Выбрать главу

— Chcesz mi powiedzieć, że nie ma protokołów na wypadek próby zabójstwa?

— Historia, Edmundzie, historia — westchnęła. — Techniki ochrony osobistej pojawiły się mniej więcej w czasie, kiedy wciąż istniały jeszcze fizyczne zagrożenia i dodatkowe środki ochrony. Ale z czasem wszystko stało się tak… bezpieczne, tak spokojne, że inne zabezpieczenia usunięto jako niepotrzebne i wręcz… niewygodne. Istniały też niezależne od Rady i Sieci rządy i siły policyjne, które mogły zlikwidować tego rodzaju zagrożenie. Jeśli Rada spróbowałaby przejąć prawdziwą i bezpośrednią władzę w czasach, gdy istniały jeszcze na przykład NZ, bardzo szybko dostałaby po łapach.

— No cóż, chyba przestałem zwracać uwagę na historię mniej więcej po tym, jak wycofano ze służby ostatnie B-4 — ze śmiechem przyznał Edmund. — To był oficjalny koniec, prawda?

— No, to może lepiej przygotujmy się na ponowne ich uruchomienie. Ale rzecz w tym, że my stanowimy wszystko, co pozostało z wszelkich rządów. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak niemożliwe jest to historycznie, ale ty tak! Bóg wie, że dostatecznie często się o to kłóciliśmy.

— Wiem. — Edmund zacisnął szczęki. — Banda samozwańczych dyktatorów. Nigdy mi się to nie podobało. Ale nie zdawałem sobie sprawy, że margines bezpieczeństwa jest tak wąski. To szaleństwo!

— -Nikt nie próbował… Edmundzie, nie było żadnych konfliktów. Wszyscy jesteśmy tak zadowoleni z siebie, szczęśliwi, radośni i ciepli, że nie ma żadnych zagrożeń. Och tak, na poziomie osobistym wciąż istnieją zagrożenia. Ludzie ze sobą walczą. Ale to załatwiają tarcze. Albo dwóch ludzi zgadza sieje wyłączyć. Ale tego rodzaju rzeczy są dla… dzieci, fizycznie lub mentalnie. Nie mamy fizycznych starć na poziomie Rady i nie mieliśmy od… cóż, kiedyś byli strażnicy i… broń, i… rzeczy…

— Chryste — westchnął Talbot. — Więc uważasz, że Paul zamierza spróbować… czego, zabić cię? Potem zabrać twój Klucz i dać go komuś innemu, żeby głosował? Będzie musiał mieć ludzi gotowych do przyjęcia Kluczy i głosowania nimi, prawda? Sam nie może nimi głosować.

— Jedna osoba, jeden głos, żadnych wpływów — potwierdziła Sheida. — Tak, Matka wiedziałaby, gdyby byli kontrolowani i po prostu uznałaby to za powstrzymanie się od głosowania.

— A więc, czy wyłączenie OPO to jedyny sposób, w jaki może cię zaatakować? Co z atakiem poza obszarem Rady? Co z… nie wiem… zamordowaniem cię choćby w tej chwili? — Jesteśmy… ostrożni — odparła. — Powiedzmy, że Paul nie ma pojęcia, gdzie jestem w dowolnej chwili, także teraz.

— Istnieją na to sposoby, Sheida. Także wobec członka Rady. Sieć to nie wszystko. A wiesz przecież, że nawet Rada nie ma nad nią pełnej kontroli. Tą dysponuje tylko Matka.

Sheida uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, chichocząc.

— Edmund, oboje jesteśmy starzy. I mam nadzieję, że przynajmniej do pewnego stopnia mądrzy. Mam ochronę.

Edmund znieruchomiał, unosząc brew, potem wzruszył ramionami.

— Jak my wszyscy. — Napił się wina i zakręcił nim w kielichu, patrząc na sufit. — Na swój sposób prawie zgadzam się z Paulem.

— Na pewno nie. — Sheida przyjrzała mu się z uwagą.

— Cóż, nie odnośnie metody — dodał, krzywiąc się. — Ale faktycznie staliśmy się sybarytami. I nie pomoże na to nawet czekanie, aż pula genowa ograniczy się tylko do kobiet, które są zaprogramowane na chęć posiadania dzieci. Ale muszę przyznać, że jego metoda ma tak wiele aspektów, że nie sądzę, żebyś nawet ty zauważyła wszystkie.

— Jest źle, ale do jakiego stopnia?

— Cóż, cholernie. — Zastanowił się nad tym przez chwilę, układając myśli. — Dobra, zwiększenie przyrostu populacji w sposób naturalny wymaga wielu czynników. Po pierwsze, trzeba wrócić do naturalnego sposobu rodzenia dzieci, i żadnej antykoncepcji.

— Och — wydobyła z siebie Sheida, spuszczając oczy. — Nie wydaje mi się!

— Co więcej, trzeba, by kobiety były w większym czy mniejszym stopniu „posiadane” przez mężczyzn, bo inaczej po jednym czy po dwójce dzieci większość kobiet zdecyduje, że nie chce przechodzić przez to jeszcze raz!

— A co z warunkowaniem społecznym? — Zajmę pozycję adwokata diabła.

— Zasadniczo do szerszej użyteczności wymaga religii. — Edmund wzruszył ramionami. — Rzecz jednak w tym, że techniczne i ekonomiczne warunki rozwoju populacji stoją w sprzeczności z postępem techniki. W historii zdarzały się okresy, kiedy ta zasada była naruszana, na pokolenie czy dwa, ale ogólnie rzecz biorąc w okresie wzrostu, o którym mówi Paul, trzeba do tego społeczeństwa funkcjonującego w warunkach przedindustrialnych. A to oznacza, że nie może być rozwoju technicznego.

— Specjalne grupy? — zasugerowała Sheida.

— Większość prawdziwego postępu wynika ze… środowiska, które wspiera rozwój. Jeśli wszystko, czym dysponujesz to chłopi pańszczyźniani i kilku czarodziejów techniki, to ci ostatni pracują w naukowej próżni. Tak więc Paul może uzyskać albo rozwój techniczny, albo wzrost populacji. W społeczeństwie postindustrialnym i postinformatycznym bardzo rzadko uzyskuje się oba. — Przerwał i zapatrzył się w zamyśleniu, lecz zaraz potrząsnął głową. — Właściwie nie istniało żadne społeczeństwo, które łączyłoby oba przez więcej niż jedno pokolenie. I istnieje… znikomo małe prawdopodobieństwo, żeby możliwe było osiągnięcie czegoś takiego w zadanych warunkach.

— Wyjaśnijmy to sobie, proszę — Sheida powiedziała ostrożnie. — Jesteś po mojej stronie?

— Och, tak — potwierdził Talbot. — Jeśli Paul planuje osiągnięcie sytuacji z centralnym planowaniem i zmuszanie ludzi do pracy, to trzeba go powstrzymać. Tak naprawdę nie ma pojęcia, co to oznacza.

— Więc co możemy zrobić? Edmundzie, jesteś chyba jedynym pozostałym na ziemi prawdziwym ekspertem w działaniach wojennych.

— Nie, po prostu jedynym, któremu ufasz — odpowiedział kowal. — Nie znam warunków. Broń?

— Nie, żadnej, a w każdym razie żadnych ostrzy — dodała po namyśle. — Ani broni miotającej, a środki wybuchowe przy obecnych ograniczeniach i tak nie zadziałają.

— Jeśli planują fizyczny atak na zebraniu Rady, musi istnieć jakiś sposób na skrzywdzenie was — zauważył. — Czy Paul szkolił się w walce wręcz? Zabicie człowieka gołymi rękami jest trudne.

— Nie. I mamy po swojej stronie Ungphakorna i Cantora — stwierdziła Sheida. — Postawiłabym na Cantora przeciw Chansie w dowolnej walce.

— Portowanie?

— Sala Rady jest zabezpieczona przed wejściem bez zgody kogokolwiek poza jej członkami. I nie jest dozwolone teleportowanie ani do, ani z sali. Nie mogą wezwać posiłków, ale my też nie.

— Trucizna?

— Sposób jej przeniesienia? — zapytała. — Nie mogą wnieść ze sobą środków miotających, nasze pola szybko wykryłyby trucizny kontaktowe czy w powietrzu, a żadne szkodliwe gatunki zwierząt nie zostałyby wpuszczone do środka.

— Trucizny bywają subtelne — zauważył Edmund. — Istnieją na przykład binarne, mogliby zażyć antidotum…

— No cóż, nie wypiję niczego, cokolwiek zaoferują — powiedziała z czarującym uśmiechem.

— Jesteś pewna swoich podejrzeń? — zapytał kowal.

— Studiuję ludzi od bardzo dawna — odparła Sheida. — Paul coś planuje. Coś dużego. Dostatecznie dużego, żebym według niego nie była w stanie mu się przeciwstawić. Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogłoby to być oprócz przejęcia kontroli nad Radą i wszystkich Kluczy. Moja koalicja mnie popiera.