— Iwo kazał ci iść nie tylko przez współczesność. Przyszło mu na myśl, że gdybyś zdołał dokonać jakichś poprawek w przeszłości, to dzień dzisiejszy już wyglądałby zupełnie inaczej.
— I ty twierdzisz, że on jest racjonalistą? — wybuchnąłem nieco wymuszonym śmiechem. — Toż to dziecinada! Dylemat wnuka, zabijającego własnego dziadka i tak dalej, i tak dalej. Opowieści z tysiąca i jednego czasów, dla nieczynnych geniuszy!
— Nie wiem — rzekł ostrożnie. — Muszę przyznać, że mnie z pewnych względów ten pomysł bardzo zainteresował. Złotego również. Nasze oba światy wymagały korekty już w przesuniętej czasoprzestrzeni. Wymagały i wymagają. Dlatego nauczyliśmy doktora Iwo także lokalnego przekształcania pozornie ciągłej struktury. Dziś, gdy zabieramy cię do siebie… — umilkł. Może chciał przeczekać poszum wiatru, który w tym momencie zaszeleścił w koronach drzew. Pociemniało. Słońce przesłoniła chmura. Miała kształt smoka, narysowanego przez dziecko. Bardzo fajna chmura. Ja sam jestem dzieckiem. Jak świeży pęd, który właśnie wychynął z ziemi obok pnia starego, świętego kolosa. Rośliny nie odczuwają bólu, kiedy cicho wysychają na próchno. Cierpią, gdy się je tnie. Ale może nowe pędy, odbijające od korzeni, choć trochę łagodzą ból zadany piłą? Trzeba by spytać drwala. Nie będzie deszczu. Chmury są jasne i płyną wysoko. Gdzieś w Mieście teraz pada. Gdzie indziej niebo jest białobłękitne, wypłowiałe, spalone. Nagle zobaczyłem to Miasto. Całe. Za pawilonami, za zielenią parku, za pasem zalesionych gór, które z taką radością pokazywała mi Helena.
Byłem zdolnym chłopcem. Jestem wszechstronnie wykształcony. Z pewnością mam jakieś dyplomy. Ale niezależnie od kierunku studiów na pewno zawsze musiał mnie fascynować antyk. Ciągle nasuwają mi się jakieś skojarzenia, porównania, cytaty. Dotąd, na przykład, śmiało mogłem się uważać za inteligentnego i leniwego ucznia Epikura. Takiego, co umiał sobie wybierać myśli, które mu odpowiadały. Skąd zatem teraz raptem wiem, po prostu wiem, co czuł największy z zapomnianych, Zenon z Kition, gdy buntując się przeciwko Epikurowi zakładał własną szkołę w portyku Stoa Poikile? Nie powinienem ani tego wiedzieć, ani o tym myśleć. Cóż ja mogę mieć wspólnego z tym Grekiem? Na moim grobie nie napiszą, że całym swoim życiem, bezwzględnie zgodnym z głoszoną przez siebie nauką, dałem wzorzec innym. A jemu, na Kerameiku, tak właśnie napisali. Przy czym, w przeciwieństwie do ogromnej większości tekstów, umieszczanych na nagrobkach, ten zawiera najczystszą prawdę.
Chmura przepłynęła. Słońce zalało park. Wiatr ucichł. Nagle, jak na dany znak, rozświergotały się ptaki.
Od tysięcy lat ludzie próbują zrobić lepszego człowieka. Ciekawe, skąd biorą się ci naprawiacze. Rodzą się jak inni, w tym samym świecie, chodzą do szkoły, widzą i słyszą to samo co reszta. Czyżby potrzeba zmieniania Ziemi na lepsze tkwiła w każdym z nas, jak potrzeba fantazji u Stalowych, lub eksploracji u Złotych?
Te ptaki tutaj nigdy jeszcze nie śpiewały tak głośno.
Ludzie chcą być lepsi, ale ludzkość składa się z osobników genetycznie unikatowych. Brzmi to jak fragment lekcji. Po niej będzie dzwonek, pauza, a po następnym dzwonku następna lekcja. Stereotypy, uniformizm, konformizm, od dzwonka do dzwonka.
— No?! — żachnąłem się niespodziewanie dla samego siebie. — Zatkało cię? Dobrnąłeś do momentu, gdy jako cudowny wzorzec poszedłem w świat. W niejeden świat, a także niejeden czas. Ustaliliśmy również, że niczego nie wskórałem. Co dalej? Na czym teraz polega moja misja, o której nie wolno mi rozmyślać, ale którą powinienem traktować piekielnie serio?
Westchnął.
— Rzeczywiście, albo w planie eksperymentu, albo w jego realizacji tkwił błąd — przyznał. — Zamiast oddziaływać organizowałeś i udzielałeś rad. Miałeś dużą siłę przekonywania. Słuchano cię. Niestety, skutki… wiesz, jeśli ci na tym specjalnie nie zależy, wolałbym nie rozwijać…
— Zależy mi specjalnie, żebyś nie rozwijał — powiedziałem. — Jednak sądząc z moich obecnych przygód, kolega Jałowiec mimo wszystko nie zrezygnował?
— Nie zrezygnował — ponownie przytaknął. — Ma zamiar wrócić do pierwotnego eksperymentu i pracuje nad wprowadzeniem poprawek. Na razie odwołał cię z powrotem do instytutu i, nazwijmy to tak, nałożył tłumik na twój fenomenalnie rozwinięty mózg. Niemniej uważa, że oddziałujesz nadal. Dlatego dokonał pewnej zmiany. Przypuśćmy, że w sensie fizycznym przestawił w tobie znaki plus i minus.
— Nareszcie rozumiem, dlaczego mam śledzić samego siebie — mruknąłem. — Kasuję to, co przedtem zapisałem. Mnożenie przez zero. Wobec tego, rzecz jasna, muszę iść krok po kroku swoją poprzednią drogą, nie zbaczając ani o milimetr. Pytanie tylko, czy na pewno wpadam w przeszłość dokładnie tam, gdzie należy i czy zawsze trafiam na odpowiednią głębokość. Jak to jest z tym waszym opanowaniem struktury?
— Nie ma pewności — bąknął, lekko zażenowany. — Nie istnieje sposób, by się o tym przekonać. Sedno sprawy ująłeś jednak właściwie. Niwelujesz swoje poprzednie czyny. Kiedy koło się zamknie, doktor Iwo dokona ponownego zabiegu na twoim mózgu, w wyniku którego znowu zaczniesz działać i oddziaływać świadomie. W tej fazie był zdania, że pamięć mogłaby ci przeszkadzać. Człowiekowi niełatwo zerwać z przeszłością — zauważył sentencjonalnie, po czym poruszył kwadratowymi ramionami. — Prawdę mówiąc nie wiem ani dokąd wyruszasz w przeszłość, ani czym się tam zajmowałeś i zajmujesz. Zarówno ja, jak Złoty, nie interesowaliśmy się zbytnio tym, czego tutaj oczekują od ciebie twoi ziomkowie. Przylatujemy po ciebie, abyś także u nas mnożył, jak się wyraziłeś, przez zero. Tam, gdzie już kiedyś byłeś. Nieważne, czy wierzymy, czy nie wierzymy w powodzenie tej operacji. Wykorzystujemy szansę, stworzoną na twojej Ziemi. Jeśli uważasz, że postąpiono z tobą nie całkiem etycznie, swoje pretensje musisz skierować do ludzi stąd. To chyba wszystko.
— Wszystko — przyznałem. — Chodzę i piorę własne brudy. Za dzień, dwa, gdy krąg się zamknie, to jest, kiedy już odwiedzę wszystkie miejsca, w których narobiłem głupstw, ponownie pójdę poprawiać świat i światy z tkwiącym we mnie brylantem, znowu święcącym jak tysiące słońc. Skończą się zielone strzałki… choć nie skończy labirynt.
Nagle ogarnęło mnie poczucie absolutnej nierzeczywistości wszystkiego, co dzieje się wokół mnie. Wróciła myśl, że jestem w domu wariatów, i była to myśl nad wyraz przyjemna. Z żalem się z nią rozstałem. Owszem, otacza mnie nieprzenikniony kokon, jak obłąkanego, ale nie oszukujmy się. To, że poddaje się moim ruchom i zachowuje jakby go nie było, nie ma znaczenia. Jest obiektywnym faktem, zaledwie w mikroskopijnej cząstce zależnym od mojej woli. Rzeczywistość bywa bardziej szalona niż zwidy, powstające w wyobraźni schizofrenika.
Oczywiście, Jałowiec spudłował po raz drugi. Idę śladami nieudanego człowieka, by je zacierać. Cóż za absurd. Czyż teraz, choćby nie wiedzieć jak bezmyślny i beztroski, nie zostawiłbym nowych śladów?
Niemniej zachodzi tu coś niepokojącego. Dopóki spaceruję w owym miękkim, macierzyńskim kokonie, świat i światy należą do mnie. Tylko, że ten kokon stopniowo staje się coraz cieńszy i bardziej przeźroczysty. A to już jest draństwo. Zaczynam widzieć. Równocześnie konstatuję, że z godziny na godzinę głupieję. Jałowiec, Kobra, Helena, Złoty i Stalowy pewnie tego dotąd nie zauważyli. Wobec nich od początku zachowywałem się jak półgłówek. Ale gdybym, na przykład, pisał pamiętniki, nawet najmniej przenikliwy czytelnik zorientowałby się od razu. Gdzież się podziały jego pajacowate refleksyjki, łatwość przepływania nad przeszkodami, naiwna zmysłowość, płytka lecz autentyczna radość życia, bijąca z kolejnych lekkich minut, rozświergotanych jak ptaki. Niby tyle już wie, a im więcej wie, tym mniej rozumie. Pan Marek Człowiek. O, nie. Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni, niż dam się z powrotem ogłupić temu opętanemu Jałowcowi. Ogłupić, żebym zdumiał do reszty. Stalowy stoi, milczy i patrzy na mnie wyczekująco. Pewnie chce usłyszeć, że wyczerpał temat. W takim razie o coś go jeszcze zapytam. Muszę się tylko zastanowić. To, co robiłem i dalej robię na dole, niech pozostanie zakryte kotarą przestrzeni, w której strukturze nie dłubał żaden mądrala z nadzwyczaj wysoko rozwiniętej cywilizacji. Ktoś mi już zresztą zdążył wyjaśnić tę kwestię więcej niż zadowalająco. Jałowiec? Kobra? Mniejsza o to. „Co zawsze robił człowiek na Ziemi?” Otóż właśnie. A, mam.