Выбрать главу

Dionys warknął na niego, uniósł rękę nad głowę i strzelił palcami. Po chwili rozejrzał się wokół zaskoczony.

— Oprócz paru innych rzeczy, mam w domu cholernie silny blok antyteleportacyjny — wyjaśnił gospodarz. — Tam jest wyjście — dodał, wskazując na drzwi.

Dionys okręcił się w miejscu, po czym ruszył do drzwi, otwierając je po chwili zmagania się z antyczną klamką i zostawiając je otwarte.

— I takiej jakości przeciwników dostaje się w dzisiejszych czasach. — Talbot westchnął, gdy do pokoju wrócił sługa. — Nawet nie wie dość o epoce, by trzasnąć drzwiami. — Machnął palcem i drzwi się zamknęły. Delikatnie.

— Cóż za okropna osoba — odezwał się lokaj.

— Nie taka okropna, Charles — odpowiedział Talbot. — Po prostu młoda. I socjopatyczna. Szkoda, że nie usunęli tego genu, choć od czasu do czasu na coś się przydaje. Wydaje mi się jednak, że trochę przesadza.

Potrząsnął głową i pogładził zbroję, przesuwając palcem po wgnieceniu na naramienniku.

— Po prostu młody. Chce zostać królem Anarchii. Czyż nie chcą tego oni wszyscy?

Program służącego wyczuł, że była to jedna z tych chwil, kiedy powinien zaangażować siew niezobowiązującą rozmowę i wywołał odpowiedni podprogram.

— Królem Anarchii — program powtórzył zaskoczony. — Zaiste, Anarchia nie miała króla od ponad stu lat. Od czasu, gdy Karol Wielki podbił ją w niecałe dziesięć lat. A potem rządził nią w pokoju przez kolejne dziesięć, po czym znów zniknął!

— Tak, nie miała — zgodził się Talbot, odwracając się od zbroi i znów potrząsając głową. — I poradzę sobie bez powtórki, to znaczy, żyłem wtedy, pamiętasz?

— Tak, milordzie. Przepraszam.

Edmund zatrzymał się i przez chwilę gładził brodę w zamyśleniu.

— Muszę zadzwonić do Fukyamy i uprzedzić go, żeby zażądał opłaty z góry. — Znów przerwał, ciągnąc się za brodę. — Król Anarchii, tak? — Skrzywił się, znów pociągnął się za brodę, po czym rozejrzał się po otoczeniu jakby zaskoczony.

— Idę na obiad do pubu — oznajmił w końcu.

— Tak, mój panie — odpowiedział program sługi. — I Charles?

— Tak, panie?

— „Zaszczycenie” mogę znieść, ale „zaiste” to już przesada.

— Tak, mój panie.

— Nie czekaj na mnie. Czuję, że spędzę noc na hulance.

— Tak, panie — powtórzył program. — Chciałbym jeszcze poinformować, że panienka Rachel przysłała wiadomość, że nie będzie w stanie odwiedzić pana w przyszłym tygodniu. Na przeszkodzie stanie przyjęcie urodzinowe jej przyjaciółki Marguerite.

— Och. — Edmund pomyślał o tym przez chwilę, po czym westchnął. — Zdecydowanie nie czekaj.

ROZDZIAŁ TRZECI

U szczytu pętli przewrotu w tył Rachel uświadomiła sobie, że nie ma szans, by jej siłowa narta wylądowała choć częściowo we właściwej pozycji.

Usiłowała nadążyć za Marguerite w zabawie polegającej na naśladowaniu jej ruchów, ale jej przyjaciółka nie tylko miała za sobą znacznie więcej czasu spędzonego na nartach energetycznych, była też po prostu znacznie bardziej sprawna fizycznie.

To, co Marguerite przychodziło naturalnie, dla Rachel zawsze stanowiło wyzwanie. Na przykład narty energetyczne. Cała zabawa wymagała tylko opanowania obsługi małego uchwytu w kształcie litery T. Generowała ona pod stopami pole siłowe w kształcie tarczy oraz falę napędową. Fala mogła zostać użyta do wznoszenia pojazdu lub poruszania nim w przód. Przez posuwanie się naprzód z wyłączoną anty grawitacją system można było wykorzystać do ślizgania się po powierzchni wody, używając masy ciała do zmian kąta natarcia i skrętów. Dalej wszystko było już tylko kwestią wyobraźni, wyczucia równowagi i umiejętności narciarza. W tym przypadku Rachel bardzo się starała nadążyć za Marguerite, która przy prawie osiemdziesięciu kilometrach na godzinę sunęła po falach, przeskakując między ich szczytami niczym jakiś szalony derwisz.

Jednak jej wysiłki okazały się niewystarczające.

Patrzyła na zbliżającą się taflę wody i błyskawicznie rozważyła dostępne opcje. Wyłączyła automatyczny system stabilizujący, bo nie dość, że przeszkadzał w manewrach, to jeszcze bez niego zabawa była o wiele ciekawsza. Tak więc narta jej nie uratuje. I niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się skręcać i obracać, wyglądało na to, że nie zdoła się wyrwać z pozycji głową w dół.

Właściwie jedyne, co mogła zrobić, to przyjąć to na osobistą tarczę ochronną, więc odrzuciła rączkę sterującą i zwinęła się w kulkę.

Tuż nad powierzchnią wody wokół niej pojawiło się jajowate pole siłowe, osłaniając ją przed możliwym utonięciem i osłabiając wstrząs uderzenia sześciometrowego upadku przy sześćdziesięciu kilometrach na godzinę.

Przez jeden krótki moment Rachel miała doskonały widok na krystalicznie czystą wodę pod sobą, z zieloną mgiełką przenikającą z góry. Było to równocześnie niesamowicie piękne i przerażające, ponieważ gdyby zawiódł drobny element techniki, znalazłaby się dwa metry pod wodą i podryfowałaby w dół przez kolejne pięć tysięcy. Jednak tarcza wytrzymała — mogłaby ochronić przed płynną magmą, a nawet fotosferą gwiazdy — i po krótkiej chwili zanurzenia wyskoczyła na powierzchnię. Tym samym zakończyło się niebezpieczeństwo i pole się wyłączyło.

Przez chwilę chlapała się w wodzie, usiłując dojść do siebie, po czym sięgnęła po unoszącą się nad powierzchnią rączkę sterującą. Kiedy już trzymała ją w dłoniach, uaktywniła kontrolki i odczekała, aż uniosła ją ona nad powierzchnię wody. Unosząc się przez chwilę wśród fal, nie dostrzegła nigdzie Marguerite, więc za pomocą tego samego urządzenia dźwignęła się powyżej szczytów najwyższych fal. W końcu zauważyła przyjaciółkę prawie kilometr dalej przeskakującą zgrabnie z grzbietu na grzbiet.

Klnąc cicho pod nosem, spróbowała zdecydować, czy miało jeszcze sens próbować ją dogonić. W końcu doszła do wniosku, że nie, i przeniosła się przed szybko oddalającą się blondynkę.

— Gdzie byłaś? — zawołała Marguerite, przeskakując przez kolejną falę i wykonując w powietrzu piruet. Wylądowała na wodzie wyprostowana i wciąż w ruchu, wywołując potężne rozbryzgi wody, które sięgały do jej unoszącej się w powietrzu towarzyszki.

— Zamoczyłam się — zawołała Rachel, strząsając wodę z ramienia. — I to dość solidnie — dodała znacząco.

— Przykro mi — odkrzyknęła Marguerite, przerywając w końcu swoje ewolucje i podlatując wolno do koleżanki. — Nic ci nie jest?

— Nie, przyjęłam to na pole. Ale przez chwilę było niewesoło. Chyba już skończę na dzisiaj. Jestem zmęczona.

— W porządku. — Marguerite machnęła ręką i wystartowała ponownie. — Za dzwoń do mnie!

— Jasne. — Rachel rozejrzała się po błękitnych falach przetaczających się od horyzontu po horyzont. Nigdy dotąd się nie zastanawiała, co by się stało, gdyby zawiodła ją technika. Dziś jednak to zrobiła. Gdyby generator pola nie zadziałał albo biologiczna kontrola rekinów… czy choćby pozwolono uformować się huraganowi, wszystko mogło się wydarzyć. Tu po prostu było. — tak wiele przestrzeni.

Jednak martwienie się tym nie miało sensu. Równie dobrze można by martwić się tym, że zawiedzie teleport. Sieć nigdy by na to nie pozwoliła. Z tą myślą machnęła dłonią.

— Dżinnie, dom.

Była pewna, że to zadziała.