— Edmundzie — przywitał go awatar.
Talbot znieruchomiał na chwilę, napawając się widokiem swojej byłej kochanki. Awatary standardowo naśladowały aktualną prezencję ich właścicieli. Nie zawsze tak było, ale Daneh raczej nie zmieniałaby wyglądu, skoro posługiwała się prawdziwym nazwiskiem. Ocenił więc, że fizycznie praktycznie wcale się nie zmieniła. Włosy miała odrobinę bardziej czerwone i pojawiły się w nich lekkie rozjaśnienia, prawdopodobnie od słońca. Z tego samego powodu jej skóra była troszkę ciemniejsza. Poza tym jednak wyglądała tak samo jak w czasach, gdy byli razem. Wyglądała… dobrze, podczas gdy on czuł, jak z dnia na dzień się starzeje.
— Madame Daneh — przywitał ją z lekkim ukłonem. — Czemu zawdzięczam ten honor?
— Ktoś spamuje, używając do tego twojego awatara — odpowiedział jego gość. — Nie przypuszczam, żebyś dał na to zgodę Projektowi Terraformacyjnemu Wolfa 359.
— Nie przypominam sobie — z parsknięciem odpowiedział Talbot. — Przepraszam, spróbuję wyjaśnić tę sprawę. Awatarze, nie sądzę, żebyś dysponował jakimiś szczegółami?
— Madame Daneh nie prosiła mnie o ich zebranie — odparł awatar głosem bez wyrazu.
— Bardzo dobrze. Jak się miewasz?
— Madame Daneh czuje się dobrze i przekażę jej, że pytałeś o nią.
— A Rachel? Jak ona się miewa?
— Panienka Rachel również ma się dobrze. W tej chwili zajmuje się surfowaniem energetycznym w rejonie Fidżi.
— No cóż, powiedz Daneh, że moje drzwi są zawsze dla niej otwarte i prze każ Rachel wyrazy miłości. Powiedz jej, że niecierpliwie czekam na jej wizytę w przyszłym miesiącu.
— Zrobię to, mistrzu Talbocie. Dobrego dnia.
— Szybkości, awatarze.
Stał w zamyśleniu, stukając palcami po wardze, aż projekcja wyszła z pokoju i wrócił jego sługa.
— Charles, wyślij awatary do wszystkich moich przyjaciół, informując ich o tym i przepraszając. Wyślij na ten temat skargę do Rady. I kopię do Projektu Terraformacyjnego wraz z ostrzeżeniem dotyczącym ewentualnych dalszych działań tego typu, a potem skontaktuj się z Carbem i poproś go, żeby sprawdził, kto uznał mnie za dobry cel.
— Tak jest, mój panie. Masz też kolejnego gościa.
— Kto? — zapytał Edmund.
— Dionys McCanoc.
— Na piekło i demony — zaklął Talbot. — Czego chce ten ośli zadek?
— Nie zaszczycił mnie tą wiadomością, panie — odpowiedział sługa. — Mam go wprowadzić czy powiedzieć mu, żeby poszedł znaleźć sobie krótką i nie przyjemną drogę do piekła?
— Awatar czy osoba?
— Osoba, mój panie.
— Spotkam się z nim w jadalni — zgodził się Talbot po namyśle. — Za trzy minuty.
— Tak, panie.
Edmund założył tabard ze swoim herbem, po czym przeszedł do głównej sali dużego domu. Ściany pokoju poobwieszane były bronią i sztandarami upamiętniającymi zwycięstwa nad najróżnorodniejszymi przeciwnikami. Zgromadzono tam katany, pałasze i tulwary, a pod jedną ze ścian w końcu pokoju umieszczono surrealistyczną rzeźbę z dosłownie setek najfantastyczniejszych mieczy, z których większość nie była warta metalu stanowiącego ich surowiec. Herby setek rycerzy służyły za tapetę, a drzwi obito podniszczonymi tarczami.
Po jednej ze stron potężnego kominka stał na stojaku zestaw średniowiecznej zbroi płytowej, noszącej ślady uderzeń i zużycia, a po drugiej stronie ognia ustawiono pawęż, zza której wystawał młot i długa kopia.
Edmund usiadł przed kominkiem i machnięciem nakazał słudze wprowadzenie gościa.
Dionys McCanoc był wysoki, miał trochę ponad dwa metry i bary szerokie jak dom. W tej chwili miał postać człowieka, ze śladami elfich cech. Nie dość, by naruszyć przepisy, ale wystarczająco, by wzbudzić furię u każdego prawdziwego elfa. Włosy — długie i srebrne, z holograficznym podbarwieniem — spływały mu po plecach wodospadem chwytającym światło w tęczę, podczas gdy jego skóra była całkowicie czarna, nie czernią afrykańskich genów, lecz absolutną czernią głębi nocy.
Miał pionowe źrenice oczu, świecące lekko nawet w świetle ustawionych w pokoju lamp oliwnych.
— Książę Edmundzie — odezwał się głębokim, aksamitnym barytonem, schylając się w pokłonie.
— Czego chcesz, Dionys? — zapytał gospodarz.
Kiedy Dionys zaczął pojawiać się na turniejach, Edmund zadał sobie trud przeprowadzenia małego wywiadu. Nigdy nie stanęli naprzeciw siebie, ale Talbot zawsze wolał sprawdzić potencjalnych przeciwników i problemy, jakie mogli stworzyć, a Dionys miał słowo „problem” wytatuowane na czole.
Zdołał ustalić, że imię to było stosunkowo świeżym pseudonimem, podobnie jak i elfi wygląd. Dotarł do plotek, że poprzednie wcielenie jego gościa tak daleko zeszło ze ścieżki prawa, że zdołał na siebie ściągnąć uwagę Rady. Nie było jasne, czy skończyło się to na przymusowej terapii, czy po prostu na dozorze, podobnie jak niejasna była natura przestępstw, o które go oskarżano, ale gdy tylko wkroczył w subkulturę rekreacjonistów, przyczyna jego problemów stała się oczywista: Olbrzym był po prostu kompletnym świrem.
Swoją karierę w rekreacjonizmie rozpoczął od próby wymuszenia pojedynku z królem Avalonii. Ponieważ król nie miał powodu zaakceptować wyzwania ze strony osoby, która nie zdobyła nawet ostróg, dość stanowczo odmówił.
Dionys rozpoczął wtedy kampanię pomówień przeciw królowi, oskarżając go o wszystko, od tchórzostwa do pedofilii. Równocześnie zaczął gromadzić wokół siebie grupę popleczników — którzy natychmiast zostali ochrzczeni mianem „Młodych Chamów” — i używał ich do siania niezgody w całej Avalonii Przez cały ten czas przeważnie albo unikał turniejów, albo walczył wyłącznie przeciw możliwie najsłabszym, najchętniej gdy zasady pozwalały na stosowanie broni wspomaganej. Dzięki doskonałym mieczom energetycznym i rozmiarom uzyskanym w Przemianie szybko miażdżył wszystkich przeciwników.
W końcu sytuacja osiągnęła stan kryzysowy i król wygnał go ze swych ziem. Nie zakończyło to werbalnych, politycznych i fizycznych napaści Dionysa i je-20 grupy, aż w końcu król poddał się i zgodził na osobistą walkę.
Jednak w związku ze zdolnością ludzi do Przemiany i wspomagania formalne pojedynki zmieniły się w ciągu stuleci. Dionys nie zdawał sobie sprawy, że w tego rodzaju pojedynku Sieć, która dysponowała pełnym dostępem do danych Przemiany, wyznaczała utrudnienia na podstawie stopnia Przemiany każdego z walczących. Oczywistym było, że niedozwolone było również stosowanie wspomaganej broni.
Kiedy udał się na walkę z królem, jego całkowicie zwyczajna broń i zbroja zostały obciążone dodatkowym ciężarem blisko stu kilogramów.
Ponieważ McCanoc unikał oficjalnych pojedynków klasyfikacyjnych, nie było jasne, na ile mógł być dobry. Nieliczne toczone przez niego walki kończyły się masakrą, ale tzwsts walczył z lżejszymi i niedoświadczonymi przeciwnikami. Jednak niezależnie od faktycznie posiadanych umiejętności, walka z królem Avalonii była krótka. Stanęli naprzeciw siebie na arenie, obaj uzbrojeni w ropazyjskie proste miecze, tarcze i kolczugi. Miecze, zgodnie z rytualną naturą wyzwania, wyposażone zostały w pola stępiające, a starcie miało zostać rozstrzygnięte na punkty.