależy — tak pan mówił, czyż nie? Nieszczęsna plaga: nieistotność rzeczywistości w ludzkich umysłach — to przecież pańskie słowa! Aż nagle zebrało się siedem osób, od których zależy wszystko. Jeden mały krok, a broń zniknie ze świata, jak kiedyś zniknęły z niego płonące stosy inkwizycji, dżuma, fanatyczni ludobójcy, głód, wojny i terroryzm. Malutki krok — tu wyciągnął pan do nich ręce, panie Halny. Och, mógłbym pana cytować znacznie dłużej, ale myślę, że aż nadto wystarczą zdania, które przytoczyłem. Załóżmy więc, że po słowach „malutki krok” wyciągnął pan do nich ręce. A oni podeszli i oddali panu klucze. I co dalej? Mieliście przecież kolejno we wszystkich bazach zmieniać programy komputerów i nakierowywać broń na nowe cele. Te cele znajdowałyby się w najdalszym kosmosie lub na tarczy Słońca. W obu wypadkach broń nie wyrządziłaby żadnej szkody ani naturze, ani istotom żywym. Ale pan stał i milczał. Po kwadransie, bez słowa wyjaśnienia oddał im pan klucze i odleciał. Wieczorem, na Ziemi, powiadomił pan oficjalnie swoich przełożonych, że wybrańcy siedmiu sztabów dopuścili się zdrady, wydając klucze w ręce jednego, obcego człowieka. Z tego mogłoby wynikać — obrońca ponownie omiótł wzrokiem sędziów, a następnie znowu skłonił się oskarżonym — że oficerowie, których dzisiaj sądzimy, padli ofiarami doskonale zaplanowanej prowokacji. Cóż, prowokacja nie jest zalecana w żadnym regulaminie, jednakże w wypadku inspekcji w tak szczególnym miejscu i w sprawie o tak kapitalnym znaczeniu, metoda zastosowana przez agenta niech już pozostanie kwestią jego własnego wyboru i jego własnego sumienia. Nie będziemy wnikać ani w ten wybór, ani w to, hm, sumienie — skrzywił się, jakby połknął robaka. Cóż to w ogóle za adwokat? Kazali mu bronić oskarżonych, a nie napadać na niewinnego świadka. Wszystko oparł na ataku, wymierzonym we mnie. We mnie, nie we mnie, ale innego Halnego tu nie ma. A nawet jeśli jest, to on o tym nie wie. Głupia, miaucząca świnia.
Słowo: świnia, przyszło mi na myśl jakby nie w porę. Popatrzyłem w okno, stwierdziłem z zadowoleniem, że słońce przekroczyło już zenit i zaczęło drogę ku zachodowi, po czym po raz któryś poprawiłem się na twardej ławce. Oparłem łokcie na kolanach, brodę podparłem pięściami i łypnąłem w górę, czekając, co mi z niej jeszcze kapnie.
Nie doznałem zawodu.
— Po raz drugi stawiam panu pytanie, panie Halny, czy to tak właśnie było?! — ponieważ po raz drugi najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi, siedziałem cicho. — Nie, wysoki sądzie! — adwokat znowu wygiął się w stronę stołu i znowu zaryczał. — Nie!!! Wspomnieliśmy tu o prowokacji. Ale z przebiegu wydarzeń na Księżycu, owego fatalnego dnia, wynika niezbicie, że o żadnej prowokacji nie może być mowy! Inspektorze Halny, pan wybrał się do centrum dowodzenia z zamiarem ujawnienia możliwości zdradzieckiej zmowy, zanim ta zmowa wylęgła się w umysłach oskarżonych. Czy tak? O, nie, panie Halny! — zamachał mi nad głową pazurzastą łapą jak oślepły drapieżnik. — Spójrzcie na tych ludzi, panowie sędziowie — jeszcze jeden ukłon w kierunku obwinionych. — Ileż tu już zostało powiedziane o ich wyszkoleniu, wykształceniu, a przede wszystkim o ich inteligencji. Pytam, czy tacy ludzie pozwoliliby się wodzić za nos nawet najsprytniejszemu prowokatorowi? Czy poszliby na lep paru banałów? Absurd! Oddali Halnemu klucze, bo uznali słuszność jego argumentów. Doskonale wiedzieli, na co się decydują. Wiedzieli, co im za to grozi. A jednak się zdecydowali. Dlaczego? Dlatego, wysoki sądzie, że w głosie i zachowaniu pana Halnego wyczuli prawdę!!! Nie zwiódłby ich, kłamiąc. Co daje człowiekowi najskuteczniejszą siłę przekonywania? Szczerość!!! — wrzasnął obrońca. — Najgłębsza wiara w słuszność tego, co się mówi!