Выбрать главу

— Ktoś, kogo znamy? — Edmund zerknął jej przez ramię na listę.

Deszcz równomiernie stukał w dach namiotu ustawionego do przyjmowania uchodźców. Niedaleko niego znajdował się namiot jadalny, z którego dobiegały wyraźne odgłosy formującej się kolejki do jedzenia. Na chwilę skupił uwagę na dźwiękach, ale były powolne i metodyczne. Prędzej czy później czekały ich poważne problemy, ale jak dotąd uchodźcy byli szczęśliwi, dostając po prostu jakieś jedzenie i schronienie oraz trafiając na ludzi, którzy jasno wiedzieli, co robić. Oczywiście było wielu histeryków, nagłe odejście od życia w spokoju i dobrobycie nie było łatwe i rodziło wiele płaczu i mnóstwo koszmarów. Ale trzydniowy okres odpoczynku i jedzenia zdawał się załatwiać problem. Po tym czasie większość grup potrafiła się już ze sobą dogadać i pomagała w obozie. Niektórzy odmówili spełnienia warunków koniecznych do zostania, mając nadzieję na znalezienie czegoś lepszego gdzieś indziej. Cóż, mogli dalej szukać garnka ze złotem, jeśli gdziekolwiek była jeszcze choćby jedna tęcza.

— Nie, ale powiedzieli, że za nimi na drodze są jakieś wozy. Przypuszczam, że to handlarze.

— Spodziewałem się ich już do tej pory — marudził zaniepokojony Talbot.

— Wiem — odparła June. — Nic im nie będzie.

— Miały wszystko, co potrzeba, żeby tu dojść — powiedział z przekonaniem.

— Wiesz, Edmund, nikt nie miałby pretensji, gdybyś wsiadł na konia i pojechał szukać.

— Wysłałem Toma. Niech to zostanie między nami. Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, że korzystam z przywilejów swojego stanowiska. Dotarł do Warlan i dalej szlakiem, ale ich nie znalazł.

— Szlag.

— Powiedział, że niektórzy ludzie na drodze twierdzili, że most na Annan na południe od Fredar został zniszczony. Jeśli próbowały przejść…

— Prawdopodobnie go obeszły — pocieszyła go June. — Daneh nie usiłowała by sforsować rzeki przy takim poziomie wody. A w takim razie są na jakichś bocznych drogach.

— A ja nawet mogę się domyślić, na której — powiedział Edmund. — Ale gdybym pojechał ich szukać, mnóstwo ludzi chciałoby poleźć w każdym kierunku. A na to nie możemy pozwolić. Sytuacja tutaj wciąż wisi na włosku.

Zacisnęła szczęki, ale kiwnęła głową w potwierdzeniu.

— Przez co wiadomość, którą dostałam, staje się jeszcze bardziej nieprzyjemna.

Edmund zachował kamienną twarz, uniósł tylko jedną brew. — Ostatnia grupa została… zaatakowana przez gromadę mężczyzn. Zabrali im wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.

— Wszystkie zalety podróży z epoki, a teraz jeszcze bandyci — parsknął Edmund. — Będziemy musieli zorganizować straż znacznie szybciej, niż myślałem.

— Jest mnóstwo rekreacjonistów…

— Nie chcę bandy facetów, którzy malują się na niebiesko i atakują z wrzaskiem — gniewnie odpowiedział kowal. — Na dłuższą metę to nie będzie jedyny taki problem. Potrzebujemy profesjonalnych strażników, cholera, żołnierzy, którzy poradzą sobie w prawdziwej walce. Chcę mieć legionistów, nie barbarzyńców. Między innymi zamierzam dopilnować, żeby nie stali się zalążkiem systemu feudalnego, albo nie nazywam się Talbot.

— Żeby wyszkolić legionistów potrzebujesz centuriona — z uśmiechem stwierdziła June. — I odpowiednich warunków społecznych jako podłoża.

— Jeśli będziemy mieć szczęście, ten pierwszy się zjawi — powiedział tajemniczo. — Co do drugiego — pracuję nad tym.

— Cóż, tymczasem lepiej wygrzeb skądś kilku dobrych Piktów, zanim zjawią się tu wikingowie.

* * *

Herzer miał bardzo zły tydzień.

Upadek zastał go w domu, jednak podobnie jak w przypadku większości ludzi nie na wiele się on zdawał w świecie bez energii. Rodzice pozbyli się Herzera najwcześniej, jak to tylko było możliwe. Ani jego matka, ani ojciec nie powiedzieli ani słowa na temat jego stanu, poza pytaniami, czy się coś nie poprawia, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że każde z nich winiło za problemy genetykę tego drugiego. I żadne nie było typem osobowości, która potrafiłaby znieść psychicznie ciężar dziecka o „szczególnych potrzebach”. Kiedy był maty. oboje traktowali go dobrze, może bardziej jako szczególną zabawkę niż dziecko, ale kochaną zabawkę. Kiedy jednak zaczęły się pojawiać drgawki, stawali się coraz bardziej odlegli, aż w końcu, kiedy osiągnął minimalny wiek na usamodzielnienie się, matka zapytała wprost, kiedy się wyprowadzi.

Tak więc żył samotnie. I choć jak wszyscy otrzymywał dość hojne zasiłki.

Sieci, znaczną ich część przeznaczał na gry rekreacyjne. Tak więc jego dom przedstawiał się raczej skromnie, podobnie jak posiadane przez niego rzeczy. Właściwie do jego małego domku pasowałby termin „minimalistyczny”. Nigdy nie trzymał w nim nawet broni, z którą trenował, w celu ograniczenia bałaganu przechowując ją w bliżej nieokreślonych magazynach sieci.

Tak więc Upadek, zastał go z pustymi rękami.

Wiedział, że Via Apallia jest gdzieś na północ od jego domu oraz że Raven’s Mill znajduje się na zachód od drogi. A ponieważ orientował się, jak odnaleźć północ, wyruszył.

W domu nie miał kompletnie nic do jedzenia, a jedynym materiałem na osłonę była peleryna, którą przed laty podarowała mu Rachel. Zdecydowanie za mała, ale od biedy mógł ją wykorzystać.

Wkrótce największym problemem okazał się brak ludzkich ścieżek. Roślinność rozrosła się do niesłychanych rozmiarów, teren był płaski i pełen strumieni przepełnionych z powodu nieustannych deszczy. Wszędzie gęsto rosły krzewy ligustru bardzo utrudniające marsz.

Przez dwa dni szedł, kierując się zwierzęcymi ścieżkami i własnym nosem, aż w końcu trafił na pierwszą ścieżkę wydeptaną przez ludzi. Podążył nią na północ, zdążając do Via Apallia.

Zamiast niej trafił jednak na Dionysa McCanoca.

W pierwszej chwili po prostu ucieszył się ze spotkania. Olbrzym miał ze sobą zwykłe stadko pochlebców i przynajmniej była to jakaś grupa, z którą mógł się związać. Jednak przywiązanie szybko przestało być pociągające. Benito próbował zrobić łuk i strzały i nimi polować, ale poza nim nikt z grupy nawet nie starał się zdobyć jakiegoś jedzenia. Kiedy Herzer do nich dołączył, mieli jakieś nieduże zapasy, ale ośmiu dorosłych mężczyzn, z Herzerem dziewięciu, szybko je pochłonęło. Kiedy się skończyły, Herzer próbował poszukać czegoś, ale jego treningi nigdy nie prowadziły w tę stronę. Pożyczył nóż i wystrugał sobie wędkę, zamocował na niej przynętę i próbował łowić, jednak po całym dniu schwytał tylko dwie ryby, które na dodatek wyglądały bardzo dziwnie. Żadna z nich nie miała kształtu właściwego dla ryb i koło paszczy zwisały im dziwne wąsy. Nie miał też pojęcia, jak je przygotować, ale uznał w końcu, że można postąpić z nimi tak samo jak z dziczyzną, więc odciął im głowy, wypatroszył i obdarł ze skóry. Potem pomimo deszczu musiał rozpalić ognisko. Dionys miał staromodną zapalniczkę, którą bardzo niechętnie użyczył do eksperymentu. Po kilku próbach Herzerowi udało się rozpalić ogień pod osłoną powalonego drzewa. Potem upiekł zdobycz, wbijając ją na rozwidlony patyk. Pierwszy kij po zbytnim zbliżeniu do ognia zapalił się, Prawie zrzucając cenne mięso do ognia. Od tamtej pory Herzer pamiętał o używaniu do pieczenia świeżej gałęzi. Pomimo tego w trakcie pieczenia kilka kawałków ryby i tak wpadło w żar, a kiedy wreszcie posiłek był gotów, starczyło ledwie po kilka kęsów dla każdego w grupie. Jednak coś było. I było gorące.

Dopiero tego ranka, po przejściu przez to wszystko dla paru kęsów na wpół upieczonej ryby, Herzer zaczął się zastanawiać, co McCanoc zamierza. Olbrzym nie wydawał się iść gdziekolwiek lub czymkolwiek się zajmować. Emanowało z niego oczekiwanie.