Dopiero wtedy Rachel spostrzegła towarzyszących mu kompanów. Nie była w stanie określić, co było nie tak z grupą pięciu mężczyzn trzymających się jego pleców, ale nie mogła też zauważyć w nich nic pozytywnego. Jeden z nich przyglądał się jej i dosłownie obmacywał ją wzrokiem. Zebranie grupy totalnych nieudaczników było dokładnie w stylu McCanoca. Ale co u diabła robił w tym towarzystwie Herzer? Poczuła, jak przepływa przez nią fala irytacji i niepokoju i przypisała ją siostrzanym uczuciom w stosunku do chłopca. Aż do niedawna nie miał praktycznie żadnego życia towarzyskiego.
— A skąd znasz Herzera? — zapytała, rozglądając się po zebranych i ignorując jego bliskość. Parsknęła, gdy w efekcie jego nachylenia się ku niej w powietrzu między nimi pojawiło się delikatne błękitne światło. — Wydaje mi się też, że naruszasz moją przestrzeń osobistą, Dionys. To bardzo nietaktowne. — Dyskretnie odetchnęła, odnajdując w tarczy poczucie bezpieczeństwa. Próbował ją onieśmielić, ale onieśmielali ją już lepsi od niego i nawet jego rozmiary nie wytrąciły jej z równowagi.
— Tak mi przykro — powiedział swoim głębokim, śpiewnym głosem. — Z pewnością jednak nie potrzebujemy tarcz między nami?
— Ależ mój panie, wypada zachować pewien dystans. — Przechyliła kokieteryjnie głowę, rozbawiona powstałą przy okazji grą słów. W tej chwili zaczynała żałować, że nie ubrała się w coś bardziej odpowiedniego do ucieczki. Lub walki.
— Herzera poznałem niedawno — wyjaśnił Dionys, klepiąc chłopaka po ramieniu. Wyglądało to na przyjazne uderzenie, ale Herzer się od niego zatoczył. A w oczach McCanoca nie widać było przyjaźni.
— Spotkałem go na zebraniu rekreacjonistów — z uśmiechem dodał Herzer. — Wiesz, że był blisko zostania królem Avalonii?
— I zostałbym nim, gdyby nie sędziowie — ponuro skomentował Dionys.
— Tak, słyszałam o twoim… awansie w szeregach. — Rachel próbowała nie zdradzić głosem rodzącego się w niej chichotu. Słyszała o McCanocu dość, by wiedzieć, jak jadowicie mógł być złośliwy. Nie miała ochoty rozpoczynać wojny, nie było to warte wiążącego się z nią wysiłku.
Przyglądał się jej przez chwilę, próbując odkryć, czy za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej.
— Bierzesz udział w ruchu rekreacjonistów? — zapytał w końcu.
— Och, wiesz — Rachel ukryła swoje emocje — tata zawsze ciągał mnie na te rzeczy. Tak naprawdę wcale mi to nie odpowiadało i kiedy wreszcie mogłam sama zdecydować, przestałam chodzić. Niektórzy ludzie to kochają i chwała im za to. Ale całe to przebieranie się w tabardy i dzwony… to nie dla mnie.
— Ale to strój rekreacjonisty — żachnął się Herzer. — Dynastia Manchu, prawda? I kiedyś wręcz kochałaś studiować historię.
— No cóż, studiować — odpowiedziała Rachel ze szczerym śmiechem. — Nie nią żyć. A najgorsi są faszyści epoki. To znaczy ci, którzy chodzą w ubraniach pranych w moczu albo wcale nie pranych. Próbując odtworzyć „autentyczne życie epoki”. Ja się pytam, po co?
Prawie podskoczyła do góry, słysząc wywołany tym komentarzem najwyraźniej szczery chichot McCanoca.
— Słuszna uwaga. Ale to były dobre czasy, czasy dla silnych. — Uśmiechnął się drapieżnie i potrząsnął głową. — Nie jak ta zdegenerowana epoka.
— Dla silnych? — Rachel skrzywiła się. — Pewnie tak. Ale jeśli bycie silnym oznacza udział w bitwie, cierpiąc równocześnie na dyzenterię, wolę obecne, niech będzie, że zdegenerowane, czasy.
— No cóż… — Herzer odezwał się w chwili, gdy silna ręka odepchnęła go na bok.
— Co, na Siedem Piekieł, robisz w tym miejscu, McCanoc? — wysyczał elf.
— Czemu, Gothoriel, czemu miałoby mnie tu nie być? — zdziwił się McCanoc z krzywym uśmieszkiem. — Wiesz, przyjaciele i znajomi. Oczywiście mam na myśli również ciebie.
— Ponieważ zostałeś poinstruowany, by trzymać się przynajmniej sto metrów od jakiegokolwiek z Eldarów — odparł elf, ignorując drwinę. — Zauważyłem także, że dokonałeś dalszych zmian w kierunku upodobnienia się do nas. Nie zostaną zaakceptowane.
— Mogę się Przemienić, jak tylko zechcę — wykrzyczał nagle Dionys, a jego głos rozszedł się po całym trawniku, trafiwszy na jedną z nieoczekiwanych chwil ciszy. — Odczep się od moich genów.
— Nie używając Przemian Eldarów — spokojnie oświadczył Gothoriel. — Znasz prawo. Ze wszystkich ludzi ty powinieneś je pamiętać najlepiej.
Olbrzym przez chwilę głęboko oddychał nosem, po czym splunął na ziemię pod nogami elfa. Plwocina zamigotała na tarczy tuż przy jego stopach.
— Pieprz się.
— Mam już tego dość. Rada zostanie poinformowana o twoich kolejnych wykroczeniach. W tej chwili masz wybór. Albo stąd odejdziesz albo zostaniesz przegnany.
— Mam takie samo prawo… — zaczął McCanoc, gdy Gothoriel uniósł rękę.
— Precz. — Elf trzasnął palcami, po czym parsknął zadowolony, gdy przestrzeń przed nim nagle opustoszała. — Jak demon, którym tak bardzo chciałbyś zostać… — dodał cicho i Rachel była pewna, że tylko ona to usłyszała.
Obrócił się do piątki, która przyszła z Dionysem i potrząsnął głową.
— Wy też odejdźcie. Nic tu po was.
Odwrócił się do Herzera i zmarszczył brwi, co było pierwszym objawem emocji na jego twarzy.
— Ty przybyłeś z nim? — zapytał elf i potrząsnął głową. — Nie, osobno. Jesteś z nim?
— On jest ze mną — pospiesznie wtrąciła się Rachel, niepewna, czemu to zrobiła.
— Rachel Talbot — odezwał się do niej elf, kłaniając się głęboko. — Miło jest widzieć, że Talbotowie rosną i rozkwitają. Wspaniała rodzina. Przyglądałem się jej i czasem pomagałem od wielu pokoleń. Co robiłaś, rozmawiając z tym… śmieciem?
— Szczerze mówiąc, próbowałam znaleźć sposób, żeby się od niego uwolnić opowiedziała z westchnieniem. — Dziękuję za interwencję.
— O co tu chodzi? — zaczął dopytywać się Herzer.
— Później, Herzer — szepnęła dziewczyna, dźgając go w żebra. — Nie usłyszałam twojego imienia, panie Eldarze. I zapomniałam cię powitać, ethulia El-dar, cathane — dodała, krzyżując dłonie na piersiach i skłaniając się lekko.
— Ethul, pani — odrzekł elf, skłaniając się w odpowiedzi. — Jestem Gothoriel, Jeździec Wschodniej Rubieży. Znam twojego ojca przez większą część jego życia. Twą panią matkę mniej, choć muszę powiedzieć, że jest piękną kobietą. Oraz wspaniałym uzdrowicielem.
— Dziękuję, milordzie. — Rachel dygnęła głęboko. Cieszyła się, że zdecydowała się na suknię. — Obyś spędził we Śnie tyle lat co najstarsze drzewa i w pokoju odszedł na Zachód. I omijaj fioletowe paski białkowe.
— Za późno — odparł elf z lekkim uśmiechem. — Czy wiesz, co…?
— Tak, z początku nie byłam pewna, ale po drugiej próbie nie było już wątpliwości. Zastanawiam się, czyj to był pomysł? .
— Przedstawisz mnie swojemu przyjacielowi, Rachel? — Zza jej pleców rozległ się głos Marguerite. Sądząc po cierpkim tonie, była wściekła.
— Marguerite. — Rachel odwróciła się do niej z uśmiechem. Marguerite przy brała swoją normalną formę, wyróżniając się tylko delikatną przezroczystością, która była nieodłącznym atrybutem w pełni nanitowych stworzeń. Oczy wiście mogła dowolnie zmieniać kształty, ale chwilowo zdawała się preferować swój podstawowy wygląd. — To Gothoriel, Jeździec Wschodniej Rubieży. To oznacza, że jest kimś w rodzaju ambasadora dla ludzi żyjących we wschodniej Norau.