Выбрать главу

Wystrój reszty Sali naśladował wnętrze antycznego greckiego Partenonu. Wyjątkiem był sufit, pokryty malowidłem przedstawiającym wspinaczkę człowieka przez wieki, której kulminację stanowiła współczesna era. Zaczynało się od wczesnych łowców-zbieraczy, ukazując ich technikę i motywy kulturowe, potem przechodziło przez wczesne rolnictwo, metalurgię, odkrycie filozofii i metod naukowych, demokrację, przemysł i prawa człowieka, technikę informacyjną, zaawansowaną biologię, inżynierię kwantową i w końcu prawie zrównanie bogom, gdy połączony rozwój doprowadził świat do pokoju i dobrobytu dla wszystkich.

Paul często przybywał do Sali i przyglądał się malowidłu, śledząc postęp i zastanawiając się, co poszło nie tak.

Rozejrzał się po zebranej Radzie, starannie kontrolując wyraz twarzy, by nie zdradzić ogarniającego go obrzydzenia. Co jak co, ale Rada rządząca ziemią powinna być ograniczona do prawdziwych ludzi!

Tak jednak nie było. Ishtar nie odbiegała daleko, jednak była na tyle Przemieniona, że wyraźnie porzuciła formę człowieka. Jeśli zaś chodzi o Ungphakorna i Cantora…

Stukając młotkiem w stół i przywołując zebranych do porządku, celowo unikał patrzenia na tych członków Rady, którzy nie mieli ludzkiego wyglądu.

— Zwołałem to zebranie w celu przedyskutowania aktualnego problemu populacyjnego — odezwał się, po czym przerwał, gdy Ungphakorn nastroszył pióra.

— Nie dosssstrzegam, czemu uważasssz to za sssswoją trossskę — wysyczał członek Rady, owijając się wygodniej na swojej grzędzie. Jego ciało ukształtowano w quetzacoatla: długiego, wielobarwnego, opierzonego węża ze skrzydłami, pozbawionego płci. Usta węża zmodyfikowano tak, by umożliwić ludzką mowę, ale i tak wiele słów wypowiadał sycząc.

Paul uważał, że Ungphakorn mówił tak specjalnie, żeby go zdenerwować.

— Powinniśmy się tym zająć, ponieważ stanowimy ostatnią pozostałość rządu — odpowiedział Bowman, patrząc wprost na Sheidę. — Populacja ziemi skurczyła się poniżej miliarda ludzi. Przy obecnym wskaźniku urodzin ludzie w do wolnej postaci znikną ze świata za mniej niż tysiąc lat, ledwie pięć pokoleń. Musimy podjąć jakieś działania i to szybko.

— Jakie więc działania chciałbyś podjąć? — zapytał Javlatanugs Cantor. Przez szacunek dla klimatu Sali Cantor Przemienił się prawie do postaci ludzkiej. Zachował jednak zarost na całym ciele i masywność swego normalnego niedźwiedziego kształtu. Nadawało mu to wygląd kogoś w rodzaju sasquatcha. Był to zresztą powód, dla którego konfederacja sasquatchów uznawała go za swojego rzecznika. — Każdy rozmnaża się wedle woli. A każde dziecko przyjmuje postać, jaką sobie życzy. To się nazywa wolność.

— To się nazywa samobójstwo — ostro zaoponował Chansa. Najnowszy członek Rady miał całkowicie ludzki wygląd, lecz jego potężny wzrost musiał być efektem Przemiany. Trzasnął teraz w stół pięścią wielkości arbuza i wbił wzrok w niedźwiedziołaka po drugiej stronie stołu. — Choć przypuszczam, że ty był* byś zadowolony, gdyby ludzie wymarli.

— Jestem człowiekiem, ty ignorancki gorylu — warknął Cantor. — I nie, nie chciałbym, żeby ludzkość zniknęła. Ale nie zgadzam się, że to jakiś problem. A nawet jeśli tak jest, nie usłyszałem jeszcze sugestii, jak to naprawić. I nie potrafię sobie wyobrazić rozwiązania, które nie wymagałoby od Rady przekroczenia swoich kompetencji. Więc nie bardzo rozumiem, po co się tu spotkaliśmy.

— Jak już powiedziałem, jesteśmy jedyną pozostałością rządu — przerwał mu Paul. — Mógłbym kontynuować? Wszyscy jesteśmy świadomi faktu, że wraz ze wzrostem jakości życia spada liczba narodzin.

— Z wyjątkiem sytuacji warunkowania kulturowego — wtrącił się Cantor.

— Ale nie istnieją już żadne kultury o dodatnim przyroście naturalnym — ostro odpowiedział mu Bowman. — Więc do niczego to nie prowadzi. Faktem jest, że wszyscy na ziemi dysponują więcej niż obfitymi zasobami. Przy elektrowniach i replikacji…

— Wszyssscy żyją jak bogowie — stwierdził Ungphakorn. — Albo delfffiny, niedźwiedzie czy sssmoki. I nikt nie ma dzieci, bo ich wychowywanie jessst ssstrasznie męczące, Powiedz nam cośśś nowego.

— Rozwiązaniem jest racjonowanie energii — otwarcie oświadczył Chansa.

— CO? — krzyknął Cantor.

Gdy wybuchła kłótnia, Sheida rozejrzała się po sali, przyglądając się twarzom i próbując zgadnąć, kto wcześniej wiedział o bombie rzuconej właśnie przez Chansę. Z wyrazu boleści na twarzy Bowmana domyśliła się, że zamierzał stopniowo dojść do tego wniosku.

— To jedyny sposób! — krzyknął Paul. — Nie! Słuchajcie przez chwilę. Tylko mnie wysłuchajcie!

Odczekał, aż ucichły krzyki i mamrotanie, po czym machnął ręką, omiatając tym ruchem przestrzeń wokół stołu.

— Jesteśmy ginącą rasą. Jeśli nie zejdziemy ze ścieżki, którą kroczymy, ostatni człowiek, niezależnie od swojej formy, za kilka tysięcy lat zamknie za nami drzwi i to będzie koniec. Nie mówię o wyłączeniu wszystkiego i spuszczeniu na świat chaosu, mówię po prostu o… ożywieniu kierunków kultury, które zwiększą zainteresowanie dziećmi, odkryciami i postępem! A równocześnie umocnią nas! Zdegenerowaliśmy się do sybarytyzmu, a wszystkie nasze cnoty przepadły w wirze niekończących się zabaw i rozrywek! Jako ludzie musimy odzyskać nasze cnoty, byśmy mogli ponownie przejąć przyrodzone nam miejsce i rozkwitnąć jako gatunek!

— Chciałbyś więc zakończyć zabawy i rozrywki?

Były to pierwsze słowa, jakie na spotkaniu wypowiedział Aikawa Gouvois i Sheida nie wiedziała, czy był po stronie Paula, czy nie. Miał całkowicie ludzką postać, ale także całkowicie azjatyckie rysy. Tysiące lat krzyżowania i dłubania w genetyce oznaczały, że większość ludzi wykazywała tendencje do lekko brązowej barwy skóry i niewielu wyróżniających się cech, może oprócz uderzającego piękna, co w efekcie mogło stanowić powód, dla którego tak wielu decydowało się na dzikie kształty. Aikawa jednak miał szeroką twarz i typowe fałdy skórne synów Chana. Te cechy były do tego stopnia klasyczne, że właściwie szkodziły jego wyglądowi. Płaski nos, szerokie kości policzkowe i fałdy skórne nad oczami wyraźnie odbiegały od standardu.

Bez przeprowadzenia skanu DNA i naruszenia tym samym prywatności Aikawy Sheida nie była w stanie określić, czy jego wygląd miał podłoże naturalne czy sztuczne. Jednak niezależnie od źródeł stanowił rodzaj oświadczenia, podobnie jak wzrost Bowmana, choć nie tak jednoznacznego. A Aikawa tak doskonale potrafił zachować twarz pokerzysty, że reszta Rady mogła mu tylko zazdrościć.

— Szczerze mówiąc: tak, chciałbym zmusić ludzi do pracy na swoje zabawy i rozrywki — odpowiedział Paul. — Uważam, że musimy z powrotem wprowadzić pracę. Dla tych z was, którzy nie wiedzą, co oznacza to słowo…

— Ossszczędź nam, Paul — przerwał mu Ungphakorn. — Wszyssscy wiemy, czym jest praca, przynajmniej jeśli chodzi o rosssmowę z tobą. I większość z nasss nie ma więcej dzieci niż wszyssscy inni na świecie.