— Umowa stoi.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
— Umowa stoi. — Daneh westchnęła, rozłączając się.
Praca nie należała do jej ulubionych, ktoś chciał oryginalnego Transferu w coś dość mocno przypominającego płaszczkę manta. Jednak stał za tym wyższy cel — forma świetnie nadawała się do głębokich nurkowań, a osoba ta zamierzała prowadzić badania w głębinach morskich — i nie istniały żadne poważne problemy w rodzaju tych u Herzera.
Kątem oka zauważyła, jak Lazur podnosi się i otrząsa, kierując się w stronę pokoju Rachel, co prawdopodobnie oznaczało, że dziewczyna wróciła. Zastanawiając się nad tym, Daneh doszła do wniosku, że chyba nie widziała córki od kilku dni.
— Rachel? — zawołała Daneh, a jej głos został automatycznie przeniesiony do pokoju dziewczyny.
— Tak, mamo?
— Gdzie byłaś?
Zapadła cisza, która sprawiła, że Daneh usiadła wyprostowana i ucięła możliwość dowolnej odpowiedzi, jaką mogłaby uzyskać.
— Przyjdź tu do mnie na chwilę, dobrze?
— Tak, mamo — odpowiedziała Rachel z westchnieniem, które zostało wiernie odtworzone przez system transmisyjny.
Gdy tylko dziewczyna weszła do pokoju, Daneh poczuła skurcz żołądka. Już Wcześniej popadła w lekką depresję, ponieważ zaniedbała pilnowania realizacji projektów mających kontrolować siłę charakteru córki. A teraz to.
— Rachel, wydawało mi się, że zgodziłyśmy się, że nie będzie żadnego rzeźbienia ciała?
Nie było tego wiele, ale dla jej oka eksperta wyróżniało się to jak neon. Brwi Rachel zostały zaokrąglone, kości policzkowe wyostrzone, a nos lekko zwężony. Co więcej, miała zmniejszone piersi i pośladki ścięte jeszcze bardziej niż na przyjęciu u Marguerite.
— Ja się nie zgadzałam, tylko ty — ostro odparowała Rachel.
— Jestem twoją matką i to moja decyzja — zimno odpowiedziała Rachel. — Gdzie ci to zrobiono?
— Nie muszę ci tego mówić. — Dziewczyna skrzyżowała raniona. — Ja… ja nie muszę mówić.
— Mogłaś to wziąć z Sieci — stwierdziła Daneh, przekrzywiając głowę na bok.
— To rodzaj zwykłych śmieci, jakich tam pełno — dodała z profesjonalną pogardą.
— Ale w Sieci obowiązuje mój wyraźny zakaz. Więc jak to zrobiłaś?
— Nie muszę tego mówić — powtórzyła Rachel. — I nie są to zwykłe śmieci.
— No cóż, zostało to bardzo nędznie skonstruowane — zimno skomentowała Daneh. — Przyznaj mi, córko, chociaż umiejętności zawodowe. Brwi są źle wyważone, kości policzkowe psują efekt nosa, a cała kombinacja sprawia, że wyglądasz jak krótkodzioby ptak. Powtarzam, nie jest to dobrze zrobione.
— No tak, ty mi nie pozwoliłaś zrobić tego dobrze, mamo — odcięła się wściekle. Potem zapadła się w sobie, potrząsając głową. — Ale… masz rację. To naprawdę wygląda okropnie, prawda?
— Nie okropnie — sztywno odpowiedziała Daneh. — Ale nie jest to ani modne — nie, żebym lubiła obecną modę, jest niezdrowa — ani nie wygląda to dobrze na tobie. Bądźmy szczere, kochanie, o ile nie przejdziesz całkowitej przebudowy twarzy i ciała, wyglądając w efekcie jak twoja koleżanka Marguerite i wszystkie inne dzieciaki, które skorzystały dokładnie z tego samego zestawu modelowania genetycznego, nie możesz zrobić prawie nic, żeby wyglądać zgodnie z obecną modą. Jesteś zbyt… — Daneh przerwała, szukając odpowiednich słów.
— Tłusta — dokończyła Rachel.
— Nie tłusta, kobieca — zaprzeczyła Daneh. — W dzisiejszych czasach nikt nie jest tłusty. Tłustym się jest, jeśli ma się fałdy wiszące… — spojrzała na swój żołądek i wzruszyła ramionami. — Widziałaś zdjęcia. Jesteś piękna, kochanie. Bardzo dobrze wiesz, że były czasy, kiedy byłabyś uznawana za absolutną piękność — dodała z westchnieniem.
— Jasne, mamo, ale w tych czasach faceci nie oceniają już kobiet w kategoriach ich zdolności do przeżycia głodu.
— Niezbyt pasujesz do modelu Rubensa — zaprotestowała Daneh. — Chcesz, żebym to naprawiła? Czy wolisz tak zostać do czasu, aż będziesz mogła przejść pełne rzeźbienie? Znam parę osób, które są w tym bardzo dobre.
— Kiedy? — zapytała zaskoczona Rachel.
— Kiedy skończysz osiemnaście lat. Tymczasem jesteś uziemiona bez ograniczeń. Jeśli nie potrafisz dotrzymać takiej obietnicy, nie jestem pewna, jakiej dotrzymasz.
— Mamo!
— Nie marnuj mi tu — zirytowała się lekarka. — Dowodem na to, że nie jesteś dostatecznie dorosła na podejmowanie decyzji, jest fakt, że zrobiłaś coś za moimi plecami i jeszcze pozwoliłaś to sobie zepsuć.
— Oooo… ja… ja… — Rachel przez chwilę intensywnie zaciskała szczęki, po czym obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.
— Dżinnie, mówiłam poważnie o tym uziemieniu. Przypomnij mi o tym za tydzień.
— Tak, proszę pani — odpowiedział program. Daneh westchnęła i pomasowała się po skroniach.
— Co za dzień.
Niespodzianką okazała się… dziewczyna. Albo — jak pomyślał Herzer, i co było znacznie prawdopodobniejsze — homunkulus. Znajdowali się razem z Dionysem i około pół tuzinem jego zwykłych kompanów w leśnym wąwozie. Była mała i sprawiała bardzo kruche wrażenie, z krótkimi czarnymi włosami i elfią twarzą. I wyglądała na przestraszoną.
— Czy to homunkulus? — zapytał, żeby się upewnić. Normalnie homunkulus witał świat dość prostym uśmiechem. Ten wyglądał na przerażonego. Żeby zyskać całkowitą pewność, wysłał mentalne zapytanie do Sieci i został zapewniony, że faktycznie był to homunkulus, a nie przestraszona dziewczynka, ledwie nastolatka.
— Och, tak — odpowiedział Dionys z sardonicznym uśmieszkiem. — Ale bardzo specjalny. Została tak zaprogramowana, żeby bać się seksu. O tyleż bardziej… interesujące.
— Myślałem, że to nielegalne? — ze zdumieniem spytał Herzer. Czuł, jak pali go skóra twarzy i dłoni.
— Nie tyle… nielegalne, co ograniczone — stwierdził Dionys z kolejnym uśmieszkiem. — Czasem dobrze jest mieć wpływowych przyjaciół.
Herzer nie był prawiczkiem, przynajmniej jeśli chodzi o homunkulusy. Co do kwestii, czy się to liczyło, zdania były podzielone, ale wraz z rozwinięciem się ostrych objawów jego choroby zawieranie przyjaźni, zwłaszcza z dziewczynami, było trudne. Tak więc poza używaniem dłoni homunkulusy stanowiły dla niego jedyny sposób na rozwinięcie nastoletniego libido. Zawsze też umieszczał się w roli bohatera, czystego paladyna na białym rumaku. Ale…
Ten urok nie był mu obcy. Pragnienie nie tylko bycia w kobiecie, bycia z nią jednością, lecz kontrolowania jej i dominacji. Brać, zamiast negocjować lub, jak w przypadku zwykłych homunkulusów, dostawać do woli. Był to sekret, który normalnie ukrywał głęboko i z nikim o nim nie rozmawiał. Nigdy. Nie miał z kim. Nikogo, kto by… zrozumiał. Słyszał plotki o nadużywanych homunkulusach, z których część musiała być poddana wymianie. Teraz rozumiał czemu.
— Bohater? Czy gwałciciel? Czasami… granica wydawała się tak dziwnie bliska. Szał bitewny był tak podobny do tego, co czuł, fantazjując… o złych rzeczach. Nawet wobec samego siebie ciężko mu było użyć słowa „gwałt”. Odebrać życie orkom, zmasakrować przeciwników i widzieć, jak uciekają przed jego rumakiem, rzucić przestraszoną dziewczynę na ziemię i wziąć to, co mu się należało. Odegrać się na wszystkich dziewczynach, które naśmiewały się z niego w trakcie ataków drgawek. Wszystkich dziewczynach, które odrzucały go, kiedy najbardziej ich potrzebował. Brać i brać bez ograniczeń. Karać.