— Będzie wreszcie normalny? — zapytała Rachel. — Ja… ostatnim razem, kiedy go widziałam, wyglądał jak nabita na patyk żaba.
— Cóż za uroczy opis, kochanie — złowrogo wycedziła Daneh. — Herzer od lat zmagał się ze swoją chorobą. Ciężko pracował, ćwicząc i przechodząc przez tysiące procedur, aby ją ograniczyć. Znacznie ciężej, niż każdy z twoich przyjaciół pracuje przy czymkolwiek. A twój opis całego tego poświęcenia sprowadza się do „wyglądał jak żaba na patyku”.
— Przepraszam, mamo. Ale on jest jedyną znaną mi osobą, która… ma skurcze.
— No cóż, już nie — oznajmiła Daneh, myśląc o swoich ostatnich badaniach. — Stany takie jak Herzera kiedyś były… powszechne. Nigdy się na to nie natknęłaś, ponieważ w ludzkim ciele naprawiliśmy i ulepszyliśmy prawie wszystko.
— A teraz będzie wykład — z krzywym uśmiechem powiedziała Rachel. — Kiedyś, dawno temu, ludzie cierpieli z powodu zaraz, chorób i przedwczesnej śmierci. Wielu było otyłych. Życie ludzkie trwało czasem zaledwie trzydzieści lat…
— Mamo, już to słyszałam.
— Rzecz w tym — odparła Daneh z cierpkim uśmiechem — że stan Herzera i jego spazmatyczne drgawki były kiedyś, jeśli nie powszechne, to przynajmniej mogła się z nimi zetknąć większość dorastających dzieci. Kiedy jednak zaczęły się u niego, został natychmiast odrzucony jako odmieniec i to też było dla niego ciężkie. Nie potrzebuje, żebyś w dodatku określała go jako „przebitą żabę”.
— Już tego nie zrobię, mamo. Rozumiem, że już nie będzie miał więcej tych drgawek?
— Nie, i będzie żył, co przez chwilę wcale nie było pewne. — Lekarka westchnęła i usiadła na brzegu łóżka. — Pod koniec prawie go straciłam. Dlatego właśnie standardowe programy medyczne nie mogły nic z nim zrobić: istniało całkiem spore ryzyko, że zginie w trakcie leczenia.
— Au. — Rachel spojrzała na nią i ujęła jej dłoń. — Ale już ma się dobrze, tak?
— Całkowicie. Nigdy nie straciłam pacjenta. Kiedyś znałam lekarkę, której się to przytrafiło. Była… naprawdę błyskotliwa, ale po tym nigdy już nawet nie brała pod uwagę dalszej praktyki. Całkiem ją to wykończyło. Naprawdę nie chciałabym stracić Herzera. To bardzo miły młody człowiek. Bardzo zdeterminowany. Wydaje mi się, że choroba go wzmocniła.
— Cieszę się, że już z nim wszystko dobrze. Przepraszam za to, co powie działam. I… och… skoro mówimy o procedurach…
Daneh zmrużyła oczy i westchnęła.
— O co chodzi tym razem?
— No cóż, wiesz, że zbliża się przyjęcie urodzinowe Marguerite, prawda?
— Nie zamierzam zgodzić się, żebyś przeszła rzeźbienie ciała, Rachel — oznajmiła Daneh, unosząc podbródek i kręcąc głową w przeczeniu. — Już o tym rozmawiałyśmy.
— Ale mamo! — wyjęczała nastolatka. — Moje ciało wygląda obrzydliwie. Jestem zbyt tłusta. Mam olbrzymie piersi i tyłek wielkości Mount Everestu! Prooooszę?!
— Wcale nie jesteś za tłusta. Wartość twojego wskaźnika masy ciała mieści się dokładnie na środku skali, twoje nanity nie pozwoliłyby na jego zmianę. A ten… chłopięcy wygląd stanowiący w tej chwili szczyt mody nie jest zdrowy, nawet dla kobiet, które przeszły rzeźbienie ciała. Tak bardzo oskrobane ciało oznacza, że ingeruje się w rezerwy. Twoja koleżanka Marguerite ma w ciele najprawdopodobniej poniżej siedmiu procent tłuszczu. To me jest zdrowe. Ledwie w porządku dla mężczyzny i niezdrowe dla kobiety, która nie jest Przemieniona. A ja nie zamierzam pozwolić ci na grzebanie w DNA…
— Wiem, mamo — odparła Rachel, wzdychając rozpaczliwie. — Ale… Ja po prostu wyglądam jak krowa. Przykro mi, ale dokładnie tak się czuję.
— No dobrze, tylko ten jeden raz. — Daneh wzruszyła ramionami. — I tylko na Przyjęcie i tylko trochę. Wstań.
Rachel zeskoczyła z łóżka i wyciągnęła przed siebie projektor holograficzny, kryształowy sześcian wielkości kciuka.
— Oglądałam niektóre style. Czy mogę mieć Varian Vixen? Daneh przejrzała styl i potrząsnęła głową.
— Zdecydowanie zbyt radykalne. Wyrzeźbimy trochę mięśnie brzucha, pośladki i piersi. To wszystko. Zostaniesz przy swojej twarzy. Do włosów masz już własne uprawnienia.
— Dobrze, mamo — odpowiedziała Rachel płaczliwie.
Daneh przez chwilę przyglądała się ciału córki. We wcześniejszych społeczeństwach uznawane byłoby za bliskie ideału. Podobnie jak jej matka Rachel miała wysokie, sprężyste piersi wielkości złożonych pięści i krągłe, muskularne pośladki. Brzuch był płaski jak stół, a biodra rozchodziły się od wąskiej talii w niemal idealną klepsydrę. Układ genów stanowił bardziej szczęśliwy przypadek niż efekt projektowania. Daneh i Edmund wybrali „naturalną” reprodukcję, w której sperma Edmunda zapłodniła losowo wybrane jajeczko Daneh, a rezultat został umieszczony w replikatorze macicznym bez żadnych modyfikacji (choć embrion został poddany starannej kontroli pod kątem wad genetycznych).
Aktualna moda w zakresie kształtowania ciała dla człekokształtnych kobiet skłaniała się ku pozbawionym piersi, bioder i pośladków kształtom, które wyglądały jak anorektyczny mężczyzna albo umierająca jaszczurka. Było to zdecydowania niezdrowe i Daneh absolutnie nie zamierzała pozwolić Rachel na taki wygląd, tym bardziej że zachowanie go wymagało modyfikacji genetycznych, których bezwzględnie nie chciała tolerować. Prawdą było, że za dwa lata Rachel osiągnie osiemnastkę i będzie mogła popełniać wszystkie błędy, na jakie przyjdzie jej ochota. Ale do tego czasu wydawało się rozsądne zastosowanie odrobiny kontroli.
Po chwili namysłu Daneh wywołała program modyfikacji ciała i za pomocą serii gestów dłońmi zmniejszyła córce piersi i pośladki, usuwając przy okazji niemal niedostrzegalną warstewkę cellulitu z tyłu jej ud. Była to zmiana całkowicie mieszcząca się w granicach naturalnych możliwości ciała, i na tyle też była w stanie się zgodzić. W przeciwieństwie do pracy nad Herzerem wszystko to odbyło się w krótkim zawirowaniu nanitów i pól energetycznych, po którym wciąż stojąca Rachel wyglądała… prawie tak samo. Po prostu… oskrobana w kilku miejscach.
Jednak Rachel była tym skrobaniem prawie uszczęśliwiona.
— Dzięki, mamo — westchnęła, patrząc w dół, a potem przywołując projekcję, żeby mogła przyjrzeć się całemu ciału. — Nie przypuszczam…
— Nie, to wszystko, co mogę ci odjąć — oznajmiła Daneh. — A ponieważ wciąż jeszcze rośniesz, z czasem większość z tego wróci. Ale pomoże ci to przetrwać przyjęcie.
— Dzięki.
— Hmm… Kiedy dokładnie odbędzie się to przyjęcie?
— W sobotę — odparła całkowicie neutralnym tonem.
— W sobotę miałaś odwiedzić ojca — przypomniała Daneh.
— Ja… zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że nie mogą przyjść.
— Osobiście? Awatar? Projekcja? — lodowato spytała Daneh.
— Ja… zostawiłam wiadomość jego lokajowi — wydukała dziewczyna, spuszczając głowę.
— Rachel… — zaczęła jej matka, po czym przerwała. — Wiem, że kontakty z Edmundem mogą być… trudne. Ale to twój ojciec i on cię kocha. I przecież wiem, że go nie nienawidzisz. Nie mogłabyś poświęcić mu choć trochę swoje go czasu?
— Och, mamo, on jest taki antyczny! — poskarżyła się dziewczyna. — On, on, on chce, żebym nosiła sukienki i warkoczyki, na miłość Lu! Wiem, że będzie prosił, żebym zjawiła się na tym głupim Jarmarku, który organizują co roku jako Księżniczka Wschodu albo coś podobnego. Nie zrobię tego!