Przepełniła mnie muzyka. Stałem jak zaczarowany. Zaraz zapukam. Spyta: kto tam? Odpowiem: taki, co przyszedł z góry. Od razu pozna mój głos. Krzyknie coś cicho, po czym pobiegnie do sieni i otworzy drzwi. Nic nie będę mówić. Sama się domyśli. Wystarczy, że spojrzy mi w oczy. Przytulę ją ostrożnie i pocałuję. Następnie zejdę wargami w dół jej ciała, do brzucha. Nie. Chyba jednak coś powiem. Kobiety lubią, gdy nie skąpi im się słów, które mogłyby zapamiętać i przypominać je w poręcznych okolicznościach. Będę mówić o tym co najprostsze. Ja tego nie rozumiem, ale ona zrozumie. Zaniosę ją do łóżka, uklęknę i położę głowę na jej piersiach. Potem długo będziemy milczeć. Potem ona coś powie. Trzy, cztery słowa. Niby to do mnie, lecz tak naprawdę do samej siebie. Przecież wszystko, absolutnie wszystko będzie już oczywiste. Raz na zawsze.
Zgiąłem palce i uniosłem dłoń do szyby. Cofnąłem rękę, żeby delikatnie zastukać.
I w tym momencie zniknąłem.
XXXIV. Ziemia minus iks. Dziesięć
Żadna przeszłość. Nie cofnąłem się ani o ułamek sekundy. Doskonale wiedziałem, gdzie jestem i z jakiego powodu tu się znalazłem. Pamiętałem wszystko, co było i miałem niezachwianą pewność, że zapamiętam wszystko, co dzieje się teraz. Dlaczego? Dlatego, że ziemia otworzyła się pode mną tam, gdzie nie istniał mój szlak, przetykany nakłuciami czasu? Tam, gdzie nikt nie mógł dla mnie niczego zaplanować? Nie. Nie wiem, dlaczego.
Pewnie po prostu tak było zawsze, tylko sobie tego nie uprzytamniałem. Nie mogłem. Popsułoby mi to owo niezbędne dobre samopoczucie. Tutaj nie miało już ono znaczenia.
Nie było to nawet przesunięcie teraźniejszości. Raczej jakiś mój własny czas przesunął się wewnątrz niej, do najbliższego dokonanego przeze mnie wyboru, który sprawił, że ta chwila wygląda tak, a nie inaczej.
Coś się stało. Świat dokoła uległ raptownej zmianie. Zamarłem bez ruchu z dłonią uniesioną do szyby oświetlonego okienka. Muzyka umilkła. Zamiast niej zewsząd zaczęły napływać strzępy zdań, nie dokończonych snów i zagłuszonych myśli.
Znaki. Złoty zielony szlak. Mapa. Masz tropić błąd w postaci człowieka. Co zawsze robił człowiek na Ziemi? Tylko cień przejdzie przez rzekę. Trzydzieści bilionów neuronów w korze mózgowej, nieskończona ilość synaps, ale to nic. Otrzymałeś system wzmacniaczy i blokad. Fortepian bez strun. Nie jesteśmy samobójcami. Ciemny, zatopiony brylant. Co z tym pytaniem, którego zapomniałeś? Alfa, Beta, Omega, Ziemia?
Obcy.
Anno, skąd ja się tutaj wziąłem?
Pytanie: wracasz do siebie? Odpowiedź: nie ma dokąd.
Już raz umieściłeś się w społeczności.
Pisz raport.
Inspektorze Halny, co pan myślał w ciągu tych piętnastu minut, tam, w cieniu księżycowych Apeninów, u stóp krateru Autolikosa?
Pisz życiorys.
Stałem jak skamieniały okrągły kwadrans. Następnie ręka mi opadła. Odwróciłem się plecami do jasnego okna i ruszyłem w dół. Szedłem coraz szybciej. Może przed nocą zdążę jeszcze oddać prawowitemu właścicielowi tę pseudopelerynę i przemoczony, czarny kapelusz.
Potem nie będę się już musiał śpieszyć.
Wróciłem.
XXXV. Ziemia. Zero (c.d.)
Wróciłem i niczego nie zapomniałem. Jeszcze słyszałem odgłos własnych kroków, na rozmokłej drodze, wiodącej w dolinę, drodze, którą się tu przychodzi z dołu, po dokonaniu rozsądnego wyboru. I wraca po następnym, jeszcze o niebo rozsądniejszym.
Tak. Tak było zawsze. A że pojawiłem się znowu sam przed sobą zmęczony, wypoczęty, zgorzkniały, wściekły, rozpromieniony? Do licha, a jak dochodzi się do chwili, która właśnie mija?
Coś się stało. Moja uniesiona do szyby dłoń zawisła w powietrzu. W rozbrzmiewającą dokoła muzykę wmieszały się strzępy zdań, niedośnionych snów, wyhamowanych myśli. Złoty zielony ślad. Co zawsze robił człowieka na Ziemi? Droga przez pustynne góry. Bank genów. Miasto. Milczący brylant.
Tyle tych myśli. Tyle słów.
Jesteś młody. Twój świat jest młody. Jakież to cudownie proste.
Serce zabiło mi ze szczęścia. Zaśmiałem się i zastukałem w okno. Szyba zabrzęczała, jakby w tej grającej w przestrzeni orkiestrze odezwał się subtelny bębenek, wykonany z cieniutkiej srebrnej blachy. Albo jakby ktoś uderzył w księżyc. Zaraz potem muzyka ucichła. Ukrytą w kącie pokoiku lampę przesłonił cień. Helena uchyliła firankę i spytała:
— Kto?
Odpowiedziałem dokładnie tak, jak to sobie wcześniej ułożyłem.