Выбрать главу

— Dziękuję — odpowiedział, patrząc w ogień. — Zacząłem… Ostatnio zastana wiałem się, czy ktokolwiek w ogóle pamięta o moim istnieniu.

— Wszyscy pamiętamy — burknęła Sheida. — Dość trudno o tobie zapomnieć. Równie ciężko się z tobą żyje, ale to inna kwestia. Muszę poprosić cię o danie słowa, że nie wspomnisz nikomu o tym, co tu usłyszysz. To… nie jestem pewna, czy to, co według mnie się dzieje, faktycznie ma miejsce. Może po prostu robię się paranoidalna na starość…

— Nie ma nic złego w paranoi. — Edmund wzruszył ramionami. — Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy nie potrafisz oddzielić fantazji od rzeczywistości.

— Cóż, chciałabym, żeby to były fantazje — westchnęła. — Znasz Paula Bowmana?

— Słyszałem o nim. — Mężczyzna obrócił się, by na nią spojrzeć. — Nie wyda je mi się, żebyśmy kiedykolwiek się spotkali, jeśli o to ci chodzi. Wydaje mi się, że Paul planuje… no cóż, jedynym odpowiednim określeniem zdaje się być: „przewrót”.

* * *

Rachel poznała Donnę Forsceen przez Marguerite i serdecznie jej nie znosiła. Dziewczyna nie myślała o niczym poza najświeższą modą i dzięki rzeźbieniu ciała wyglądała jak młody chłopiec. Tak więc wymieniła z nią tylko kilka słów i poszła w stronę bufetu. Przyjrzała mu się i jęknęła. Dostępne były tylko dwa rodzaje jedzenia: najmodniejsze obecnie bardzo gorące i piekielnie ostro Przyprawione dania oraz bateria czekoladowej konfekcji. Nie odpowiadał jej aktualny trend w stronę ,jak ostre jeszcze da się to zrobić”, a pożeranie lady prawdopodobnie dodałoby jej dziesięć funtów, wszystkie w niewłaściwych miejscach. Zamierzała wyrzeźbić się do wykałaczki, gdy tylko skończy osiemnaście lat, niezależnie od opinii jej matki, i zablokuje takie wymiary na stałe.

— Rachel! Rachel Ghorbani! Któż by pomyślał?

Głos był wysoki i skrzeczący, dobywał się zaś z jednorożca wielkości mniej więcej dużego kuca. Rachel wzięła sobie pasek białka o smaku wieprzowiny, przypominając sobie przy okazji ten jeden raz, kiedy ojciec zmusił ją do zjedzenia oposa, i ze zdumieniem przyjrzała się stworzeniu. Jednorożec był śnieżnobiały — oczywiście rzadko widywała choć trochę wyobraźni w wyglądzie jednorożców — miał złote kopyta i róg oraz jasnobłękitne oczy.

— Bardzo, hm… — przerwała. — Barb, czy to ty?

— Tak! Podoba ci się?

Barb Branson nie była najbystrzejszą osobą w grupie, kiedy zaczęła przechodzić Przemianę za Przemianą. Normalnie z Przemianami nie wiązało się żadne ryzyko dla osobowości czy integracji inteligencji, jednak w przypadku Barb „normalnie” zdawało się nie działać. Rachel była pewna, że Barb z każdą kolejną Przemianą robi się coraz głupsza.

— Bardzo ładne, Barb — odpowiedziała Rachel. — Bardzo… jednorożcowate.

— To dlatego, że jestem jednorożcem, głuptasie — zaświergotała dziewczyna, kręcąc się w miejscu. — Kocham to. Ooo, tam jest Donna. Będzie chciała się ze mną zmierzyć!

— Jestem pewna, że tak — zgodziła się Rachel, wzdychając z ulgą, gdy Barb oddaliła się truchtem. — Przysięgam, że kiedy ja się Przemienię, nie będę tak ograniczona.

W końcu załadowała talerz grillowanym białkiem, tym samym, które — jak gotowa była przysiąc — smakowało dokładnie jak opos i rozejrzała się wokół, by sprawdzić, czy nie znajduje się tam ktoś, z kim warto byłoby porozmawiać. Elfa wciąż otaczała duża grupa ludzi, a wszyscy z uwagą starali się łapać każde jego słowo, wokół smoczycy zaś stała ściana w większości złożona z męskich ciał. W postaci ludzkiej smoczyca wyglądała wspaniale, nawet jeśli jej ciało też miało trochę zbyt dużo obfitych krzywizn.

Rachel zbliżyła się do elfa, na ile tylko mogła przy zachowaniu grzeczności, mając nadzieję, że ją zauważy i może do siebie zawoła. Kiedy to nie zadziałało, stanęła na tyłach grupy i próbowała słuchać toczącej się rozmowy. Niestety, pogaduszki na peryferiach całkowicie ją zagłuszały, a nie mogła nawet podłączyć transmisji do centrum z powodu uaktywnionych przez wiele osób tarcz prywatności. Spowodowało to, praktycznie rzecz biorąc, okręg prywatności wokół środka, tak że tylko ci w pierwszym kręgu mogli słyszeć prowadzoną tam konwersację.

— Rachel, jest tu ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić — wyszeptał jej do ucha Herzer.

Zdławiła westchnienie i obejrzała się. Potem spojrzała w górę. Potem jeszcze wyżej. Widywała już wysokich ludzi i humanoidów, ale osoba towarzysząca Herzerowi była fizycznie bardzo imponująca. Miała około dwu i pół metra wzrostu i była proporcjonalnie szeroka. Herzer nie był mały, ale przy swoim towarzyszu sprawiał wrażenie drobnego. Obcy miał ciemną skórę, właściwie całkowicie czarną i to nie od melatoniny, ale jakiegoś innego barwnika, dzięki któremu wyglądała jak środek nocy. Kiedy w końcu cofnął się o krok, by mogła mu się przyjrzeć, zauważyła trochę elfich przeróbek, które mocno ją zdziwiły. Z powodu kontrolowanego przez Sieć zakazu przejścia w postać elfa na elfie cechy generalnie krzywiono się, a w szczególności robiły to elfy. Nadawanie sobie elfiego wyglądu było… nieuprzejme. Zdała sobie sprawę, że wie, na kogo patrzy, dokładnie w chwili, gdy Herzer zaczął go przedstawiać.

— Rachel, to…

— Przypuszczam, że jesteś Dionys McCanoc, nieprawdaż? — zapytała z delikatnym skinieniem. — Pasek białkowy? — Zaproponowała.

— Rzeczywiście. — Głos miał melodyjny i podejrzewała, że jeśli się bardzo nie uważało, można było dać się nim oczarować. Ale z jakiegoś dziwnego powodu na Rachel działało to lekko odpychająco. Zbyt wiele tego było. Rozmiar, sardoniczna, elfia i nie elfia zarazem twarz i głos, który brzmieniem mógłby skłonić norkę do oddania futra. Kiedy ujął jej dłoń i pocałował ją, a potem — puszczając, przesunął kciukiem po jej wewnętrznej stronie, wywołał w jej ciele dreszcz — emocjonalnie jednak wzmacniając chęć oparcia się zalewowi wdzięku.

— A ty jesteś piękną córką Edmunda Talbota i dobrej Daneh Ghorbani. Znam twoją matkę z dawnych czasów. — Przesunął się do przodu, by ująć jej dłoń, przytłaczając ją i zmuszając do ostrego wygięcia karku, by mogła na niego patrzeć. Jednak odmówiła ponownego podniesienia głowy. Mógł równie dobrze trafić najpierw na jej tarczę.

Słowo „znam” wypowiedział z lekkim, wzbudzającym zakłopotanie naciskiem. A może raczej wzbudzałoby to zakłopotanie, gdyby Rachel nie słyszała komentarzy swojej mamy na temat McCanoca. Daneh zerwała z ruchem rekreacjonistów, nie znaczyło to jednak, że nie orientowała się w polityce. A miała prawie dokładnie takie samo zdanie na temat Dionysa jak Edmund. Rachel wiedziała, że gdyby tu była, jej opinia o nim stałaby się jeszcze gorsza. Z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej mama nigdy nie spotkała olbrzyma, a to znaczyło przyłapanie go na oczywistym kłamstwie.

— Jestem pewna, że znasz mojego ojca i mamę, są popularni w ruchu rekreacjonistów. Podobnie jak ty, Dionys — powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem. Nie miała powodu ściągać na siebie jego gniewu i odpłaciła mu kłamstwem za kłamstwo. — Cóż cię tu sprowadza? Nie sądziłam, że tak… przyziemna sprawa mogłaby odpowiadać twoim gustom.

— Och, wiesz, mama Marguerite i ja mamy pewne sprawy — wyjaśnił. — A kiedy zostałem zaproszony, ucieszyłem się, odkrywając, że Herzer i Marguerite są Przyjaciółmi. Teraz wszyscy razem nimi jesteśmy — dodał, wykonując szeroki gest.