Выбрать главу

Zastanawialiśmy się nad tym długo, siedząc w penthousie. Przez przeszklone ściany oświetlone tylko malutkimi płomieniami świec mogliśmy dostrzec migocące w oddali gwiazdy.

A nasza gwiazda – Amandine – wyglądała teraz jak kapłanka. Ubierała się już wyłącznie w długie czarne chińskie suknie ze stójką i szerokie spódnice. Usunęła wszystkie lampy i na ich miejsce postawiła świeczniki. Byliśmy teraz zanurzeni w pomarańczowej poświacie.

Ja pierwszy przerwałem panującą w pomieszczeniu ciszę:

– Nastąpił krytyczny moment. To co się dzieje, przerosło nas. Nad wszystkim utraciliśmy kontrolę. Tanatonautyka wymyka nam się z rąk.

– Można się było tego spodziewać, dotyka ona bowiem zbyt wielu zasadniczych kwestii – tragicznym głosem oświadczyła Amandine. – Odkrywając, czym jest śmierć, nadaliśmy życiu sens.

Reagując jak zawsze żywiołowo, Stefania uniosła się:

– Z Krzysztofem Kolumbem było tak samo. Owszem, odkrył Amerykę, ale jego powrót okazał się niewypałem. Wyobrażał sobie, że zrobi na ludziach wrażenie, przywożąc im papugi i czekoladę. Wykpili go. My też zasłużyliśmy sobie na powszechne lekceważenie!

Wciąż ten Krzysztof Kolumb…

– Biedny Kolumb umarł w nędzy i zapomnieniu – dodała Rose. – Mimo wszystko z nami nie jest przecież aż tak źle.

– A najgorsze było to, że jego odkrycie kompletnie mu się wymknęło – zdenerwowała się jeszcze bardziej Włoszka. – Najlepszy dowód, że Ameryka nazywa się tak, jak się nazywa, dzięki Amerigowi Vespucciemu, jedynemu odkrywcy oficjalnie uznanemu przez hiszpański dwór. Nas też chcą ograbić z owoców naszej pracy!

Podkreślając, że się z tym zgadzam, uderzyłem pięścią w stolik, o mało nie przewracając szklanek z koktajlami przygotowanymi przez Amandine. Dosyć zabawne, że teraz, kiedy Raoul nas zostawił, czułem się w obowiązku ostro reagować, niejako go w tym zastępując. Tak jakby w każdej grupie musiał koniecznie być ktoś gwałtowny i porywczy!

– Powinniśmy zachować kontrolę nad tanatonautyką – powiedziałem z wściekłością. – To my byliśmy pionierami i mamy pełne prawo sprawować nad nią kontrolę.

– Ależ, kochanie, od momentu opublikowania „Rozmowy ze śmiertelnikiem" sprawy te nas przerosły – westchnęła Rose.

– Słyszeliście, co mówią w wiadomościach? – zapaliła się Stefania. – Liczba zbrodni i przestępstw gwałtownie spadła. Teraz tylko szaleńcy zabijają!

– No i co zrobimy? – zapytała rzeczowo Amandine.

– Nic – odparła Rose. – Będziemy mieli teraz do czynienia z falą niezwykle powszechnej dobroci. Świat nie poznał dotąd takiego stanu. Zobaczymy, jakie będą tego efekty.

W ciszy popijaliśmy drinki, trochę zbyt słodkie i nie dość mocne. Fuj!

238 – MITOLOGIA INDIAN Z AMAZONII

Dawno, dawno temu Indianie z plemienia Guarani żyli w niebie razem z bogami. Zajmowali się pilnowaniem ognia gwiazd i blasku planet. Jednakże pewnego dnia młody niezręczny wojownik przebił strzałą z łuku sklepienie niebieskie. A wtedy w całej okazałości ukazała mu się ziemia ze wszystkimi swymi bogactwami. Stada, dzikie zwierzęta, ule z miodem, ryby i owoce wydały mu się tak apetyczne, że podzielił się swoim odkryciem z braćmi. Wykorzystując chwilę nieuwagi bogów, Guarani zrzucili lianę, żeby zstąpić na ziemię. Dotarli do wielkiej rzeki Orinoko, w samym sercu puszczy. Zajadali się ziemskim pożywieniem, lecz już wkrótce coraz rzadziej spotykało się zwierzęta. Deszcz zalał owoce, które szybko zgniły. Trzęsąc się z gorączki, Indianie poprosili bogów, by pozwolili im wrócić. Było już jednak za późno. Sklepienie niebios zamknęło się i Guarani zostali skazani na życie na tej nieprzyjaznej ziemi, której wcześniej tak mocno pragnęli.

Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka

239 – ŚWIAT DOBROCI

Stopniowo świat stawał się coraz milszy. Nie było już mowy, żeby splamić swoją karmę złymi uczynkami, gdyż można się było znaleźć pośród głodujących w Afryce, stać się bezdomnym w Nowym Jorku albo nędzarzem na żałosnym zasiłku w Paryżu.

W żadnej z książek science fiction nie pojawiła się równie przyjemna rzeczywistość. Wszędzie, niczym zakaźna choroba, rozprzestrzeniała się uprzejmość.

Instytucje charytatywne nie wiedziały już, co robić z napływającymi darami. Trzeba było spędzić wiele godzin w kolejce, żeby przekazać czek albo swoje najlepsze ubrania. Oblężone szpitale zaczęły sporządzać listy oczekujących, którzy masowo zgłaszali się, żeby oddać krew.

Wszędzie na świecie zaczęły wygasać wewnętrzne konflikty, zmuszając handlarzy broni do zarzucenia swej działalności. Byli zresztą zachwyceni tym, że nie muszą już sprzedawać produktów generujących punkty ujemne. Wszystko co z bliska lub daleka mogło być postrzegane jako złe czyny, spotykało się z powszechną niechęcią. Narkomani nie byli już w stanie znaleźć dilera. Wystarczyło tylko poprosić, żeby bankierzy przyznali kredyt z najniższym oprocentowaniem. Przestali sprawdzać zdolność kredytową klientów. Bankructwo spowodowane hojnością zapewniało dobre notowania w zaświatach.

Dobre dusze nacierały na miseczki żebraków. Ci zaś byli teraz wyposażeni w terminale do kart kredytowych, a czeki przyjmowali wyłącznie wtedy, gdy ofiarodawca okazał dowód tożsamości.

Zaprzestano zamykania drzwi na zamek, niepotrzebne stały się wszelkie systemy alarmowe. Od tej pory można było zostawiać szeroko otwarte drzwi do mieszkań, samochodów i sejfów. Kradzież? Nikt o tym już nawet nie myślał.

Koniec ze skąpstwem, koniec z włamaniami, żadnych awantur ani przemocy. Za to handel rozwijał się żywiołowo. Nie chcąc być posądzonym o sknerstwo, wszyscy wręczali wszystkim prezenty. Gdy tylko wydawało się, że jakiś niewidomy być może ma ochotę przejść na drugą stronę ulicy, od razu wyciągały się dziesiątki ramion, a wiele osób dotkniętych ślepotą znalazło się w ten sposób, wbrew woli, na przeciwległym chodniku.

Trzeci Świat otrzymywał bardzo duże dotacje. Wynikało to z obawy przed niezdanym egzaminem i koniecznością reinkarnacji w biednym kraju. Na wszelki wypadek lepiej, żeby ten kraj tymczasem nieco się wzbogacił, a w ten sposób życie będzie tam znacznie wygodniejsze. W interesie ogółu było to, żeby znacznie zmniejszyła się liczba nieprzyjaznych miejsc, w których można by się urodzić.

Na twarzach ludzi zagościł bardziej lub mniej wymuszony uśmiech, każdy się pilnował, aby nie wywoływać złości u bliźnich zmarszczeniem brwi, grymasem czy złym słowem.

Wszyscy dokładnie zapoznali się z obowiązującymi zasadami: cykl reinkarnacji trwa nieprzerwanie, jeśli dana osoba nie stała się wystarczająco dobra i mądra, żeby zasłużyć sobie na to, by przeobrazić się w ducha. Każdy więc starał się jak mógł.

Kursy malarstwa, muzyki, garncarstwa, a nawet gotowania były oblegane. Któż mógł wiedzieć, czy podobnie jak ektoplazma Donahue także nie jest obdarzony talentem, który należy jak najszybciej ujawnić? Zresztą nawet najbardziej odrażające wytwory znajdowały nabywców. Mecenasi sztuki, starając się wspomóc biednych artystów, odważnie wystawiali ich prace w swoich salonach.

Uczyć się, rozwijać, poznawać, doskonalić. „Pracujcie nad pięknem duszy. Uprawiajcie ją niczym ogród" – można było przeczytać w reklamach szkół oferujących kursy korespondencyjne.

Pracodawcy błagali swoich pracowników, żeby zgodzili się na podwyżkę, lecz oni odmawiali, woląc raczej mieć więcej czasu dla siebie, żeby rozwijać talent. „Chcemy bibliotek – nie pieniędzy". Ochotnicy murarze budowali je bez wytchnienia.

Równocześnie, co oczywiste, tanatonautyka znowu stała się popularna. Któż bowiem nie chciałby dostać się tam wysoko, żeby się spotkać z „drogimi nieobecnymi" i dowiedzieć co nieco na temat swojej karmy?