— Kolejna rzecz, którą łatwo dałoby się zmienić — wtrąciła Celine. — Stworzenie dużej liczby w pełni zdrowych ludzkich dzieci to trywialny proces. Właściwie to pomimo wszystkich prac przeprowadzonych w ubiegłych stuleciach wciąż są rzeczy, które można by usprawnić w ludzkim genomie.
— Kto je będzie wychowywał? — ostro spytała Ishtar. — Przecież ona przed chwilą właśnie powiedziała, że większość ludzi nie chce tego kłopotu. I tak mamy lekki nadmiar niechcianych dzieci. Twierdzisz, że powinniśmy mieć ich więcej?
— Jest jeszcze aspekt warunkowania kulturowego — dodała Sheida. — Liczebność populacji ludzkiej osiągnęła szczyt w połowie dwudziestego pierwszego wieku i od tamtej pory ma tendencję spadkową. Ale nasze społeczeństwo wciąż podtrzymuje mit, że „Gaja jest ranna”. Dlatego właśnie blisko piętnaście procent naszego zużycia energii idzie na naprawę uszkodzeń środowiska na planecie, gdzie ostatnią kopalnię odkrywkową zamknięto tysiąc lat temu. Ludzie wciąż uważają, że mamy problem populacyjny, więc posiadanie „nadmiarowych” dzieci nie jest czymś dobrze widzianym.
— I co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał Paul.
— Kobiety też nie wszystkie są takie same — kontynuowała Sheida. — Są kobiety, które dzięki kombinacji genetyki i kultury uwielbiają dzieci. Można je spotkać tu i ówdzie, takie, które pomimo zakazów kulturowych mają po troje, czworo i pięcioro dzieci. Ich ciała mówią „róbmy dzieci”. Nie używają już swoich ciał, dzięki Bogu, cóż by to był za bałagan, ale wciąż wychowują dzieci. Jednym z powodów, dla których maleje spadek przyrostu naturalnego, jest rosnący trend powrotu do tych genów. Zasadniczo kobiety, które nie chciały mieć potomstwa, przez ostatnie trzy tysiące lat się nie rozmnażały. Wydaje mi się, że właśnie dochodzi do wyrównania albo nastąpi ono w ciągu następnych trzystu lat. W dodatku wciąż przesuwamy granicę przedłużania życia. Żyjemy teraz do pięciuset lat. Za następne stulecie możemy dojść do tysiąca. A to całkowicie zmieni założenia.
— Jeśli w ogóle zyskamy — zaprotestował Paul. — Ty pokazujesz swoje widzenie świata, ja swoje. Szybkość postępu naukowego spadła do zera. Skoki kwantowe i replikacja zostały odkryte prawie pięć stuleci temu i stanowiły ostatnie znaczące przełomy naukowe. Pomimo twoich oświadczeń przyrost naturalny obniża się, a my popadamy w stagnację i sybarytyzm. Z każdym rokiem sta jemy się coraz mniej i mniej ludźmi i jeśli czegoś nie zrobimy, ludzkość może przepaść. Dotyka nas kryzys, a ty wciskasz głowę w piasek i paplasz o „genetyce macierzyństwa”!
— To nie paplanina, Bowman, to nauka — zaprotestowała Sheida. — Ale wygląda na to, że rozminąłeś się z logiką. Chcesz zmusić ludzi do pracy, choć ta, historycznie rzecz biorąc, nigdy nie zwiększała reprodukcji. Prawdę mówiąc, praca wręcz odciągała ludzi od rozmnażania. Muszę spytać o jedno: czy tę całą pracę mogą wykonywać ci, którzy poddali się Przemianie?
— Program może wymagać pewnych poprawek w stosunku do obecnej… mody na Przemiany — stwierdził Paul z niesmakiem.
— O nie! — odezwał się Cantor. — Wreszcie przyszło do tego. Chcesz, żebym stał się miłym, małym człekokształtnym i pracował w… jak brzmiało to słowo, miejsce, w którym produkowano rzeczy?
— Fabryka — podpowiedziała Sheida.
— Chcesz, żebym stał się miłym, małym człekokształtnym pracującym w fabryce, zamiast tym, czym wybrałem być! — Wstał, kopniakiem odrzucił krzesło w tył i przekształcił się. Nagle zamiast masywnego, zarośniętego człowieka nad stołem górował czterometrowy grizzly. — Nie wyyyyydaje mi sięęęęę — zawarczał. Opadł do przodu, opierając się o stół, potężnymi pazurami wgniatając głębokie bruzdy w naturalnym drewnie blatu, a jego głowa zmieniła się z powrotem w ludzką. — Nie zrezygnuję z mojego kształtu dla ciebie, Paulu Bowmanie! Ani nie zamierzam do tego zmuszać żadnego z Przemienionych!
Ishtar przechwyciła spojrzenie Sheidy i rzuciła do jej ucha Szept.
— Zaczynam się cieszyć, że nie jest smokiem.
— Myślę, że skończyliśmy na dzisiaj — odezwał się Ungphakorn. — Finn nie będzie chciał sssię opowiedzieć po twojej stronie, nawet jeśśśli zada sssobie trud dowiedzenia sssię, czego dotyczyła dyssskusssja. Może Demon, ale tylko z powodu chaosssu, jaki by z tego wyniknął. Więc potrzebujesssz sssiedmiu, aby to przegłosować.
— Dziewięciu — poprawiła Sheida. — Zmiana zasad Przemiany wymaga dziewięciu głosów, zostały przyjęte ośmioma. Właściwie to jedna z nich została wprowadzona przez aklamację Rady, więc musiałbyś zastosować jedną ze specjalnych procedur, żeby ją uchylić.
— Która to? — zapytała Ishtar.
— „Żadnego odwrócenia Przemiany w warunkach, które naraziłyby Przemienionego na ryzyko śmierci.” Więc zanim zmieniłbyś z powrotem wszystkich ryboludzi, musiałbyś wyłowić wszystkich delfinów, wielorybów i całą resztę. A logistyka samej przemiany delfinoidów wykręca mózg, z powodu czynników ryzyka wymaga ona ludzkiej interwencji. W trakcie procesu nieuniknione jest też wprowadzenie wad genetycznych. Właśnie tego nam trzeba — więcej wadliwych genów.
— Nie wssspominając o koniecznośśści upewnienia sssię, że nikt nie lata, gdy odbiera mu sssię tę umiejętnośśść — dodał cierpko Ungphakorn. — Nie masz dośśść głosssów, żeby to wprowadzić, Bowman, nawet z Demonem. Daj sssobie spokój.
— Nigdy — oświadczył Paul, zrywając się na nogi. — W naszych rękach spoczywa przyszłość ludzkości, a wyją odrzucacie. Dla fantazji o rasie macierzyńskich kobiet wywodzących się znikąd i… — umilkł i bez słów wskazał na quetzacoatla.
— Wydaje mi się, że słowo, którego szukasz, to „ohydztwo” — lekkim tonem odezwała się Sheida. — Nieprawdaż?
— Tak! — krzyknął Chansa, najwyraźniej straciwszy cierpliwość. — Ohydztwa! Smoki i jednorożce oraz twój ukochany lud morza. To wcale nie są ludzie. To śmieci, nic więcej niż zdegenerowane ŚMIECI!
— Ojej — powiedziała Ishtar. — Wydaje mi się, że zdenerwowaliśmy naszego dobrego Chansę. Pozwól, że cię spytam, chłopcze, czy twoje naturalne geny wskazują, że powinieneś mieć trzy metry wzrostu i dwieście kilo wagi?
— To nie ma nic do rzeczy — burknął członek Rady. — Przynajmniej jestem człowiekiem.
— Tak, no cóż, wydaje mi sssię, że to zamyka sssprawę — stwierdził Ungphakorn. — Dziękuję za wyjaśśśnienie tego punktu. Czasss na głosssowanie. Głosssuję, aby rozmowy na temat sssposssobów zmussszenia ludzi do pracy, aby zaczęli szybciej sssię rosssmnażać i dyssskusssje o przewidywalnym końcu „obrzydliwych” Przemienionych były permanentnie zabronione.
— Nie usłyszeliśmy jeszcze ani słowa od kilku członków Rady — zauważyła Sheida. — Minjie? Tetzacola? Byliście niezwykle milczący.
— To dlatego, że jesteśmy z Paulem. — Odpowiedział Said Dracovich, ale wskazał przy tym na resztę. — Nasza siódemka uważa, że najlepiej będzie wymusić pewne ograniczenia. Aby… znów zwiększyć ciśnienie na rasę ludzką, żeby nabrała sił. Wystawić ją na chwilę na działanie ognia, by zahartować stal.