Gdy tylko blokada rozpadła się, opuścił topór i pchnął wrota, otwierając je na oścież, wyciągając miecz i stając do walki przeciw reszcie obrońców obozu.
Widział już córkę earla. Dziewczyna miała nie więcej niż szesnaście lat, gładką skórę i rude włosy, rozpuszczone teraz i opadające jej do talii. Była przywiązana do słupa na środku obozu, a w pobliżu zebrano drewno na ogień i wzniesiono rożen. Było jasne, że orkowie szykowali się do zjedzenia jej na kolację, kiedy pojawił się Herzer i przeszkodził w przygotowaniach. Przed ogniskiem stał szaman orków, rzucając w płomienie śmierdzące zioła i gorączkowo gestykulując.
Czekała go jeszcze jedna krwawa walka, ale skoro miał w dłoniach kawał dobrej, narlandzkiej stali prawie długości ramienia, orkowie nie mieli szans. Skoczył naprzód w największą ciżbę, rąbiąc na boki i parując ciosy mocno już wygniecioną tarczą. Kiedy jednak prawie pokonał już wszystkich obrońców, szaman wydał z siebie ostatni, głośny krzyk i z płomieni wyłoniła się przerażająca twarz demona wielkości człowieka. Cały pokryty był kolcami i przypominał trochę orka — Herzer tylko tyle zdołał zauważyć, gdy istota skoczyła w powietrze i walnęła w jego tarczę.
Zamachnął się mieczem i ciął demona przy ramieniu, ale mimo swojej jakości narlandzka stal równie dobrze mogła rąbnąć w kamień. Odbiła się ze Wstrząsem, który mocno odczuł w dłoni, a pięść demona wylądowała na jego piersi.
Cios rzucił go w powietrze i Herzer z trzaskiem wylądował na palisadzie. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się dzwonienia, gdy demon uderzył jeszcze raz.
Nagle rogowate palce zacisnęły się wokół jego chronionego kolczugą gardła i zaczęły ściskać. Walił mieczem w bok demona, ale nic to nie dawało. Świat wokół niego z wolna zaczął pokrywać się mgłą…
Szlag — wymamrotał Herzer, siadając na ziemi i rozglądając się po polu treningowym. Jego gardło wciąż czuło psychosomatycznie ucisk, ale VR zawsze dawała taki efekt. — Nienawidzę przegrywać.
Powinieneś był przeprowadzić rekonesans obozu — skomentował instruktor, podając mu dzban.
Herzer wziął wodę i napił się z wdzięcznością, po czym wstał z ziemi.
— Wiem o tym. Teraz. Ten demon był trochę nie fair.
— Życie jest nieuczciwe — odpowiedział awatar. Był to program bardzo wysokiej klasy, nie pełna SI, ale inteligentniejszy od większości standardowych systemów i dysponował olbrzymią masą przysłów i dowcipnych uwag, z której obficie czerpał. — Musisz być bardziej nieuczciwy. Co powinieneś był zrobić?
— Szczerze mówiąc, nie jestem pewien. — Herzer zamyślił się. — Nie pokonałbym demona. Nie samodzielnie.
A co z szamanem? — zapytał instruktor.
— Hmm… — Herzer przywołał schemat odbytej bitwy i skinął głową. — Nie dałbym rady przebić się przez orków, by zabić go, zanim zakończył przywołanie. Więc… zdjąć większość zbroi, wspiąć się na klif i przeprowadzić rozpoznanie. W ten sposób wiedziałbym też o trollu. Może spróbować zabić obu z większej odległości, także trochę orków. W końcu by wyszły, ale biłbym się z nimi, mając przewagę wysokości, nie odwrotnie. Ale najpierw powinienem pozbyć się szamana, bo w innym wypadku przywołałby demona i musiałbym z nim mimo wszystko walczyć.
— To właśnie szaman stanowił największe zagrożenie, choć z początku zdawało się, że to zwykła banda orków — powiedział instruktor. — O twojej porażce zadecydował brak odpowiedniego rozpoznania. Twój przeciwnik będzie próbował cię zwieść. Będzie starał się sprawiać wrażenie słabszego. Pamiętaj o tym. Znaj przeciwnika i znaj siebie. Jeśli będziesz miał tę wiedzę, wszystko inne stanie się jasne.
— Herzer, bawisz się w gry wojenne? — Nad ramieniem awatara pojawiła się głowa Dionysa. Awatar zdawał się jej nie zauważać.
— Właśnie skończyłem — odpowiedział chłopak, dopijając wodę.
— Robimy drobne przyjątko u Seana, będzie trochę zabawy — oznajmił olbrzym. — Może do nas dołączysz. — Zabrzmiało to jak rozkaz, nie propozycja.
Herzer był bardzo zmęczony, jeśli nie fizycznie, to przynajmniej psychicznie, ale nie chciał utracić łask Dionysa.
— Daj mi się tylko trochę pozbierać — poprosił. — Będę za kilka minut.
— Świetnie. — McCanoc pokazał w uśmiechu zęby. — Będziemy czekać.
— Muszę iść. — Herzer rzucił dzbanek w stronę trenera.
— Pamiętaj, młody Herzerze, poznaj siebie — pożegnał go awatar.
Talbot uderzył młotem w żarzącą się głownię miecza i odwrócił ją na kowadle, próbując ustalić, ile jeszcze pracy powinien w nią włożyć. Kiedy do kuźni wszedł Myron Raeburn, podniósł wzrok i kiwnął mu głową.
— Przydałoby się przekuć kilka z nich na lemiesze — rzucił gość z szerokim uśmiechem.
— Bardzo zabawne — zaburczał kowal w odpowiedzi. — Co mogę dla ciebie zrobić?
— Nie wyglądasz dziś rano na szczególnie zadowolonego z życia — stwierdził farmer, przechylając głowę w bok.
— Nawet w raju trafiają się kolce — niejasno odpowiedział Edmund. — Jakie go rodzaju lemieszy potrzebujesz?
— Wciąż prześladuje cię Dionys? — badał dalej Myron, siadając na mniejszym kowadle. Komputery pogodowe przepuściły nadciągający od strony wschodniego wybrzeża zimny front atmosferyczny i ciepło kuźni stanowiło przyjemną odmianę po marszu przez zimne pola na zewnątrz.
— Nie, od czasu naszej pogawędki nie próbował żadnych sztuczek. To tylko część problemu. Są też inne sprawy, ale raczej nie mam ochoty o tym rozmawiać.
— Dobra — zgodził się farmer. — Cóż, przyszedłem, bo udało mi się zdobyć mechaniczną młockarnię o napędzie wodnym — wyjaśnił z uśmiechem.
— Chcesz ją zainstalować przy młynie? — Edmund zmarszczył się. — Nie jest z epoki, faszyści zaczną szaleć. — Zastanowił się nad tym przez chwilę, potem uśmiechnął się. — Pomóc ci?
— Sam mogę ją uruchomić. — Raeburn obdarował swego rozmówcę równie szerokim uśmiechem. — Ale czas nie był dla niej łaskawy, pomimo przechowywania w dobrych warunkach. Kilka przekładni wymaga poważnej pracy…
— Możesz je wymienić — zasugerował gospodarz, potrząsając głową. — Uważam, że nie ma sensu ich naprawiać.
— Edmund — odpowiedział farmer, rozrzucając ramiona — wiem o tym, ale… No wiesz, na miłość Ghu, używam pługa ciągniętego przez konie. Zamierzam odtworzyć budynek, choć nie ma innego sposobu na zebranie ludzi, którzy mogliby mi przy tym pomóc niż czekanie na Jarmark. Ale…
— Zrobię to — westchnął Talbot, potem zachichotał. — Chryste, cieszę się, że nie żyjemy naprawdę w trzynastym wieku.
— Ja też. Domowa kanalizacja.
— Nanity medyczne.
— Ocieplenie.
— Krasnoludy! — od drzwi zabrzmiał chropawy, mocno akcentowany głos. Gość był niski, nieco poniżej pięciu stóp wzrostu i niemal równie szeroki w ramionach. Przed zimnem osłaniał go kożuch narzucony na strój ze skóry ikolczugę. Na ramieniu opierał potężny obusieczny topór, a głowę osłaniał Metalowym hełmem. Na jego twarzy rysował się szeroki, błyszczący białymi zębami uśmiech otoczony prawie sięgającą ziemi brodą.
— Angus! — wykrzyknął Talbot, podchodząc i obejmując krasnoluda za szerokie ramiona. — Powinieneś był wysłać jeźdźca!