Выбрать главу

— No cóż, pokażę ci kilka sztuczek, jest też kilka rzeczy, które prawdopodobnie możesz wnieść do Sali Rady, a które nie zostaną uznane przez Matkę za niebezpieczne — powiedział. — Jednak poza tym niewiele mogę zrobić.

— Dziękuję. Sama rozmowa o tym bardzo mi pomogła. Cantor robi się… bardzo niedźwiedziowaty, a Ungphakorn tajemniczy. Ty po prostu przywołujesz logikę.

— Miałem więcej praktyki — wyjaśnił Talbot. — Zarówno w myśleniu na temat przemocy, jak i odnośnie ludzi próbujących mnie zabić. To przychodzi, gdy wyrastasz z chęci zostania bohaterem — dodał smutno.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Koń Herzera poruszył się pod nim, niecierpliwie tańcząc na boki, najwyraźniej bardziej od pana palił się do bitwy.

Herzer poklepał go po grzywie ręką, w której trzymał wodze, drugą poprawiając lancę.

— Spokój, Calaban — powiedział nieobecnym głosem. Z grzbietu góry północny wiatr przynosił zapach dymu z ognisk i mniej przyjemne aromaty obozu orków, któremu przyglądał się z lasu pod kątem możliwości obrony. Istniała szansa, że go zauważono, a jednak nikt nie wybiegł, żeby zaatakować. Znaczyło to, że albo jest ich mało, albo — jak na orków — odział jest niezwykle dobrze dowodzony. Pierwsza ewentualność byłaby oczywiście wspaniała, ale druga wydawała się znacznie bardziej prawdopodobna. Oddział, który najechał lokalne miasta był spory, grupa atakująca Shawton liczyła przynajmniej dwadzieścia stworzeń. Zakładając, że jedna czwarta tej liczby została w obozie w charakterze strażników, oznaczało to przynajmniej dwudziestu pięciu obrońców. I nie wyjechali na rajd już cały dzień. To oznaczało, że się bunkrują.

Główne wejście, z umieszczoną na szczycie strzeżoną bramą, prowadziło krótkim wąwozem od południa. Druga brama została usytuowana od zachodu, jednak dochodziło się do niej wąską i stromą serpentyną. Zdobycie jej samotnie raczej nie wchodziło w grę. Podobnie jak wspinaczka na klif nad obozem Herzer nie miał do tego sprzętu, a gdyby doszło do walki w obozie, do przeżycia potrzebował swojej zbroi.

Bitwa była równocześnie i rzeczywista, i nieprawdziwa. Obszar był prawdziwy — niezamieszkany rejon pomocnej Norau niezbyt daleko od jego domu. Obóz, palisady i oczyszczony teren wokół nich zostały stworzone dla niego jako element gry „wzbogaconej rzeczywistości”, w której uczestniczył. Koń, orkowie i inni obrońcy, jeśli jacyś istnieli, wszystko to stanowiło produkt nanitów i pól energetycznych. Dosiadany przez niego koń był prawie rzeczywisty, ale nie miał indywidualności prawdziwych zwierząt. Jednak zbliżał się do rzeczywistości maksymalnie, jak było to możliwe przy ograniczonym budżecie Herzera. Znacznie taniej byłoby zbudować pałac na szczycie góry, niż stworzyć to pole bitwy. Ale każdy ma własne priorytety.

Pamiętał o swoim zasadniczym celu — uwolnieniu więźnia, ale wciąż nie był pewien, jak ma to zrobić. Realistycznie rzecz biorąc, gdyby potrafił zmusić wrogów do wyjścia w pole, był w stanie poradzić sobie z dwudziestoma orkami. Jego przeciwnicy byli silni i szybcy, ale stosunkowo niezdarni i kiepsko walczyli. Nawet w płytach i kolczudze powinien być w stanie ich wymanewrować, a jego zbroja stanowiła dostateczną osłonę przeciw większości ich broni.

Przez chwilę stukał palcami po lancy, potem umieścił ją w uchwycie i sięgnął do tyłu, by odwiązać juki. Gdyby orkowie go zabili, umożliwiłby im w ten sposób zrabowanie większości swego ziemskiego dobytku. Z drugiej strony w takiej sytuacji i tak by go nie potrzebował. Lina do wspinaczki i latarnie w tej wyprawie nie okazały się przydatne. Uwolniony od masy sprzętu Calaban będzie wstanie nieść go stosunkowo swobodnie pomimo wagi zbroi, broni i całkiem sporej masy ciała jeźdźca.

Przez chwilę zastanawiał się nad bronią, potem zatrzymał lancę, topór i miecz, rzucając łuk obok tobołka. Potrzebował wszystkich trzech zatrzymanych broni, choć niesienie ich było niewygodne. Umieścił miecz i topór przy siodle i wyciągnął z powrotem z uchwytu lancę.

— Dobra, Calaban, dajmy im to, na co zasługują — powiedział, szturchając konia kolanami i chwytając tarczę.

Kłusem wyjechał na łąkę przed obozem i zatrzymał się tuż przed płytkim strumieniem. Przez większość długości strumień miał strome brzegi i był stosunkowo głęboki, przynajmniej do pasa. Niełatwo było go przekroczyć pieszo, a na koniu było to całkiem niemożliwe, jednak wprost przed bramą do obozu, przy wąskim brodzie, brzegi zostały rozkopane. Wciąż z obu stron było dość stromo i mógł się tam zmieścić tylko jeden jeździec naraz, jednak tam właśnie musiał przejść przez wodę.

Teraz widział już głowy orków wystające nad bramą, jednak wciąż żaden z nich nie kwapił się do wyjścia. Bardzo dobrze.

— Orkowie! Orkowie z obozu! Przyszedłem wysłać wasze dusze do piekła!

— Odejdź stąd! Nie mamy nic dla ciebie i żyjemy z ludźmi w pokoju! — za skrzeczał w odpowiedzi zgrzytliwy głos.

— Najechaliście na miasta Evard, Korln i Shawton. Wiem, ponieważ śledziłem was aż do tej kryjówki! Porwaliście dla okupu córkę earla Shawton! Oddajcie mi ją całą i zdrową, a oszczędzę was!

Wywołało to jedynie szydercze gwizdy z przeciwnej strony palisady, ale tak też było dobrze. Znaczyło to, że mogą wyjść na zewnątrz i walczyć z nim na otwartym terenie.

— Odejdź, człowieku na koniu! Nie możesz nas pokonać, bo jesteśmy klanem Krwawej Ręki i nigdy nas nie pokonano!

— Wszystko ma swój pierwszy raz, wy niewydarzone gobliny. Czy to prawda, że stworzono was, łącząc świnie z małpami?

Gwizdy po drugiej stronie palisady przybrały na sile, ale wciąż nikt nie wychodził.

— Orkowie byli pierwszymi ludźmi! — zaskrzeczał głos w odpowiedzi. — Byli przed elfami i ludźmi! To wy jesteście bękartami małp i świń, ty… ty…

— Nie, powiedz mi szczerze. Czy to prawda, że twoja matka była dziwką w portowym burdelu, która była tak brzydka, że nikt nie chciał jej zapłacić? Więc zrobiła to z potworem z czarnej laguny, kiedy się spił? I tak zostałeś poczęty, czarna, obrzydliwa paskuda, przed którą uciekają z przerażeniem twoi przyjaciele wśród orków, jedynego ludu, który cię przyjął?

— Ja… ja… aaaarrrrgh!

— Brama u szczytu wąwozu otwarła się na zewnątrz, wypuszczając chmarę orków, prowadzoną przez masywnego i wysokiego trolla.

— O cholera — wymamrotał Herzer, próbując wyczuć dobry moment do rozpoczęcia szarży. Na szczęście troll szybko zostawiał orki w tyle. W końcu Herzer nachylił się do przodu i uderzeniem pięt pchnął konia w ruch. — Pędź, Calaban! Naprzód!

Umieścił lancę pod pachą i zrównoważył jej masę, celując tak, by uderzyć trolla w środek piersi. Potężne stworzenie zdawało się nie zwracać na nic uwagi i nie wyglądało, jakby chciało osłonić się przed ciosem skupione na schwytaniu w łapy swojego dręczyciela. Dzięki temu Herzer był w stanie w ostatniej chwili zaprzeć się na broni i z pełnym impetem uderzyć nią w cel. Wstrząs rzucił jeźdźca w tył i wcisnął w wysoki łęk siodła i prawie zatrzymał Calabana, ale troll został śmiertelnie raniony. Stworzenie ryknęło, gdy lanca wystrzeliła z jego pleców w fontannie czerwonej krwi, chwyciło za drzewce i padając, machnęło nim potężnie na bok.

Herzer zaczynał wyciągać swój miecz, lecz w chwili, gdy klinga właśnie opuściła pochwę, został mocno uderzony w ramię, broń upadła na ziemię i mało brakowało, by podążył w jej ślady.