Wyobraziłem sobie bez trudu, jak w przyszłości miałby wyglądać jego grecki profil wybity na monetach wraz z naszą dewizą: „Prosto przed siebie, wciąż prosto w nieznane!".
Ja jednak wolałem naszą poprzednią dewizę: „Wszyscy razem przeciwko imbecylom!". Ciągle była przecież aktualna.
Zabawne było odtworzenie wywiadu przeprowadzonego z ektoplazmą Donahue. Trzy stare woskowe automaty z długimi białymi brodami umieszczono na przezroczystej górze z pleksi oświetlonej neonami (prawdopodobnie góra światła Sądu Ostatecznego), a poruszające się usta powtarzały niestrudzenie: „Tutaj zważone będą wszystkie dobre i złe uczynki twojego życia".
Nieco dalej postawiono czytnik ektoplazmowego odlotu (wynalazek mojej żony Rose), wielką satelitarną antenę i monitor z namalowanymi zielonymi plamkami. Zupełnie jak w Buttes-Chaumont!
Ostatnią część wystawy stanowiła wspaniała trójwymiarowa makieta, która miała przedstawiać Raj, wykonana na zlecenie dyrekcji muzeum. Stożek z papierowej masy, wysoki na trzydzieści metrów, rozszerzał się, a jego przedłużeniem był korytarz, który zwężał się na końcu do średnicy dwóch metrów. Wystarczyło wejść na ruchomy chodnik, żeby dostać się do środka i powoli sunąć korytarzami o zmieniających się barwach. Przejście przez każdą kolejną barierę komatyczną symbolizowała kurtyna, której grube plastikowe frędzle nie pozwalały dojrzeć, co się za nią znajduje.
Po przekroczeniu każdej z plastikowych granic Moch słychać było odgłos ssania, a potem przechodziło się na terytorium czarne, czerwone, pomarańczowe itd. W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, wokół nas pojawiały się slajdy ilustrujące opowieści na temat kontynentu umarłych. Jakiś głos w tle komentował: „Proszę zwrócić uwagę na kilka przykładów demonów, jakie prawdopodobnie ujrzeli pierwsi tanatonauci po przekroczeniu Moch 1". Satanistyczne obrazki w niczym nie przypominały naszego kolegi, prawdziwego Szatana.
Jeśli chodzi o strefę rozkoszy, organizatorzy nie chcieli wywoływać szoku u dzieci. Kilka postaci po prostu całowało się w usta. Na terytorium cierpliwości ruchomy chodnik zwalniał tak nagle, że wielu sądziło, iż nastąpiła awaria. W strefie wiedzy głos w tle podawał informacje, takie jak równanie Pitagorasa – a2 + b2 = c2. Krótka powtórka materiału na użytek uczniów. Jako wyobrażenie absolutnego piękna kilka rachitycznych motyli fruwało nad uśmiechniętymi delfinami.
Całe rodziny robiły sobie zdjęcia i wpadały w zachwyt, słuchając komentarza.
– Jak będziesz grzeczny, to pewnego dnia zwiedzisz Raj – zapewniał jakiś ojciec swoją pociechę.
Pilnowałem się, żeby nie opowiadać takich rzeczy Freddy’emu juniorowi!
Na końcu ruchomego chodnika znajdowało się po prostu wyjście. Po spędzeniu kilku godzin w zamknięciu w muzeum światło dnia miało pełnić funkcję białego terytorium! Dziękuję bardzo. Nie było lepszej nagrody dla nieco znużonych zwiedzających. W przestronnej sali znajdowały się kawiarnie, gdzie przyjemnie było usiąść i trochę odpocząć, były też sklepy z pamiątkami, jeszcze lepiej zaopatrzone niż sklepik matki: T-shirty, atrapy tronów startowych, makiety demonów, makiety aniołów, albumy z anielskimi lub diabelskimi obrazkami, zestawy jedzeniowe do wykorzystania przy prostych odlotach.
Freddy junior zajadał się watą cukrową i zażyczył sobie kilka breloczków do kluczy z imionami aniołów, których brakowało mu do kolekcji. Ja natomiast wahałem się, czy nie kupić kasety wideo z filmem, który w skrótowej formie miał umożliwić zapoznanie się ze wszystkimi odczuciami doświadczanymi podczas tanatonautycznego odlotu.
Ale w końcu zrezygnowałem z tego. Ostatecznie cały ten kram mocno mnie zniesmaczył. Skróciliśmy więc nasz pobyt w Ameryce.
261 – MITOLOGIA ŻYDOWSKA
„Narodziny człowieka na ziemi, jak również jego śmierć powodują tylko przemieszczenie się ducha, który zabrany zostaje z jednego miejsca i przeniesiony w inne. To właśnie nazywamy gilgulim, migracją dusz".
Zohar
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
262 – KARMOGRAF
Tanatonautyka stała się naprawdę sportem masowym. To niesamowite, ile ludzi wyruszało w zaświaty, żeby mieć przedsmak ostatniej podróży. Było nie było, śmierć dotyczy każdego.
Z uwagi na tłok panujący w przestrzeni kosmicznej zmarli, którzy odeszli w danym dniu, z trudem torowali sobie drogę wśród „turystów" z nienaruszonymi pępowinami złaknionych nieznanych doznań.
Najliczniejsi byli Japończycy. Dla nich tanatonautyka stanowiła sposób na poszukiwanie przodków, których otaczali wielką czcią. Nic dziwnego zatem, że japońska firma pierwsza opracowała tak zwane „obiekty ektoplazmiczne". Osoby uprawiające medytację zen zajęły się wysyłaniem tychże obiektów do Raju, wykorzystując moc swoich myśli.
Najbardziej znane firmy natychmiast rozpoczęły ektoplazmiczne działania marketingowe. W 2068 roku uwagę zmarłych i tanatonautów po raz pierwszy przyciągnął plakat ustawiony przy drodze do reinkarnacji. Była to reklama coma-coli: „Coma-cola – ożywcza dla duszy".
Firmy ubezpieczeniowe podążyły śladami firmy z Atlanty: „Jesteście tutaj? Popełniliście więc nieostrożność. Nie róbcie tego nigdy więcej. W następnym wcieleniu zgłoście się do Londyńskich Ubezpieczeń Globalnych. LUG, bezpieczeństwo we wszystkich wcieleniach!".
Reklamy początkowo ustawiano tylko przy zewnętrznym kręgu, ale już wkrótce pojawiły się też przed pierwszą barierą komatyczną, a później za nią.
Powstawały też wyspecjalizowane agencje. Nikogo nie pytając o zdanie, przywłaszczyły sobie obszary i miejsca, które nanieśliśmy na mapy. Wielu mnichów, koncentrując się na modlitwie, wyspecjalizowało się także w wysyłaniu do wybranej strefy ogłoszenia, które można było przeczytać na Ostatecznym Kontynencie.
Stawki ustalono w zależności od powierzchni. Rozmiary wynosiły od metr na dwa do dziesięciu na dwadzieścia. W niebie nie ma żadnych ograniczeń, a wszystko zależy od energii mediumicznego nośnika.
Chętnych nie brakowało. Po coma-coli i LUG-u zjawili się touroperatorzy organizujący podróże ektoplazmiczne („Z Air-Zgonem gwarancja podróży w jedną i w drugą stronę"), producenci pieluszek („Żeby dobrze się czuć w przyszłej skórze noworodka, stosujcie pamperodloty, pieluchy, które łączą popuszczających starców z przyszłymi popuszczającymi noworodkami"), nabiału („Dzięki jogurtom transit wyruszycie lekko ku naturalnym rajom"), materacy („Materac Wieczny Sen, tajemnica udanych medytacji"), pojawiły się też fotele startowe produkowane przez mojego brata Conrada („Cesarski tron: marzenie każdego umrzyka – katapultą w zaświaty"), grupy rockowe („Muzyka Dead-Stroyów, ekstaza aniołów"), a nawet producenci alkoholu („Lucillius, aperitif tak mocno owocowy, że i serafin by się napił").
Zdarzało się, że jakieś szczególnie uzdolnione medium przekazywało swoje komunikaty w pulsującej formie. Zbliżając się do czarnej dziury Raju, można było odnieść wrażenie, że jesteśmy tuż obok wielkiego supermarketu. Niezależnie od tego co Raoul by sobie o tym pomyślał, Ostateczny Kontynent został sprzedany handlarzom ze Świątyni.
Jednakże ONZ powołał w końcu międzynarodowy komitet etyki, żeby położyć kres tym jakże licznym nadużyciom. Na obrzeżach czarnej strefy złych wspomnień wprowadzono na przykład zakaz reklamowania leku reaktywującego pamięć („Z memoriksem przypomnisz sobie wszystkie popełnione głupstwa"). Zakazano reklamowania dmuchanych lalek w czerwonej strefie fantazmatów, zegarków w krainie cierpliwości, a także encyklopedii w krainie wiedzy; tak samo zachowano się w stosunku do galerii sztuki w krainie absolutnego piękna. W końcu – bez przesady!