– Zastanawiał się przez chwilę, jakby szukał natchnienia. – To…
– I nagle twarz mu się rozjaśniła: – To ta-na-to-nau-ci. Z greckiego tanatos, śmierć, i nautes, żeglarz. A zatem tanatonauci. Całkiem ładne określenie, prawda? Tanatonauta. – Powtórzył raz jeszcze: – Tanatonauta. A więc słowo z tej samej rodziny co kosmonauta albo astronauta. To określenie będziemy stosować. Wreszcie udało nam się znaleźć odpowiedni termin. Wykorzystujemy tanatonautów, żeby uprawiać ta-na-to-nau-ty-kę.
Teraz wsłuchiwał się z zachwytem w wypowiadane przez siebie słowa.
– W związku z tym nasz hangar jest tanatodromem, ponieważ stąd startują nasi… tanatonauci.
W podziemiach Fleury-Mérogis narodził się nowy język. Raoul promieniał. Młoda blondynka wyciągnęła skądś butelkę musującego wina i jakieś herbatniki. Wszyscy wypili za ten chrzest. Tylko ja byłem ponury i odsunąłem kieliszek, który wyciągał w moją stronę Raoul.
– Przepraszam bardzo, nie chciałbym psuć wam zabawy, ale jeśli dobrze zrozumiałem, tutaj gramy o życie. Ci panowie mają za zadanie wyruszyć na podbój krainy zmarłych, o to chodzi?
– Właśnie o to, Michael. Fantastyczne, nie? – Raoul uniósł rękę, pokazując pokryty plamami sufit. – Cóż za niesamowite wyzwanie dla nas i dla przyszłych pokoleń: eksploracja zaświatów.
Powoli zaczynałem się wycofywać.
– Drodzy państwo – oświadczyłem spokojnie – zmuszony jestem was opuścić. Nie bardzo wiem, co miałbym robić razem z wariatami samobójcami, nieważne, czy rząd dał wam swoje poparcie czy nie. I w związku z tym żegnam wszystkich.
Skierowałem się pośpiesznie ku wyjściu, lecz pielęgniarka chwyciła mnie mocno za ramię. Po raz pierwszy usłyszałem jej głos.
– Zaraz, zaraz, potrzebujemy pana. Ona wcale nie prosiła – wypowiedziała to zimnym, niemal obojętnym tonem. Takim właśnie tonem musiała się zwracać, Wykonując swój zawód, kiedy chciała, żeby podano jej wyjałowiony wacik albo skalpel o chromowanym ostrzu.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Jej oczy miały rzadko spotykany odcień: ciemnoniebieski z odrobiną beżu na obwódce źrenicy przypominającej wyspę zagubioną na oceanie. Zanurzyłem się w jej oczach niczym w czarnej otchłani.
Wciąż wpatrywała się we mnie uparcie i przenikliwie, wcale się nie uśmiechając. Tak jakby już samo to, że zwróciła się do mnie, stanowiło z jej strony olbrzymie odstępstwo. Cofnąłem się. Chciałem jak najszybciej uciec z tego naznaczonego śmiercią miejsca.
40 – KARTOTEKA POLICYJNA
Wniosek o udostępnienie podstawowych danych osobowych
Nazwisko: Ballus
Imię: Amandine
Włosy, blond
Oczy: ciemnoniebieskie
Wzrost: 169 cm
Znaki szczególne: brak
Uwagi: pionierka ruchu tanatonautycznego
Słabe strony: duże zainteresowanie seksem
41 – MITOLOGIA SZCZEPÓW AMAZONII
Stwórca postanowił niegdyś uczynić ludzi nieśmiertelnymi. Nakazał im: „Udajcie się nad brzeg rzeki. Ujrzycie tam trzy płynące łodzie. Pamiętajcie, żeby w żadnym razie nie zatrzymywać dwóch pierwszych. Poczekajcie na trzecią i ucałujcie Ducha, który będzie się tam znajdował".
Przed pierwszą łodzią wypełnioną padliną, w której aż roiło się od robaków, wydzielającą potworny smród, Indianie cofnęli się z obrzydzeniem. Kiedy jednak pojawiła się druga łódź, ujrzeli w niej Ducha umarłego pod postacią człowieka, rzucili się więc, aby go pocieszyć. Gdy w trzeciej łodzi pojawił się Duch Stwórcy było już za późno. Stwierdził on bowiem z przerażeniem, że ludzie ucałowali śmierć. Dokonali więc wyboru.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
42 – STOPNIOWE ZBLIŻANIE SIĘ DO ZBRODNI
Przez mniej więcej dwa tygodnie nie miałem żadnych wieści o moim byłym przyjacielu, profesorze Razorbaku, ani o jego tanatonautoczymśtam. Przyznaję, że byłem bardzo, ale to bardzo rozczarowany. Raoul, idol z czasów mojej młodości, osiągnął to, że mógł realizować swoje marzenia, a ja byłem z tego powodu oburzony. Zastanawiałem się nawet, czy nie zgłosić tej sprawy policji, jeśli bowiem przeprowadzał „śmiertelne" doświadczenia na ludziach jak na królikach, należało mu w tym przeszkodzić.
W imię dawnej przyjaźni powstrzymałem się jednak od tego rodzaju działań. Powtarzałem sobie, że skoro uzyskał – jak twierdził – poparcie rządu, musi to oznaczać, że udzielił odpowiednich gwarancji.
„Potrzebujemy pana", powiedziała tamta pielęgniarka i zdanie to nadal mnie nurtowało. Do czego mogli mnie potrzebować przy uśmiercaniu ludzi? Wystarczy odrobina cyjanku czy trutki na szczury. Przecież składałem przysięgę Hipokratesa, a jedną z podstawowych zasad w moim zawodzie jest ratowanie życia, a nie skracanie go.
Gdy Raoul do mnie zadzwonił, miałem ochotę powiedzieć mu, że nie chcę już nigdy więcej słyszeć o nim i o jego doświadczeniach, lecz coś mnie powstrzymało, być może nasza dawna przyjaźń, a może dźwięczące mi ciągle w uszach słowa wypowiedziane przez pielęgniarkę.
Raoul przyszedł do mnie do domu. Wyglądał, jakby się jeszcze bardziej postarzał, w jego spojrzeniu wyczytać można było nerwowość; na pewno nie spał od dobrych kilku dni. Zapalał jeden od drugiego cienkie cygaretki w liściu eukaliptusa, zwane bidi, które wypalał kilkoma pociągnięciami.
– Michael, nie osądzaj mnie.
– Nie osądzam. Staram się zrozumieć i nie potrafię.
– Jednostka o nazwisku Razorbak jest nieważna. Liczy się tylko projekt. To on wykracza poza istotę ludzką. Jest wyzwaniem na miarę naszego pokolenia. Wiem, że to dla ciebie szok, ale wszyscy prekursorzy szokowali swoich współczesnych. Rabelais, dobroduszny pisarz Rabelais, nocą udawał się na cmentarz, żeby wykopywać z grobów trupy i studiować anatomię po to, żeby w medycynie dokonał się postęp. W tamtych czasach tego rodzaju działania były przestępstwem. Ale dzięki niemu zrozumieliśmy, jak wygląda obieg krwi, i uratowano wiele ludzkich istnień dzięki transfuzji. Michael, gdybyś wtedy żył i gdyby Rabelais poprosił cię, żebyś towarzyszył mu w tych nocnych ekspedycjach, co byś mu odpowiedział?
Zastanawiałem się przez dłuższą chwilę.
– Zgodziłbym się – odrzekłem w końcu. – Dlatego, że jego… pacjenci byli już martwi. Ale twoje króliki doświadczalne, Raoul, ci osławieni tanatonauci są jak najbardziej żywi! A wszystkie te twoje zabiegi mają jedynie przeprowadzić ich od życia do śmierci, nie mylę się, prawda? Tak czy nie?
Raoul bawił się teraz zapalniczką, którą trzymał w długich rozbieganych dłoniach. Płomień nie pojawił się. Albo za bardzo drżały mu ręce, żeby mógł uruchomić mechanizm, albo kamień był już zanadto wytarty.
– Nie mylisz się – powiedział, zmusiwszy się do spokoju. – Na początku mieliśmy do dyspozycji pięciu tanatonautów, a już dwóch z nich umarło. Umarli w głupi sposób, po prostu dlatego, że nie jestem lekarzem i nie umiałem ich reanimować. Wiem, jak wprowadzać świstaki w stan hibernacji i jak je przywracać do życia, ale nie jestem w stanie tego zrobić z istotami ludzkimi. Nie mam pojęcia, jakie środki usypiające należy zastosować i w jakich proporcjach. Stąd też żeby skończyć z tym marnotrawstwem, wezwałem na pomoc ciebie i twój umysł, jednocześnie bystry i pełen wyobraźni.