— _ Zero szans — odparł Harry, skacząc do przodu z serią uderzeń. Umieszczał cios za ciosem na tarczy przeciwnika, uważając przy tym, żeby nie uszkodzić klingi na umbie ani okutej metalem krawędzi. Jednak seria uderzeń wywołała pożądany efekt, zmuszając Edmunda do cofnięcia się, pierwszy raz, od kiedy pamiętał. — Jesteś słaby, Edmundzie. Całe to życie w luksusie czyni cię słabym.
— Obawiam się, że masz rację — wysapał starszy wojownik, próbując wyprowadzić własne ataki. Jednak jego uderzenia bez efektu lądowały na tarczy lżejszego przeciwnika i nie był w stanie powstrzymać jego ataków. W końcu potknął się na leżącym luzem kawałku drewna do kominka i opadł na kolano, podnosząc tarczę w górę, by osłonić się przed ciosami.
— Słaby, Edmundzie — krzyknął zadowolony Chambers, był to pierwszy raz, kiedy tak łatwo udało mu się zwyciężyć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien się cofnąć, ale wciąż nie trafił w przeciwnika dostatecznie silnym uderzeniem, a jedynie serią ciosów w tarczę, wolno niszcząc wzmocnioną sklejkę.
— Tak — wydyszał Edmund, cofając swój miecz. — Przypuszczam, że robię się za stary — mówił dalej, wysuwając równocześnie miecz do przodu, dobrze poniżej zastawy przeciwnika, i wbijając go w jego udo. Trysnęła krew, a Harry Chambers krzyknął z bólu. Nagle wszystko przestało być tym, czym się wydawało.
— Dobry Boże, Edmund! — wykrzyknął, padając na ziemię i sięgając ręką do tryskającej rany. — Co ty zrobiłeś ze swoim mieczem!
Pole tępiące miecza powinno nie dopuścić, by tnąc, spowodował jakieś uszkodzenia, choć przeciwnik dostałby pamiątkę w postaci potężnego siniaka. Zresztą do kontaktu nie powinno też dopuścić osobiste pole ochronne Harry’ego, nawet przy jego ograniczonej na czas walki mocy. Żadne z nich się nie włączyło.
— Nic nie zrobiłem — jęknął Talbot, opadając na kolana i chwytając dłoń przyjaciela. — Pokaż mi to.
— To cholernie boli! — krzyknął ranny. — O jakżesz, jak to piekielnie boli!
Edmund oderwał dłoń młodszego mężczyzny i przyjrzał się głębokiemu rozcięciu na zewnętrznej stronie uda. Miecz przebił się przez kolczugę i wyściółkę Pod spodem, a następnie przez mięsień czwórgłowy. Rana bardzo obficie krwawiła, ale nie zagrażała życiu, nie tryskała z niej jasnoczerwona krew tętnicza ani nawet równy strumień z rozciętej żyły.
— To tylko uszkodzony mięsień — stwierdził Edmund, marszcząc czoło.
— To cholernie bolesny uszkodzony mięsień — odpowiedział Harry, siadając, Jako że minęły efekty szoku i zaskoczenia. — Czemu nie otacza jej chmura naprawcza? Czemu to boli?
— Dlaczego ten cholerny miecz w ogóle się przebił? — retorycznie zapytał Edmund. — Służący. — Odczekał chwilę, potem zmarszczył czoło. — Służący!
— Dżinn? — wyszeptał Harry. — O cholera. Dżinn! — Nie było odpowiedzi Żaden głos nie odezwał się z powietrza i nie pojawiła się projekcja.
Edmund rozejrzał się wokół. Byli na placu treningowym za kuźnią, jednym z trzech, którymi dysponował. W końcu pokręcił głową i chwycił mocno Chambersa pod ramię.
— Trzymaj to ręką, a ja pomogę ci się dostać do kuźni.
— Dobra — słabo odpowiedział Harry. — Nie czuję się jakoś szczególnie dobrze.
— To szok — wyjaśnił Talbot, prowadząc osłabionego przyjaciela do budynku, — Musisz się z powrotem położyć. — Najpierw posadził wojownika na ławce, potem położył na podłodze trochę skórzanych płacht i opuścił go na nie.
— Carborundum!
— Nieszczególna sytuacja, co, mięśniaku? — zapytała SI, wystawiając głowę z wielkiego pieca.
— Co się u diabła dzieje? — Edmund gorączkowo usiłował znaleźć coś stosunkowo czystego na zabezpieczenie rany. W końcu zdecydował się na świeży kłębek ścinków badwabiu i przycisnął je do rozcięcia na nodze Harry’ego. — Czemu odpowiadasz, a dżinny nie?
— Sieć nie działa — poinformowała SI. — Rada walczy między sobą. Odciągają do tego całą moc, całą dostępną moc obliczeniową. Ja jestem istotą niezależną.
— Och… cholera — jęknął Harry. — Żadnych nanitów?
— Nie — odparła SI. — Chyba, że ktoś szybko zrezygnuje. Nie jesteście jedynymi, którzy znaleźli się w złej sytuacji, nikt nigdzie nie ma żadnej energii. To oznacza brak jedzenia, wody i światła. Sytuacja już się zaczyna robić nieprzyjemna.
— Przewrót Paula — wymamrotał Edmund, rozglądając się po kuźni.
— Co? — zapytał Harry.
— Sheida powiedziała mi, że Paul może planować przewrót. Omawialiśmy możliwe środki obrony. Carb, po której stronie stoją SI?
— Większość z nich zamierza to przeczekać — szczerze odpowiedziała SI. — Jedyne, co może nas zniszczyć, to Rada działająca w porozumieniu. Którakolwiek frakcja wygra, ostro zemści się na stronnikach przeciwników.
— A ty, po której stronie stoisz? — chciał wiedzieć Edmund, owijając pas skóry wokół uda przyjaciela, by utrzymać w miejscu opatrunek z badwabiu.
— Czytałem manifest Bowmana — jadowicie powiedziała sztuczna inteligencja. — Nie wydaje mi się.
— A czy ja mogę go przeczytać? — poprosił Talbot, wstając.
— Mogę ci go odczytać — odparł Carb. — Ale nie mogę go zmaterializować. Trochę… brakuje mi energii.
— Jak jest źle?
— No cóż… ile masz w zapasie węgla? — zapytała SI.
— Nie tak wiele — przyznał Edmund. — Zbliżamy się do końca cyklu. Ale jeśli zacznę go oszczędzać…
— Jeśli moja temperatura spadnie poniżej ośmiuset stopni Celsjusza, to przepadłem — dobitnie stwierdził Carb. — A raczej należałoby stwierdzić, że zginę. — Będziesz martwy, martwy czy zdezaktywowany?
— Może będę w stanie odtworzyć kilka funkcji, ale nie jestem pewien, czy byłbym w stanie odzyskać pełnię osobowości — przyznała SI. — Można powiedzieć, że prawie martwy i nie do wskrzeszenia bez jakiegoś cudu. Na co chwilowo się raczej nie zanosi. A przy okazji, Sheida obdzwania wszystkich swoich stronników, do ciebie też pewnie zaraz się odezwie.
— Muszę się zająć Harrym — zdecydował Edmund. — Potem iść do wioski. Porozmawiam z nią, kiedy będę musiał. — Odwrócił się do Chambersa i pogroził mu palcem. — Nie umieraj, kiedy mnie nie będzie!
— Spróbuję — słabo odpowiedział ranny.
Edmund potruchtał przez plac, praktycznie nie czując masy zbroi i wszedł przez boczne drzwi do domu. Po przejściu korytarzem dotarł do dawno nie używanego magazynu, otworzył szafkę i zaczął przedzierać się do jej dna. Znalazł tam paczkę i wyciągnął ją. Szybko sprawdził zawartość i pobiegł z powrotem do miejsca, gdzie leżał jego przyjaciel.
— Nie wiedziałem, że znasz jakieś SI — odezwał się do niego Harry, kiedy ponownie przekroczył drzwi kuźni. Ranny wojownik wyglądał odrobinę mniej blado.
— Nie miał raczej wszystkim o tym rozpowiadać — wyjaśnił Carb. — Ale biorąc pod uwagę sytuację…
Edmund rozpiął zbroję Harry’ego i zaczął ściągać mu spodnie.
— Nie wiedziałem, że jesteś zainteresowany — zażartował Chambers, pomagając mu uporać się z ciężką stalą. — Byłoby łatwiej, gdybym wstał.
— Byłoby trudniej, gdybyś zemdlał. — Edmund odciągnął zbroję jak najdalej od rany. Osłona z badwabiu została szybko rozcięta nożem, po czym otworzył zielony plecak i zaczął przebierać w jego zawartości.