Ewa po raz pierwszy tak dobitnie pojęła, że wszystkie, nawet najmniej znaczące z pozoru decyzje mogą całkowicie odmieniać losy ludzi. Do zmiany losu wystarczy mały, malutki kamyczek, o który ktoś potknie się i nawet go nie zauważy.
“Bycie człowiekiem jest równie trudne jak bycie Aniołem!”, zdziwiła się. “Zwłaszcza że Anioły, jak pisał Swedenborg, mają przed sobą nieskończoną ilość czasu, a my mamy go tak mało…”
I Ewa, która szybko, coraz szybciej dojrzewała, poprzysięgła sobie, że jeśli Anioł Stróż pomoże jej wywinąć się strasznej chorobie, to resztę swego życia spędzi, ceniąc sobie każdą godzinę i minutę.
Dorośli, odkąd pióro zaczęło rosnąć i zwielokrotniać Moc, przestali swobodnie wchodzić do pokoju Ewy, a jeśli to robili, nigdy nie zaglądali za szafę. Wszyscy troje – Anna, Jan i babcia, mieli poczucie, że na anielskie pióro nie wolno im patrzeć. Nie jest ich własnością. Jest bezcennym depozytem. I mogłoby mu zaszkodzić nawet spojrzenie niepowołanych oczu. Prawo do niego mieli tylko: jego właściciel i Ewa. Właściciel był daleko, w przytułku dla bezdomnych, więc tym bardziej musieli go dobrze strzec.
Od dnia, gdy zrozumieli, że Ewa zaczęła pojmować sens anielskich ingerencji w życie człowieka, nie usiłowali jej w tym pomagać ani dociekać prawdy. Odkryli, że trochę się tej prawdy boją. Przeczuwali, że nie odbywa się to bezkarnie i że jest jakaś cena, którą ta drobna dziewczynka będzie musiała kiedyś zapłacić za cud, który powoli się spełnia.
– To jest sprawa między nią a… a tym Bezdomnym – powiedział kiedyś Jan, któremu słowo “Anioł” nadal z trudem przechodziło przez gardło. Nie dlatego, żeby w niego nie wierzył. Raczej bał się, że głośne nazwanie Bezdomnego Aniołem zniszczy całą cudowność i magiczność ich spotkania.
Amerykanki, założycielki stowarzyszenia ludzi, którzy spotkali swego Anioła Stróża, wydawały mu się teraz irytujące i śmieszne. Uważał, że popełniły świętokradztwo. Owszem, pomogły mu, poprzez Internet, trafić na pierwsze “anielskie tropy”, lecz posunęły się zbyt daleko, nakłaniając ludzi do zwierzeń, i publikując je. Nie tylko dlatego, że wśród tych ludzi byli kłamcy, szaleńcy i mitomani. Jan po prostu był pewien, że wszystko, co dzieje się pomiędzy człowiekiem a jego Aniołem, jest prywatną, niezwykle intymną sprawą, o której nie wolno opowiadać innym. Zwierzanie się obcym i cudowność tajemnicy wykluczają się nawzajem.
Anna umiała być dyskretna. Czekała. Wierzyła, że nadejdzie dzień, w którym lekarze powiedzą: “Ona jest zdrowa”. Żeby ten dzień nadszedł, należało milczeć, nie nadużywać słów i modlić się. Anna nie chodziła do kościoła, nie była osobą religijną. Modliła się zatem, jak umiała, rzeźbiąc swoje dzieła. Każdy ruch dłoni w glinie był bezgłośnym słowem modlitwy o uratowanie dziecka. Spod jej rąk wychodziły teraz rzeźby zupełnie inne niż kiedyś. Gdy właściciel znanej galerii w mieście chciał zrobić jej indywidualną wystawę, Anna pokręciła głową:
– Nie teraz – powiedziała. – Jeszcze nie skończyłam. Jej modlitwa w glinie wciąż trwała. Babcia o cud życia dla wnuczki modliła się codziennie w kościele. Lecz wiedziała, że popełniła grzech. Nie wiedziała tylko, jak duży. Doszła do wniosku, że mały. Malutki. Tak mały, że Bóg jej wybaczy. Babcia bowiem w czasie spowiedzi nie powiedziała księdzu ani słowa o Aniele Stróżu. Też czuła, że nie powinna o nim mówić.
Wszyscy razem, Anna, Jan i babcia, nie rozmawiając o tym, czekali. Każde z nich czuło, że coś się zmienia. Wokół nich – i w nich samych.
Gdy Ave przebywał jeszcze na Drabinie, bardzo lubił rozmowy ze współbraćmi o ludzkich Istotach. Jako bardzo młody Anioł po raz pierwszy otrzymał pieczę nad człowiekiem (a właściwie: człowieczkiem), więc chłonął wszystko, co mówili starsi, bardziej doświadczeni.
– Istoty ludzkie są niekiedy ślepe, jak małe kociaki czy szczenięta. Wydaje się, że mają oczy do patrzenia, uszy do słuchania i umysł do myślenia, a tymczasem nie widzą, nie słyszą i nie myślą – mówił Archanioł Michał. Jako jeden z najstarszych, rzadko sprawował pieczę nad ludźmi, tylko wówczas, gdy w czyimś zapisie pojawiał się element niezwyczajności i nie wolno było popełnić błędu. Aniołom, niestety, też zdarzały się błędy. Także one, podobnie jak człowiek, a nawet Bogowie, były omylne.
Archanioł Michał oddawał się głównie rozmyślaniom. Niekiedy zwierzał się młodszym braciom ze swych przemyśleń.
– Zdarza się też, choć rzadko, że Istoty ludzkie obdarzone są anielskim zmysłem – ciągnął w zadumie Archanioł Michał. – Przeczuwają to, co nastąpi lub może nastąpić. Widzą i rozumieją rzeczy, których inni nie dostrzegają. Mają przeczucia i wizje. Dotyczy to najczęściej dzieci, które gdy dojrzeją, tracą te zdolności. Może dlatego chętnie pokazujemy się dzieciom, przybierając postać, którą one lubią: człekopodobną i skrzydlatą. Dzieci są pełne ufności. Dorośli bywają przerażeni, może dlatego, że nasz Blask przypomina im występki, jakie popełnili. Sumienie ludzkich Istot jest też bardzo złożone. Bywa, że człowiek popełni rzecz okrutną i złą, lecz w swoim mniemaniu sumienie ma czyste. Zdarza się na odwrót: ktoś zadręcza się występkami, które są błahe i lekkie, jak puch z naszych skrzydeł. Anielska opieka nad ludźmi to gorzka, a zarazem frapująca odpowiedzialność, bo tak jak Aniołowie są niezmienni, tak człowiek wciąż się zmienia i mimo doskonałości naszych umysłów, nie zawsze umiemy za tymi zmianami podążać. Ludzie myślą, że to Aniołowie ich zaskakują i zdumiewają, a tymczasem to my trwamy w nieustającym zadziwieniu nad ich nieskończoną złożonością.
Ave przypomniał sobie, jak jego młodsi współbracia opowiadali o wyjątkowości Istot oddanych im w opiekę. Bywali dumni z ludzi, bywali też bezsilni. Człowiek mógł współdziałać z Aniołem w wyborze dla siebie najlepszego losu, mógł też wszystko zepsuć.
– Łatwość, z jaką ludzkie Istoty psują to, co w nich najlepsze, wzbudza w nas nieustające zdumienie – wyznał Archanioł Michał.
A teraz zdumienie Avego budziło tempo, w jakim zmieniała się mała ludzka Istota oraz jej rodzina. Jej bliscy otwierali szeroko oczy, widząc to, czego inni nie widzieli; nastawiali uszu, słysząc to, na co wcześniej byli głusi, a ich dusze uczyły się żywić Światłem.
“Ileż mógłby człowiek, gdyby tylko chciał się doskonalić i gdyby wiedział, o jaką doskonałość chodzi. Może mógłby więcej niż my?”, myślał Ave.
…w przytułku, mimo nocnej pory, wybuchnął nagle niespokojny gwar, zapalono wszystkie lampy. Ave sięgnął pod poduszkę i włożył swoje czarne, plastikowe okulary. Ktoś głośno krzyczał. Jakaś kobieta płakała, a inna powtarzała obojętnym, grubym głosem:
– Oni wszyscy tak kończą, kochana… Daj spokój, nie ma co płakać…
Ave przymknął oczy i ujrzał obraz ogrodzonego gęstą siatką dziedzińca: na wilgotnym, błotnistym bruku leżało czyjeś ciało, z członkami rozrzuconymi nienaturalnie, jak u szmacianej lalki. Wokół stali ludzie z przytułku, świecąc latarkami.
– Który to? – spytał jakiś mężczyzna w mundurze.
– To Dziadek – powiedziała salowa z grubym głosem. – Nie znam nazwiska. Oni nie mają nazwisk. Ale to Dziadek, bo pokazywał zdjęcia wnuków. Nikt nie wierzył, że one istnieją, ale ktoś nazwał go Dziadkiem, i tak zostało.
– Gdzieś chyba znajdziemy jego nazwisko? Musiał mieć jakieś dokumenty. Trzeba poszukać w ubraniu – powtórzył mężczyzna.
– Oni nigdy nie mają dokumentów. A w kieszeni pewnie mieć będzie kawałek sznurka, szklaną kulkę, kolorową etykietkę. Jak dziecko. Bo oni są jak dzieci.
Ave rozwarł szeroko oczy przysłonięte plastikowymi okularami. Nie musiał wstawać z łóżka, by widzieć. I ujrzał niewielki płomyczek, który opuścił ciało Dziadka i unosił się teraz nad dziedzińcem. Po chwili płomyczek pofrunął nieśmiało ku najbliższemu drzewu i przysiadł na jednym z konarów, jak mały ptaszek. “Anioł Stróż nauczy go fruwać, a wtedy Dziadek zobaczy swoje wnuki”, pomyślał Ave.
Skrył się pod kocem, gdyż weszła salowa i zamknęła okno, na którego zakurzonym parapecie pozostał odciśnięty ślad pantofla Dziadka.
– Spać! Spać! Nic się nie stało! – powiedziała grubym głosem i wyszła, gasząc lampę.
– Anioł Dziadka dał mi wskazówkę. Jestem przecież półczłowiekiem. Mam ciało – myślał Bezdomny Anioł i poczuł ból w nie zabliźnionej ranie na plecach. Pióro wciąż nabierało Mocy i dawało znać, że pragnie powrócić do właściciela.
Niewidzialny dla ludzi mały płomyczek zerwał się z drzewa i pofrunął nad miastem, zataczając szerokie kręgi, jakby chciał posmakować radości lotu. Sanitariusze zabierali z dziedzińca martwe ciało Dziadka, przypinając mu na piersi kartkę: “NN” – Nazwisko Nieznane.
“Pochowają go teraz w ziemi, w drewnianej skrzynce” – myślał Ave. “Ludzie tak różnie obchodzą się ze swoimi zmarłymi. Grzebią ich w ziemi, palą, pozostawiają wysoko w górach, puszczają z nurtem rzeki lub wrzucają w morze. Ale przy pochówku zawsze obecny jest Anioł”.
– Wiesz, co jest twoją słabością? – spytał Vea, kryjąc swój odwłok pod koszulą brata. I nie czekając na odpowiedź, ciągnął:
– Wy, Anioły, nie umiecie wyobrazić sobie całego Zła, gdyż ono nie ma końca. A my wyobrażamy sobie Dobro, gdyż ma ono dokładnie wytyczone ramy. Światłość ściśle określa granicę, poza którą Dobro się kończy. Kończy się tam, gdzie zaczyna się Zło. Lecz Zło jest rozciągliwe i nikt, nawet sama Światłość nie wie, gdzie jest jego kres. My też tego nie wiemy. Ludzkie możliwości są w tym względzie nieograniczone. Jeśli mimo to kochasz ludzi, mógłbyś też pokochać mnie. Ja nie czynię Zła. Ja tylko nim jestem. Tak bardzo boję się samotności i Czarnej Gromady. Nie zostawiaj mnie, Ave.
Ewa czekała cierpliwie na znak od anielskiego pióra.
“Ostatni raz…”, powtarzała sobie w myślach, marząc o tym, by już nigdy “nie bawić się w Anioła”. “Myli się ten, kto sądzi, że moc zmieniania czyjegoś życia jest wspaniałym przywilejem”, stwierdziła. Jeszcze niedawno temu, gdy czytała baśnie, rola wróżki, zmieniającej magicznie czyjś los, wydawała się jej ciekawsza niż role królewien i Kopciuszków. Dziś rozumiała, jak wielki to ciężar.