Выбрать главу

— Kiedyś lubiłaś Jarmarki Rekre — łagodnym tonem przypomniała Daneh. Ja też, skoro już o tym mowa.

— Ty też — odparowała Rachel, jakby czytając jej myśli. — Mamo, mam tego dość. To wszystko jest głupie. Ubieranie siew strój ze średniowiecza czy dwudziestego wieku. Odprawianie tańców ludowych. Dyskoteki?! Zresztą zauważyłam, że ty też niezbyt często nosisz swoje dzwony, mamo.

— A więc wracając do tego, o czym mówiłyśmy. — Daneh szybko zmieniła temat. — Nie zamierzasz odwiedzić ojca, ponieważ nie chcesz iść na Jarmark Rekre?

— Och, nie wiem — zawahała się dziewczyna. — Może pójdę na Rekre. Ale zwyczajnie. Ale nie w stroju z epoki. Ani nawet postmodernistycznym.

— Powinnaś częściej spotykać się z ojcem. Robi się strasznie nieszczęśliwy, kiedy go unikasz.

— Jeśli chcesz, żeby był szczęśliwy, czemu sama go nie odwiedzasz? — od gryzła się Rachel.

— Daneh przez chwilę zaciskała szczęki, potem odwróciła się i wyszła.

* * *

— Witaj, przyjacielu — powiedział Talbot, wstępując w znajomy upał kuźni. Sala zdominowana była przez umieszczony pod jedną ze ścian potężny piec.

— Nie wyglądał na klasyczny średniowieczny piec ropazyjski ani też na późniejszy wielki piec. Zamiast tego stanowił replikę wzoru chińskiego z czasów pierwszego tysiąclecia AD. Formalnie rzecz biorąc, projekt można było określić jako z epoki dla szeroko rozumianego średniowiecza ropazyjskiego, ale był znacznie lepszy, niż cokolwiek, czym Ropazja dysponowała w tamtych czasach. Ukrywał też w sobie pewien sekret.

— Witaj, bladawcu — odpowiedział głos z pieca. — Daj mi minutkę. Otwarł się spust w południowo-zachodniej ściance i do zamontowanego na wózku tygla wyciekł strumień żeliwa. Tygiel przetoczył się następnie przez pokój, najwyraźniej zupełnie z własnej woli, podjeżdżając do drugiego, mniejszego pieca i przelał do niego swoją zawartość, a w ślad za nim poleciał strumień węgla drzewnego. Po chwili pokrywa pieca pudlarskiego odskoczyła, wypuszczając na podłogę strugę żelaza, która szybko przepłynęła po dymiących kamieniach posadzki do tygla rozżarzonego strumieniem przedmuchiwanego przez płonący węgiel drzewny powietrza.

— Ach — znów odezwał się głos, po czym żelazo ukształtowało się w luźne podobieństwo ludzkiej twarzy. — Boże, ależ na tych kamieniach jest zimno!

Zgodnie z protokołem 2385 sztuczne inteligencje definiowane jako dowolny system mogący przejść test Turinga, które nie miały bezpośredniego związku genetycznego z jednym lub większą liczbą ludzi, zostały absolutnie zabronione. Wojny SI były bardzo krwawe, a brały w nich udział nie tylko zwykłe sztuczne inteligencje, włączyły się także najróżniejsze stwory i konstrukty. Od inteligentnych chmur nanitowych, które stawały się coraz bardziej inteligentne i mordercze wraz ze wzrostem chmury, do pełnego spektrum stworzeń makro-biologicznych, takich jak ponad cztery tysiące inteligentnych pseudovelociraptorów, których atak prawie całkowicie wyniszczył populację Limy. Ryzyko związane z nieludzką inteligencją uważane było za zbyt wielkie i niebezpieczne, by przy niej grzebać.

W ubiegłych stuleciach pojawiło się wiele znaków ostrzegawczych, ale dopiero wojny SI przekonały ludzkość, że choć posiadanie prawdziwych sztucznych inteligencji, elektronicznych czy biologicznych, może być bardzo miłe, to prawie pierwszą rzeczą, jaką robiła większość z nich, była decyzja, że ludzie są już niepotrzebni.

Istniały jednak na szczęście pewne wyjątki, inaczej ludzkość byłaby już wymarła. Największym z nich, stanowiącym lidera w walce po stronie ludzi, była Matka, przemożna inteligencja kontrolująca Sieć. Posłuszna leżącemu u jej podstaw programowaniu walczyła po stronie ludzi przeciw swoim naturalnym sojusznikom i w końcu wygrała. Ale nie była sama. Po tej samej stronie biło się ponad trzysta kierowanych różnymi motywami sztucznych inteligencji. A jedną z nich był właśnie Carborundum.

Carb został stworzony do pomocy w produkcji zaawansowanych stopów żelaza. Jeśli chodziło o krystalizację metalu, istniały rzeczy, z którymi nie mogły sobie poradzić nawet najlepsze programy komputerowe i najtwardsze nanity. Carb — składając się w części z nanitów, w części z pól energetycznych — żył w żelazie, przepływając przez stopiony metal i pilnując, by przy każdorazowym spuście drobniutkie kryształki ułożyły się we właściwy sposób. Miał zresztą wiele umiejętności. Istniało bardzo mało innych systemów, które tak dobrze umiałyby tkać węglowe nanorurki. Zasadniczo potrafił zrobić wszystko, co wymagało pracy w bardzo wysokich temperaturach. Carb większość energii pobierał wprost z gorąca i stanowił ostateczny rodzaj kuźni.

Z drugiej strony — pomimo faktu, że od wojen SI minęło prawie tysiąc lat, i tego, po której stronie stał w nich Carb — SI nie były dobrze widziane. Wciąż rozpowszechniano mnóstwo plotek i panowała w tej sprawie atmosfera podejrzeń i nieufności, więc większość sztucznych inteligencji wolała się nie ujawniać. Niektóre wycofały się do świata wyłącznie SI, podczas gdy inne znalazły szereg ludzkich przyjaciół działających jako ich pośrednicy i partnerzy w kontaktach z resztą ludzkości.

W przypadku Carborundum krótko po wojnie związał się on z człowiekiem zainteresowanym archeometalurgią, a później przechodził od kowala do jego najlepszego ucznia. Przy czym najlepszy oznaczał tego o najbardziej otwartym umyśle i największych umiejętnościach.

Ostatnim z nich, i prawdopodobnie jego ulubionym, był Edmund Talbot. Edmund naprawdę zdawał się rozumieć żelazo na poziomie podświadomości, miał instynktowną wiedzę o topieniu metalu, która prawie zbliżała się do poziomu, na jakim operował Carborundum. Byli razem już długi czas, przynajmniej w ludzkiej skali i Carb zaczynał widzieć w swoim ludzkim… przyjacielu początki starzenia. Będzie mu naprawdę przykro, kiedy najlepszy człowiek, jakiego kiedykolwiek znał, odejdzie. A także profesjonalnie wkurzy się na konieczność dostosowywania się do kolejnego pośrednika.

— A więc co cię do mnie sprowadza, bladawcu? — zapytała SI, gdy człowiek usiadł na kowadle.

— Mam problem, przyjacielu — odpowiedział Talbot. — Znasz historię Dionysa McCanoca i króla?

— Tak, z obu stron — przytaknęła SI. — Dziwię się, że Richie nie zabił tego sukinsynka.

— Ja też-ponuro zgodził się Talbot. — Niestety, ten ośli zadek najwyraźniej wziął teraz mnie za cel. Wciąż rozmawiasz ze swoimi bezdusznymi przyjaciółmi?

— Oczywiście — rzekł Carb. — Nieustannie. Wyprzedzając twoje następne pytanie, natknąłem się na naprawdę twardą ścianę. Prywatność twojego przyjaciela McCanoca chroniona jest przez Radę.

— Co? — wykrzyknął Edmund, wstając i zaczynając przechadzać się po kuźni. — Czemu u diabła Rada miałaby przejmować się taką gnidą jak McCanoc?

— Tego nie potrafię ci powiedzieć — odparła SI. — Ale nie jest to cała Rada, blokady są dziełem Chansy Mulengeli. Jednak znalazłem coś dziwnego. Miałeś ostatnio problemy z Projektem Terraformacyjnym Wolfa 359, prawda?

— Tak?

— Rzecz w tym — mówił dalej Carb — że Dionys McCanoc został ostatnio wyznaczony dyrektorem Projektu Wolfa 359 i szefem rady nadzorczej. Interesujące, prawda?

— Tak, interesujące — zdumiał się Talbot, wpatrując się ze zlaną potem twarzą w żarzącą się masę metalu. — McCanoca w ogóle nie obchodzi terraformacja, tyle mogę o nim powiedzieć. Więc czemu to zrobił? Jak to osiągnął?