Выбрать главу

— Rachel! — wykrzyknęła Przetransferowana. Uformowała się we własną postać ubraną w bladoniebieską pelerynę. Jednak otaczał ją błękitny blask oznaczający Transfer, a jej głos — czy to świadomie, czy z powodu niedostatecznej jeszcze kontroli — miał w sobie wibrujący pogłos, trochę niesamowity i nieprzyjemny, przypominał Rachel filmy o duchach.

— Marguerite — odpowiedziała, gdy ta przecisnęła się przez witający ją tłum.

— Jakież… zaskakujące.

— To prezent od mojego taty! — oznajmił Transfer z uśmiechem. Przekształciła się w formę delfina i zawisła w powietrzu. — Zobacz! Mogę w każdej chwili wskoczyć do morza!

Rachel uśmiechnęła się boleśnie i pomyślała o wykładzie swojej mamy dotyczącym Transferów. W miarę dorastania i rozwoju fizycznego ludzie przechodzili przez serię naturalnych zmian osobowości, jako że ich ciała przechodziły sekwencję programów, w wyniku tego wszystkiego osoba w wieku lat sześćdziesięciu różniła się od trzydziestolatka, różnego z kolei od piętnastolatka. Ponieważ zmiany te stanowiły efekt kombinacji doświadczenia i podlegającej mu fizjologii, całkowicie losowej w formach, nie było możliwości zasymulowania tego w Transferze. Tak więc Transfer, pomijając wszelkie wynikające z późniejszego doświadczenia zmiany, stawał się zablokowany w swoim wieku. Z perspektywy doświadczenia jej matki najgorszym możliwym Transferem, pomijając oczywiście dziecko, był nastolatek. Ludzie po prostu nie robili się spokojniejsi i mądrzejsi z nabywanym doświadczeniem. Uspokajali się i mądrzeli, ponieważ tak były zaprogramowane ich ciała.

Jednak Marguerite już na zawsze pozostanie szesnastolatką.

Była to dziwna myśl. Zamiast dorastać w parze i przypuszczalnie pozostać przyjaciółkami, spodziewała się, że kiedy będzie już stara, powiedzmy — koło trzydziestki, ciężko jej będzie utrzymać przyjaźń z szesnastoletnią Marguerite. Po za tym jednak uważała, że było to fajne.

— Masz cudowną sukienkę, czy to strój rekreacjonistyczy? — mówiła dalej Marguerite, prawie nie zauważając milczenia koleżanki.

— Cesarska suknia dworska — poinformowała ją Rachel. — Z czasów chińskiego dworu cesarskiego.

— A twoja mama wreszcie się złamała i pozwoliła ci się trochę wyrzeźbić — zauważyła Marguerite. — Dobrze z tym wyglądasz.

— — Dziękuję — odpowiedziała Rachel, nie patrząc na Herzera. — Witałaś się już z Herzerem?

— Zauroczony, miss — odezwał się chłopak z ukłonem. — Piękna transformacja piękności.

— Skoro mowa o transformacjach — Marguerite zmieniła kształt z powrotem do postaci ludzkiej i zignorowała komentarz Herzera-wyglądasz… lepiej. Czy pani Ghorbani… hm…

— Naprawiła mnie? — zapytał Herzer, podświadomie napinając mięśnie. — Załatwiła sprawę z nerwami. Przyjaciel pomógł mi z rzeźbieniem.

— Och, w porządku — stwierdziła Marguerite, zwalniając go. — Rachel, muszę się jeszcze przywitać z mnóstwem ludzi. Ale spotkamy się jeszcze później, dobrze?

— Jasne — zgodziła się Rachel. Zdawała sobie sprawę, że Marguerite była chyba jedyną osobą na przyjęciu, z którą miałaby ochotę rozmawiać, ale uważała, że nie powinna się jej uwiesić. — Porozmawiamy później.

— Cześć.

Westchnęła i rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, jak spławić Herzera.

— Wracając do twojego taty — przypomniał Herzer — zastanawiałem się, czy mogłabyś mu mnie przedstawić?

— Mojemu tacie! — zapytała. — Po co?

— — Och, niektórzy z moich znajomych zajęli się tym całym rekreacjonizmem — wyjaśnił. — Zdajesz sobie chyba sprawę, że twój tata jest dość sławny, prawda?

— -Tak.

Nie miała zamiaru ujawniać, do jakiego stopnia nie interesował jej rekreacjonizm. Jej ojciec ciągnął ją na imprezy, od kiedy była dzieckiem, a każda podróż zdawała się stanowić kontynuację szkoły. Nauka gotowania nad dymiącym ogniskiem nie stanowiła jej ideału zabawy. A uczenie się polowania i rzeźnictwa były wręcz groteskowe.

— Miałem nadzieję na spotkanie go, chciałbym się zapytać, czy nie zgodziłby się zostać moim instruktorem.

Wyślę ci projekcję z przedstawieniem — obiecała. — Och, patrz, to Donna. Chyba pójdę z nią porozmawiać. Baw się dobrze, Herzer.

— Jasne — odpowiedział do jej oddalających się pleców. — Baw się dobrze.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Kiedy Edmund przeszedł przez frontowe drzwi swojego domu, był mocno zaskoczony, widząc siedzącą wygodnie w jego fotelu Sheidę Ghorbani, z kielichem wina w dłoni i usadowioną na stole jaszczurką, która właśnie zjadała mysz.

— Czuj się jak u siebie w domu — powitał ją, otrząsając z deszczu pelerynę i wieszając ją na haku. Po chwili tupania zdjął też buty pokryte sięgającą prawie kostek warstwą błota. Kiedy już je trochę podczyścił, wystawił przed drzwi na portyk. Wykonane zostały z dobrej skóry, z solidną podeszwą i dopasowaniem do prawej i lewej stopy — nie był aż takim zwolennikiem odtwarzania epoki, by nosić tamto beznadziejnie niewygodne obuwie, w którym chodzono jeszcze w późnych Wiekach Średnich.

— Każdy inny po prostu przeteleportowałby się z tawerny przed własne drzwi — prychnęła Sheida pociągając łyk wina. — Albo wprost do domu. Tylko nasz Edmund brnie przez błoto. Przy okazji, niezłe wino.

— Nie jestem „naszym Edmundem” — sprostował gospodarz, podchodząc do drugiego fotela i rzucając do ognia drewnianą kłodę. Kominki stanowiły nie efektywną metodę ogrzewania pomieszczeń tak wielkich jak główna sala i czasem rozważał złamanie się i zamontowanie piecyka. Jednak jak na jego gust zbyt odbiegało to od epoki. Więc skończył na konieczności spędzania połowy zimy przed kominkiem. — Charlie przysłał je z doliny, udało mu się w końcu odtworzyć niektóre odmiany z okresu Merowingów. I wcale nie są tak kiepskie, jak uważa większość ludzi. — Usiadł i wyciągnął stopy w stronę ognia. — A więc czemu zawdzięczam przyjemność i przywilej wizyty członka Rady? Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że „nasz Edmund” zabrzmiało nieprzyjemnie blisko królewskiego „my”.

— Daj spokój, Edmundzie, to Sheida — powiedziała gorzko, głaszcząc jaszczurkę, która właśnie skończyła dojadać mysz. — Pamiętasz? Siostra pewnego rudzielca o imieniu Daneh? Siostra, z którą umawiałeś się najpierw”?

Talbot uśmiechnął się, nie patrząc na nią, i przywołał kielich wina i dla siebie.

— To było dawno temu, prawda?

To nie ja zniknęłam na dwadzieścia pięć lat — mruknęła, pociągając kolejny łyczek i owijając wokół palca pasmo włosów.

— Tak, to nie ty. Ale nadal nie wiem, czemu się tu zjawiłaś.

— My… czyli Rada… Nie, to ja mam problem — zdecydowała.

— I przyszłaś po pomoc do starego rekreacjonisty, jak szło to zdanie, „człowieka tak zagrzebanego w historii, że jego łacińska nazwa ma w sobie saurus”! — zapytał.

— Tak, Edmundzie, przyszłam do ciebie. — Na chwilę umilkła niezdecydowana, po czym zaczęła mówić dalej. — Przyszłam do ciebie z kilku powodów. Jednym z nich jest ten, że do tego stopnia pogrążyłeś się w historii, że ’^rozumiesz, a… problem, z którym się zetknęłam, nie pojawiał się od prawie dwóch tysięcy lat. Przyszłam do ciebie również dlatego, że jesteś dobrym strategiem, najlepszym, jakiego znam. I w końcu jeszcze dlatego, że… jesteś moim przyjacielem. Jesteś rodziną, ufam ci.