— Cóż to wszystko jest? — zapytał Harry z głębokim zainteresowaniem.
— Bardzo stary sprzęt medyczny — odparł Edmund, wyciągając butelkę antyseptyku i jakieś małe, przejrzyste pakiety.
— Będzie bolało — uprzedził, polewając obficie brązowym płynem z butelki ranę i swoje dłonie.
— JEZU CHRYSTE! — wykrzyknął Chambers, praktycznie siadając. Ale mimo wszystko nie odtrącił butelki. — Co to było?
— Coś, co nazywa się betadyna, czego używali w baaardzo dawnych czasach — wyjaśnił Talbot. — Jest w porządku, teraz mówimy o prawdziwie średniowiecznej medycynie — mówił dalej, wyciągając z jednego z pakietów zakrzywioną igłę i długą nić z drugiego.
— Czy to jest to, co mi się wydaje? — jęknął Harry.
— Wolałbyś może wrzącą smołę? — zapytał Edmund. Wyciągnął z torby jakieś klamry i ścisnął ranę, po czym zabrał się za szycie. — To znaczy, to byłoby naprawdę zgodne z epoką. Nie ma to jak miła kauteryzacja na początek dnia.
— Nie — odpowiedział Harry, dysząc, gdy Edmund wiązał pierwszy szew. — Szycie jest w porządku. Antyczne, ale może być.
— Masz bardzo mocno uszkodzony mięsień, stary — ocenił Edmund, zabierając się za kolejny szew. — Przepraszam za to.
— Nie mogłeś wiedzieć — pocieszył go przyjaciel z kolejnym jękiem.
— Najtrudniejsze jest ich wiązanie — skomentował Talbot. — Przez jakiś czas będziemy cię nazywać Sztywniak.
— Edmund, mogę ci zadać pytanie? — zapytał Harry, gdy na jego nodze pojawiał się trzeci szew.
— Jasne.
— Czemu trzymasz staroświecki zestaw medyczny?
Edmund zawahał się przez chwilę, potem zacisnął ostatni szew.
— Na wypadek, gdybym znalazł się gdzieś, gdzie nanity nie zajmują się wszystkimi uszkodzeniami.
— Ale jedyne takie miejsce to…
— Edmund Talbot?
Edmund zawirował w miejscu i wycelował miecz, który — jak zdał sobie sprawę — cały czas miał przy sobie, w źródło głosu, którym okazał się być awatar Sheidy Ghorbani.
— Nie — odparł Talbot, dźwigając Harry’ego do pozycji siedzącej.
— Edmund, wiem, że nie stanąłbyś po stronie Paula. On reprezentuje…
— Wiem, co on reprezentuje. Nie staję po jego stronie. Ale także nie zamierzam opuścić tego miejsca. Przekaż to Sheidzie, i jeszcze, że myśli taktycznie zamiast strategicznie. Nie zapomnij jej tego powtórzyć.
— Chciałaby, żebyś został członkiem Rady — powiedział awatar.
— Co to oznacza?
— Zdobyli dodatkowe Klucze w trakcie walki w Sali Rady. Chciałaby, żebyś wziął jeden.
— A niech to diabli — gwizdnął Harry. — Członek Rady.
— Nie — odmówił Edmund po chwili namysłu. — Powtórz jej, że moje miejsce jest tutaj. Zanim zrobimy cokolwiek innego, musimy się odbudować. Ona potrzebuje mnie tutaj. Powiedz jej: strategicznie, nie taktycznie.
— Zrobię tak — odparł awatar, znikając.
— Cóż to u diabła znaczyło? — zapytał Harry, opierając się na starszym wojowniku. — Niech to diabli, ależ to boli.
— No cóż, chodźmy znaleźć ci jakiś anestetyk — zaproponował Edmund. — Na szczęście nastawiłem niedawno trochę likieru z ziarna. Powinien być już dojrzały.
— Brzmi nieźle.
Przekuśtykali do domu, a następnie do kuchni, gdzie Edmund posadził Harry’ego na jednym z krzeseł i zaczął otwierać szafki.
— Pierwszą rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest uzupełnienie płynów — zaczął, przesuwając butelkę po stole. — W takim razie księżycówka.
— To cudownie — ucieszył się Harry, pociągając głęboki łyk błękitnego napoju. — Wszystko przepadło!
— Na to wygląda.
— Nie mogę wrócić do domu — zauważył Harry, pociągając kolejny łyk.
— Nie, chyba że możesz dojść pieszo do Londynu. Robert budował statki z epoki, nie ze średniowiecza, słupy i barkentyny, tego rodzaju. Może będzie w stanie zawieźć cię do domu.
— Daneh? Rachel?
— Żadnej komunikacji — odpowiedział Edmund, pociągając księżycówki. — Nie mam jak sprawdzić. Przypuszczam, że gdybym przyjął ofertę Sheidy…
— To…
— To się dzieje na całym świecie, wszędzie — zimno stwierdził Edmund. — Nie tylko mojej rodzinie. Wszystkim rodzinom. Pomyśl, jak źle musi wyglądać sytuacja. Jesteśmy w pokoju, który został zaprojektowany do istnienia bez zasilania. Pomyśl o Fukyamie w jego cholernym latającym zamku!
— Au, cholernie celna uwaga. I zostajesz tutaj?
— Przede wszystkim: możesz sobie wyobrazić lepsze miejsce? — Edmund wskazał ręką na budynek. Na zwisające spod sufitu szynki i warkocze cebul. — Gdzie miałbym iść?
— Drogą na południe, szukać Daneh i Rachel?
— Może — westchnął. — Ale… Ludzie wiedzą, gdzie jest to miejsce. Czy zdajesz sobie sprawę, jak to rzadkie, że ktoś może znaleźć miejsce na mapie? Ludzie będą tu przychodzić. Termin jest równie stary jak „niewolnik” i „chłop”, ale będziemy tu mieć „uchodźców”, docierających po istniejących drogach.
— „Wszystkie drogi prowadzana Jarmark.”
— Cholernie blisko wszystkich pozostałych. Więc chciałbyś zostawić tu Myrona czy Tarmaca.
— Nie.
— O to właśnie mi chodziło, kiedy mówiłem, że Sheida myśli taktycznie. O ile jedna ze stron nie wygra natychmiast, to… ta wojna, używając starych terminów, będzie się przeciągać. A jeśli tak, to lepiej, żeby ktoś był na ziemi, zbierając kawałki. Myślę, że moje miejsce jest tutaj, a nie na straży przy jakiejś cholernej elektrowni fuzyjnej.
— A jeśli wygra Paul?
— Wtedy do mnie będzie należała zemsta.
ROZDZIAŁ ÓSMY
— Przypuszczam, że na to zasługiwałam — westchnęła Rachel, przesuwając swoją wywernę.
Trójwymiarowa szachownica przedstawiona była w postaci dużego hologramu zawieszonych w przestrzeni platform. Różne figury mogły poruszać się na wielorakie sposoby i nie wszystkie były sobie równe. Silniejsze przeważnie mogły przesuwać się tylko w poziomie, przechodząc do wyższych lub niższych siatek wyłącznie w określonych punktach. Latające pionki, podobnie jak opadające fale smoków, mogły przemieszczać się w górę i w dół do woli, nie wolno im było za to niszczyć lądowych figur. Tym razem jednak jej wywerna wylądowała na jednym z pionków Marguerite stojącym w strategicznym punkcie, a wywerna mogła zabić pionka. Rozgorzała krótka, zażarta walka, po której pionek zniknął z planszy i pojawił się obok niej, obok Rachel.
— To głupie — odpowiedziała Marguerite, wyciągając jedną z eterycznych dłoni i nakazując ruch swojej smoczycy. — Jesteś praktycznie dorosła! Powinnaś móc kontrolować własne ciało. Kontrola ciała to podstawa wszelkiej kontroli. Jeśli nie masz władzy nad własnym ciałem, nie masz niczego. Popatrz na mnie.
— Ale twoi rodzice zgodzili się na Przemianę w nanity. Mama nie zgadza się na żadną modyfikację. To znaczy, ona poważnie wierzy w to „całkiem naturalnie”, wiesz?
Wieża Rachel przesunęła się o jedno pole, ustawiając się na pozycji szachującej wieżę Marguerite. Wcześniej na drodze stał pionek.