Выбрать главу

— Program szkoleniowy, hmm… — mruknął Tarmac. Właściciel gospody rozejrzał się w zamyśleniu. — Podzielić ich na grupy i przydzielić na kilka dni czy tydzień do każdej z dziedzin, w których mamy mistrzów.

— Tak — powtórzył po chwili Myron. — Niech robią rzeczy, którymi normalnie zajmowaliby się uczniowie. Niech poznają smak pracy.

— Pracować z nimi ciężko, lecz powoli — wtrącił Tom Raeburn. — Przygotować ich do tego.

— I pamiętajcie, wielu z uchodźców, którzy tu dotrą, było regularnymi gośćmi Jarmarków — dodał Edmund, kiwając głową. — Tak, większość z nich nie potrafi odróżnić wierzby od jabłoni, ale przynajmniej mają jakieś doświadczenie życia w trudnych warunkach. I są też inni, ludzie jak Geral Thorson i Suwisa, głównie wytwórcy i handlarze, którzy dysponują naprawdę przydatnymi umiejętnościami. Nie wiem, komu uda się tu dotrzeć, nie mam pojęcia, gdzie znajdowali się w chwili wyłączenia energii. Ale części z nich musi się powieść. A kiedy to zrobią, będziemy tak gotowi, jak to tylko możliwe.

— Edmund podniósł wzrok, gdy w powietrzu przy jego ramieniu pojawiła się jakaś postać.

— Edmundzie, potrzebuję trochę czasu — powiedziała Sheida, rozglądając się po zgromadzonych. — Myron, Bethan — przywitała się, skłaniając głowę.

— Sheida, co się dzieje? — krzyknęła Maria McGibbon.

— Proszę. — Awatar uniósł ręce. — Proszę, nie mam czasu. Ja… nawet w tej chwili walczymy i to… to jak szermierka na umysły. Oni wymyślają sposób na zaatakowanie nas, my metodę na zaatakowanie ich. W tej chwili zrzucają… skały, satelity i tego rodzaju rzeczy na Orli Dom. Odbijamy je, ale wszystko to pochłania energię, a to oznacza, że nie możemy atakować ich.

— Kiedy wróci zasilanie? — zapytał Myron.

— Ja… nie wiem — odparła Sheida. — Nieprędko. Edmundzie, musimy porozmawiać.

— Ludzie, podzielcie się. Tarmac razem z Lisbet odpowiadacie za wymyślenie, czego potrzebujemy na minimalne racje dla uchodźców oraz gdzie i jak je podawać. Weźcie do pomocy kilka osób. Robert, będziesz odpowiadał za przygotowania do polowania na dużą skalę i schwytania zdziczałych zwierząt. Dogadaj się z synami Myrona na temat tego, jak je utrzymać i przygotuj program masowej rzeźni. Ostatnich kilka razy kierowałeś Jarmarkiem. Bierzcie się do pracy, ludzie, nie mamy dużo czasu. Myron, ty idziesz ze mną.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Edmund poprowadził Sheidę i Myrona do pokoju na tyłach gospody, a za jego plecami wybuchły ożywione rozmowy. Na podstawie ich brzmienia wiedział, że pracowali, a nie poddawali się panice czy bezsensownemu paplaniu. Wszyscy byli inteligentni, doświadczeni i zaradni. To, czego potrzebowali, to odrobina wiary w siebie i wskazania kierunku. Na razie mógł więc, mniej więcej, zostawić sprawy w ich rękach i tylko upewniać się, że nie wyrwały się spod kontroli.

— Dobrze sobie poradziłeś, Edmundzie — pochwalił awatar.

— Dzięki — odpowiedział i obejrzał się. — Jesteś awatarem, czy projekcją?

— Jestem… autonomiczną projekcją.

— To niedozwolone! — ostro rzucił Myron.

— Podobnie jak zrzucanie asteroidów na mój dom — odparł awatar, wzdychając. — Jestem w stanie utrzymać tylko około piętnastu takich, ale mogą dawać rozkazy i zbierać informacje w czasie, gdy zajmuję się rzeczami, które tylko ja mogę robić, jak na przykład wydawanie poleceń kodowych Sieci. W tej chwili obie strony walczą o kontrolę. Odkryliśmy, że możemy zablokować programy i podprogramy i robimy to najszybciej, jak możemy. Niestety, zauważyli to i też się tym zajmują. A wymaga to bezpośredniego polecenia członka Rady. Więc stworzenie pełnych awatarów było jedynym sposobem na zrobienie czegokolwiek innego. Mniej więcej co godzinę robię sobie przerwę i ściągam wszystkie uzyskane dane oraz dokonuję poprawek, jeśli to konieczne. To działa. Wiemy o tym, bo wciąż żyjemy.

— Sytuacja jest tak poważna? — zapytał Edmund.

— Co kilka minut myślę, że w końcu mnie zabiją — odpowiedziała, znów wzdychając. — A potem wydaje mi się, że wreszcie wymyśliliśmy coś, co ich ostatecznie załatwi. Tylko to się nie udaje.

— Paskudnie — prychnął Edmund. — Musisz się zastanowić. Tego rodzaju bitwy nigdy nie wygra się, ograniczają się wyłącznie do poziomu taktycznego. Zrób krok w tył i rozejrzyj się za możliwością mocniejszego uderzenia.

— Co to ma znaczyć? — zapytała Sheida.

— Nie wiem. Nie rozumiem natury pola bitwy. Ale w wygraniu wojny nie chodzi o zabicie przeciwnika, tylko o przekonanie go, żeby zrezygnował. Aby to osiągnąć trzeba postawić go w sytuacji, w której uwierzy, niezależnie czy jest tak faktycznie, że już przegrał. W najlepszym ze wszystkich możliwych światów sam przeciwnik tworzy dla ciebie takie warunki. Ale to wymaga idioty po drugiej stronie. Zakładam, że Paul nie wykazał żadnych oznak idiotyzmu taktycznego. Miejmy nadzieję, że nie jest tak uzdolniony w zakresie strategii. I o tym właśnie ty powinnaś myśleć.

Sheida zastanowiła się nad tym przez chwilę, po czym potrząsnęła głową.

— W tej chwili niczego takiego nie widzę. Ale nie o tym chciałam z tobą rozmawiać. Może później. Ale nie w tej chwili.

W pokoju znajdował się stół, przy którym w trakcie Jarmarku Tarmac siadywał czasem, by grać w szachy. Reszta pomieszczenia wypełniona była beczkami. Po chwili krzątania się Talbot wyjął skądś kubek i z nie oznakowanej baryłki nalał do niego jakiegoś płynu. Pociągnął łyk i skrzywił się, ale nie wylał go.

— Więc mów.

— Czemu nie przyszedłeś, kiedy o to poprosiłam?-zapytała Sheida. — Odpowiedź nie miała żadnego sensu.

— Ty… my mamy potężne kłopoty — odparł Edmund.

— Jak dotąd nadążam — cierpko stwierdziła Sheida. — Choć może powinieneś wyjaśniać wolniej.

— Cieszę się, że udało ci się zachować poczucie humoru. Ale nie mówię tylko o wojnie. Mówię o głodzie.

— Taaaak… — Sheida westchnęła. — Masz jakieś sugestie?

— Jak myślisz, czemu przyprowadziłem ze sobą Myrona — zapytał Talbot, znów się uśmiechając.

— W tej chwili naszym największym problemem jest rolnictwo — rzekł Myron. — Albo raczej jego brak. A tam, gdzie jest, do niczego się nie przyda. Musimy zdobyć jedzenie, i to szybko. Wciąż mamy jeszcze trochę zapasów, ale błyskawicznie je zużyjemy. A gdzie indziej nie mają niczego.

— Zaczęliśmy się tym zajmować — dodał Edmund. — Zagonimy do pracy Wszystkich uchodźców, którzy do nas trafią.

— No cóż, Edmundzie, wiesz, że rolnictwo to bardziej sztuka niż nauka, zwłaszcza na tym poziomie — zaprotestował Myron, potrząsając głową. — Każda farma, każdy kawałek ziemi jest inny. A przecież nie możemy przeprowadzać analizy gleby. Chemia, warunki, pogoda. Wszystko to sprowadza się do wiedzy na temat tego, co robi się z własną farmą. Nauczenie tego… cóż… studiowałem Przez całe życie i wciąż są rzeczy, których nie wiem.

— Chcesz nam powiedzieć, że wszyscy zginą z głodu? — zapytała Sheida, Potrząsając głową. — Może powinniśmy po prostu się poddać.

Edmund zmarszczył czoło i gniewnie potrząsnął głową.

— Wojna… ty i Paul nie wiecie nic na temat wojny. Mówi się, że wojna jest najgorszą rzeczą kiedykolwiek wynalezioną przez człowieka. To stwierdzenie jest głupie i absolutnie ignoranckie. Człowiek stworzył rzeczy znacznie gorsze od wojny. Więcej ludzi zostało zabitych przez totalitarne reżimy, w trakcie pokoju, niż we wszystkich wojnach świata razem wziętych.