Выбрать главу

— Są dzikie owce — wtrącił Robert. — Wiesz, jak w lecie wyglądają górskie łąki. — Większość dzikich owiec wywodziła się ze współczesnych hodowli i samodzielnie zrzucały wełnę, kiedy robiło się dostatecznie ciepło. Pierwotnie była to zmiana genetyczna mająca na celu wyeliminowanie problemu strzyżenia, ale przy dzikich zwierzętach oznaczało to, że przez kilka tygodni wczesnym latem górskie łąki pokryte były plamami bieli. Większość ptasich gniazd w okolicy zrobiono z czystej wełny, doskonalszej niż najlepszy kaszmir.

— Masz tego trochę? — zapytał Edmund. — To znaczy badwabiu.

— Tak. Nigdy go nie siałem, ale wiem jak.

— Badwab można wykorzystać nie tylko na ubrania — stwierdził Robert. — Będziemy go potrzebować na cięciwy, liny…

— Na liny lepsze są konopie. W tym roku możemy zebrać przynajmniej jeden plon badwabiu. Jednak gręplowanie i przędzenie… wymagają mnóstwa pracy. Nie przypuszczam, żeby istniała szansa na mechaniczne gręplarki i przędzalnie do czasu, gdy dojrzeją zbiory?

— Kiedy? — zapytał Edmund.

— Powiedzmy, że we wrześniu?

— Może, ale jest tyle zadań dla tych kilku rzemieślników, których mamy. Umieść to na liście. Kiedy będzie sezon siania?

— Tak z głowy to nie pamiętam. Kiedy już gleba jest odpowiednia i ciepła, We później tutaj niż na południu, lepiej rośnie w gorącym klimacie, ale podobnie jest z wieloma roślinami.

— Herbata — zamarudził Edmund. — Prawie mi się skończyła.

— Żadnych źródeł kofeiny — powiedział Myron. — Mam w cieplarni kilka roślinek herbaty, ale nie dość, żeby zrobić więcej niż filiżankę co dwa lata. Żadnej kawy, herbaty…

— Nie potrafię uwierzyć, że trujecie się czymś takim. — Sheida skrzywiła się z dezaprobatą. — Kofeina ma okropny wpływ na ciało.

— … żadnej czekolady — kontynuował Myron.

— Bez czekolady?

— Ma w sobie kofeinę — ze złośliwym uśmieszkiem stwierdził Edmund. — No cóż, śladowe ilości — zaoponowała Sheida, pociągając nosem. — Ale bez czekolady?

— Wymaga kilku produktów, które rosną wyłącznie w tropikach — smętnie stwierdził Myron. — Żadnej czekolady. Przynajmniej do czasu, aż uda się rozwinąć jakiś handel.

— No cóż, w takim razie to stanie się priorytetem!

— Cytrusy — dorzucił Edmund, rozmarzając się. — Będzie mi brakowało cytrusów. A one dobrze chronią przed szkorbutem.

— To można hodować w Festivie — odrzekł Myron. — Jeśli pogoda się uspokoi. Zaczęło się to w dniu Upadku, pogoda zwariowała i cały czas utrzymywał się taki stan. Wiatr, deszcz, deszcz ze śniegiem, wylewające rzeki. Wydawało się, że nigdy nie przestanie padać i że na ziemię wyrwała się długo hamowana furia dzikiej pogody.

— Uspokoi się — zapewniła Sheida. — Słyszałeś, co się stało?

— Nie — odpowiedział Myron, ale wszyscy wyglądali na zainteresowanych.

— Program kontrolujący pogodę to SI, znałam ją, ale nie wiedziałam dotąd, że była jedną z naprawdę starych. Prawdę mówiąc, wywodziła się z czasów przed kontrolą pogody i pierwotnym jej zadaniem było tylko prognozowanie.

— Cholera, to rzeczywiście stara — zgodził się Myron, a równocześnie silny podmuch wiatru uderzył w dach gospody. — Czy to oznacza, że może przewidywać te rzeczy?

— Coś w tym stylu. Więc kiedy doszło do Upadku, gdy Rada zaczęła walczyć między sobą, nagle straciła energię do kontrolowania pogody. Musiała się ograniczyć do prognozowania. Wyobraźcie sobie, jak się wkurzyła.

— Ała.

— Ma na imię Lystra i nie przypadkiem mówiłam, że to ona. W każdym razie, nie ukrywa się jak wiele innych SI, ale zadeklarowała się jako całkowicie neutralna. Nie obchodzi jej, kto wygra, tylko żeby dostała z powrotem zasilanie, żeby mogła znów zająć się kontrolowaniem pogody. Jest naprawdę bardzo, bardzo wkurzona.

— Zabawne.

— Tak, jeden zabawny punkt w ogólnie paskudnej sytuacji. Lystra twierdzi, że to potrwa około półtora miesiąca.

— Możemy być w stanie posiać na czas, by zebrać plony. Trochę będzie musiało podeschnąć, zanim posiejemy. I nie zaszkodziłoby kilka dodatkowych pługów.

— Zajmę się tym — zobowiązał się Edmund. — I cieszę się, że Angus przywiózł ten ładunek blachy. Będziemy musieli wysłać mu kogoś do pomocy w sprowadzeniu dodatkowego materiału. I on też będzie potrzebował jedzenia. Trzeba zobaczyć, co możemy oddać.

Myron pociągnął kolejny łyk piwa i zmienił wyraz twarzy.

— Miałeś jakieś wiadomości o Rachel?

— Nie — wyszeptał Edmund, gdy kolejne uderzenie wstrząsnęło budynkiem. — Nie ma ich w domu. Jeden z awatarów udał się tam, ale odeszły — cicho powiedziała Sheida. — Protokoły prywatności Matki są nienaruszone, niech to szlag, więc nie mogę po prostu nakazać ich odnalezienia bez głosowania większości Rady. Żeby je znaleźć, musiałabym przeprowadzić pełne poszukiwania, a… po prostu nie mogę na to przeznaczyć energii. Przygotowałam, no cóż, przewodników dla podróżujących. Mam nadzieję, że jeden z nich znajdzie je i skieruje do Raven’s Mill.

— Co to za przewodnicy? — zapytał Edmund.

— Są pewne… na wpół samodzielne istoty, coś jak homunkulusy, zajmujące się niektórymi programami ekologicznymi. Znalazłam kanał nie wymagający dużej energii, który pozwolił mi je przeprogramować. Znają teraz ścieżki do bezpiecznych miejsc w swoich okolicach i jeśli trafiana zgubionych wędrowców, skierują ich tam. To wszystko, co mogę w tej chwili zrobić. Może później uda się coś więcej.

— Dla większości uciekinierów nie będzie żadnego później.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Od prawie dwóch tygodni podróżowały w najgorszej pogodzie, jaką Rachel widziała w całym swoim życiu.

Okazało się, że mają w domu mnóstwo materiałów przydatnych w podróży, Rachel była zaskoczona i nawet nieco przerażona odkryciem, jak wiele przedmiotów w domu miało związek z hobby jej ojca. Kiedy zaczęły przebierać stosy rzeczy, doszła do wniosku, że Edmund Talbot miał większy wpływ na dom, w którym nigdy go nie było niż mieszkający w nim ludzie.

Problem jednak nie polegał na tym, że miały dużo rzeczy, a na wybraniu tego, co spakować. Obie dysponowały dobrymi plecakami, zaprojektowanymi pod koniec dwudziestego pierwszego wieku, lekkimi jak piórka i doskonale pasującymi do ich ciał. Jednak napełnienie ich wymagało starannego przemyślenia. W końcu zdecydowały, że najważniejsze będzie jedzenie, odpowiednie ubrania i schronienie. Prawie wszystko inne zostawiły. Rachel spakowała sobie jeszcze odrobinę biżuterii, a Daneh jej jedyną książkę medyczną z epoki, coś o tytule „Anatomia Graya”. Z tym wyruszyły w padający deszcz ze śniegiem.

Pogoda nie poprawiła się ani na chwilę. Przez ostatnie trzynaście dni przeciętnie przez dziesięć godzin na dobę na zmianę padał deszcz, śnieg lub deszcz ze śniegiem. Wszystkie rzeki i strumienie wezbrały, a w kilku przypadkach utrzymywane przez grupy turystyczne mosty zostały zmyte. W takich przypadkach miały do wyboru próbować ostrożnie przebyć lodowatą wodę strumienia pomimo braku mostu albo iść w górę, szukając jakiejś innej możliwości przejścia. Przejście stanowiło preferowaną alternatywę, choć lodowata woda przedzierała się pod ubrania i zalewała buty. Wolały jednak moknąć, niż tracić dodatkowe dni na marsz. W końcu musiały to zrobić przy Anar i straciły prawie dwa dni, zanim wreszcie znalazły nienaruszony most z drewna.