— Krótko po tym, jak zajął stanowisko, przeniesiono na niego po cichu znaczącą część udziałów — powiedział Carb. — One także chronione są przed śledztwem przez Mulengelę.
— Więc to Chansa chce, żeby kontrolował projekt? — zdziwił się Talbot, potrząsając głową. — Cóż takiego ważnego jest w tym projekcie?
— Nic znaczącego, co byłbym w stanie wykryć — odrzekła SI. — Ma dość spore bankowe konto energetyczne, następnym etapem projektu jest zderzenie z księżycem, co pochłonie mnóstwo energii i będzie dość trudne technicznie.
Ale nastąpi to dopiero za ponad trzysta lat. McCanoc uruchomił serię wątpliwych projektów w celu zwiększenia zasobów kredytów energetycznych, ale większość z nich może jedynie przynieść krótkoterminowe zyski i długoterminowe straty. Nie jesteś pierwszą osobą, której tożsamość została wykorzystana. Powiedziałbym, że na pierwszym zebraniu akcjonariuszy zostanie wywalony z posady. Tak więc do niczego — jego lub ich, jeśli Chansa też jest w to zamieszany — to nie doprowadziło. W żaden sposób nie pomogli projektowi, a prawdopodobnie lekko mu zaszkodzili.
— — I tu właśnie natykamy się na coś, co odróżnia SI od ludzi — stwierdził Edmund z ponurym uśmiechem. — Nie zajęli się tym, aby wspomóc projekt, chodzi im o zgarnięcie funduszy na swoje własne potrzeby.
— Na co? — zapytał Carb, akceptując wyjaśnienie.
— Cóż, jeśli chodzi o McCanoca, to chce zostać królem Anarchii — wyjaśnił kowal, znów krążąc po pokoju. — Ale czego chce Chansa, hm?
— Czy tych dwu nie działałoby dla osiągnięcia tego samego celu? — zapytała zdumiona SI.
— Mało prawdopodobne. Nie wyobrażam sobie, żeby Dionys jako król Anarchii mógł w jakikolwiek sposób pomóc Chansie. Nie, podejrzewam, że mają całkowicie różne cele. Któryś z nich przygotowuje się do wykorzystania drugiego. Pojawia się jeszcze pytanie, czy zaangażował się w to ktoś oprócz Chansy? Nie jest uznawany za szczególnie oryginalnego myśliciela, a przejęcie projektu terraformacyjnego w celu obrabowania go jest dość oryginalne. Ponad to… bardzo krótkoterminowe. Kiedy to się wyda, rozpęta się istne piekło.
— Z tym się zgadzam — odparła SI. — Przypominam sobie, że jeszcze przez długie lata po wojnie jednym z najgłośniej wyrażanych problemów był fakt, że opóźniła ona wszystkie wysiłki terraformacyjne. Nie, że zginęły miliony, lecz że znów prawie wyginęły wyżynne goryle.
— Bardzo ludzka reakcja — odpowiedział bez zaangażowania Talbot. Przestał chodzić po kuźni i gładził teraz palcami przepoconą brodę. — I trwała. Jeśli ty potrafisz wyśledzić powiązania z Chansa, może też i Rada. Jeśli okradną projekt, niezależnie od powodu, będzie to dla Chansy oznaczało polityczną śmierć. Co na litość boską warte jest utraty miejsca w Radzie?
ROZDZIAŁ CZWARTY
— Cóż to, u diabła, jest? — zapytał Paul, gdy pojawił się w laboratorium Celine. Końcami palców kobieta trzymała, głaszcząc i przytulając coś, co wyglądało jak osa.
Laboratorium pełne było brzęczących i szeleszczących klatek. Z jednej z nich przyglądało mu się stworzenie przypominające jaszczurkę wielkości mniej więcej ludzkiej dłoni, z dużymi, smutnymi oczami i przeciwstawnymi kciukami. Syczało i skrobało zamek, najwyraźniej chcąc, by je wypuścić. Inne klatki wypełnione były różnorakimi bezkręgowcami, pająkami, owadami i jakimiś rzeczami Przemienionymi do tego stopnia, że nie dało się ich prosto określić. Z sąsiedniego pokoju dobiegały nieustanne wrzaski i wycie dużego kota brzmiące jak płacz umierającej kobiety.
— To moje najnowsze zwierzątko — odpowiedziała Celine, umieszczając owada w klatce. Był długości jej palca wskazującego, czarny z czerwonymi pasami na odwłoku oraz czarno-czerwonym wzorem błyskawicy na skrzydłach. — To coś w rodzaju szerszenia, ale potrafiącego trawić celulozę. Po wypuszczeniu w rejonie obfitującym w przedmioty z celulozy zaczyna się mnożyć, i to gwałtownie, szybko doprowadzając do zniszczenia surowca. Jest uzbrojony w żądło, oczywiście wyłącznie do obrony.
— Sieć nigdy nie pozwoli na jego wypuszczenie — zauważył Paul. — Zostało by to zaklasyfikowane jako niebezpieczny obiekt biologiczny i natychmiast zdezaktywowane.
— Sieć jeszcze na to nie pozwoli — wycedziła ze skąpym uśmieszkiem.
— Ani ja — stwierdził stanowczo. — Ten projekt dotyczy przyszłości rasy ludzkiej, nie uwalniania na świat potworów.
— Każda potwora znajdzie swego amatora — pogodnie odparła Celine. — Mam ci pokazać moje demony?
— Może innym razem. — Paul wycofał się. — Jestem… niezadowolony z powodu tego, jak potoczyło się zebranie Rady.
— Absolutnie nie mam pojęcia czemu — szyderczo wycedziła Celine.
— Mam ochotę zamordować Chansę — odpowiedział, kontrolując emocje. — Gdyby nie ten jego przedwczesny komentarz…
— Wszystko potoczyłoby się dokładnie w ten sam sposób — zaprzeczyła Celine, wyciągając z klatki spore stworzenie przypominające skrzyżowanie pająka i konika polnego. Z tyłu miało duże, skoczne nogi, ale przednia część ciała wyglądała pająkowato, z chwytnymi żuwaczkami i długimi, błyszczącymi kła mi. — Chodź, maleństwo, ci podli ludzie niedługo już będą trzymać cię w za mknięciu. — Odwróciła się z powrotem do mężczyzny i potrząsnęła głową. — Reszta Rady jest po prostu zbyt ograniczona — powiedziała jadowicie. — Wszystko, co ich obchodzi, to zapewnienie ludziom szczęścia i satysfakcji w kolejnym, pozbawionym celu dniu. Z biosfery można wydobyć jeszcze tak wiele, lecz oni tego nie widzą. Nawet ty tego nie dostrzegasz. Ludzie to nic więcej jak drobna plamka na ewolucyjnej mapie.
— Mimo wszystko naszym zasadniczym priorytetem jest powiększenie populacji ludzi — surowo oświadczył Paul.
— Tak, tak — przytaknęła, bez zainteresowania. — Choć dobrze byłoby, gdybyśmy mogli po prostu ewakuować Australię. Stanowiłaby świetne genetyczne laboratorium polowe.
— Cóż, zobaczymy — odpowiedział Paul. — Po… następnym zebraniu.
— Rzeczywiście — zgodziła się z uśmiechem Celine, głaszcząc trzymanego skoczka. — Już wkrótce, zwierzaczku, już wkrótce.
Edmund uniósł wzrok znad talerza z mięsem, gdy przez drzwi tawerny wkroczył Myron Raeburn. Na zewnątrz padała zimna mżawka, która jak zwykle zmieniała ulice w morze błota.
Raven’s Mill po prostu… stało się. Pierwotnie Edmund Talbot chciał tylko znaleźć sobie jakieś miejsce w świecie, podobnie jak większość ludzi. Planował wycofać się z aktywnego odtwarzania historii i znaleźć cichą przystań, w której mógłby spędzić ostatnie lata życia. Dawne wieki tkwiły w nim jednak na tyle głęboko, że chciał miejsca, wokół którego mógłby się poruszać za pomocą ograniczonego systemu istniejących dróg. W tamtych czasach główny Jarmark Rekreacjonistów z obszaru zajmowanego kiedyś przez Unię Północnoamerykańską odbywał się w pobliżu miasta Washan, blisko wybrzeża Oceanu Atlantyckiego. Prowadziła tam droga przechodząca przez góry Apallia, a sięgająca rzeki Io. Szukał więc czegoś w pobliżu Via Apallia, ale niezbyt blisko. Był przy tym dość paranoidalny, by życzyć sobie, aby wybrane przez niego miejsce nadawało się do obrony. Ostatni warunek stanowił dobry dostęp do wody i rzeki żeglownej dla łodzi na wypadek, gdyby chciał przetransportować coś dużego.