Выбрать главу

Podałem mu zapałki.

– Rzeczywiście zawodowo zajmuję się usypianiem ludzi, ale wprowadzenie ich w stan śpiączki jest już czymś zupełnie innym.

Podniósł się i zaczął chodzić po pokoju.

– Zastanów się. Wymyśl coś nowego! Potrzebuję cię, Michael. Przecież mówiłeś, że jak będzie trzeba, zawsze będę mógł liczyć na ciebie. No i dzisiaj właśnie nastąpił ten dzień. Potrzebuję cię, Michael, i proszę o pomoc.

Oczywiście, że miałem ochotę mu pomóc. Jak za dawnych dobrych czasów. On i ja przeciwko imbecylom. Tym razem jednak nie mieliśmy za przeciwników imbecyli. Mieliśmy stawić czoło czemuś zimnemu i nieznanemu, co nazywane jest śmiercią. Już na samo słowo ludzie robią znak krzyża. A on wysyłał na łono Abrahama tych biednych nieszczęśników, którzy powierzali mu swoje życie. Ze zwykłej ciekawości. Żeby mógł załatwić te swoje sprawy z ojcem, żeby spełnić swoje pragnienia odkrywcy nowego świata. Raoul, mój przyjaciel Raoul mordował z zimną krwią ludzi, którzy w niczym mu nie zaszkodzili… zabijał ich w imię nauki. Wszystko we mnie krzyczało: „Łapcie wariata!".

Przyjrzał mi się niczym starszy brat, który patrzy na młodszego.

– A znasz to chińskie przysłowie: „Kto zadaje pytanie, może przez pięć minut wyglądać na głupiego, ale kto nie zadaje pytań, pozostanie głupcem przez całe życie"?

Poruszałem się po znanym terenie.

– Jest także inne zdanie, bardziej znane, tym razem hebrajskie: „Nie zabijaj". To jedno z dziesięciorga przykazań zapisanych w Biblii.

Przestał chodzić po pokoju i chwycił mnie mocno za nadgarstki. Jego dłonie były ciepłe i wilgotne. Spojrzał mi głęboko w oczy, żeby skuteczniej mnie przekonać.

– Trzeba było dodać jeszcze jedenaste przykazanie: „Nie umieraj w niewiedzy". Pięć, dziesięć, pięćdziesiąt osób może przy tym zginąć, zgadzam się. Ale jak olbrzymia jest stawka! Jeżeli nam się powiedzie, będziemy wreszcie wiedzieli, czym jest śmierć, i ludzie przestaną się bać, że umrą. Wszyscy ci goście w dresach, których widziałeś w naszym laboratorium, to więźniowie, wiesz przecież, i wszyscy są ochotnikami. Wybrałem ich spośród całej masy chętnych. Wszyscy mają jedną wspólną cechę: zostali skazani na dożywotnie więzienie i napisali do prezydenta, domagając się przywrócenia kary śmierci, by do końca życia nie gnić w celi. Przeprowadziłem rozmowę z około pięćdziesięciu zmęczonymi już życiem więźniami. Wybrałem tych, którzy wydali mi się szczerzy w pragnieniu pożegnania się z życiem, gdyż tak bardzo przerażający był dla nich własny los. Opowiedziałem im o projekcie „Raj". Natychmiast się do tego zapalili.

– To dlatego, że ich oszukałeś – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Oni nie są naukowcami. Nie wiedzą o tym, że mają 99,999 procent szans, żeby pożegnać się z życiem dzięki twoim doświadczeniom. Oni też obawiają się śmierci, nawet jeśli twierdzą coś przeciwnego. W ostatniej chwili życia wszyscy się boją!

Ścisnął mnie jeszcze mocniej za ręce. Bolało, ale nic sobie nie robił z tego, że próbowałem się wyswobodzić.

– Nie oszukałem ich. Nigdy. Wszyscy wiedzą, jakie jest ryzyko. Wiedzą też, że wielu z nich umrze, zanim pewnego dnia komuś uda się wrócić po świadomie wywołanym NDE. I ten właśnie będzie prawdziwym pionierem. Wykona pierwszy krok w podboju świata umarłych. Tak naprawdę to jest jak loteria, wielu przegrywa, a tylko jeden wygrywa…

Usiadł wreszcie, chwycił butelkę whisky, którą postawiłem razem ze szklankami na niskim stoliku, i obsłużył się sam, wlewając sporą porcję alkoholu. Moimi zapałkami zapalił kolejną cygaretkę.

– Michael, także ty i ja któregoś dnia umrzemy i na krótko przed śmiercią każdy z nas zada sobie pytanie, co zrobił ze swoim życiem. Może warto spróbować dokonać czegoś oryginalnego? Przetrzyjmy szlak. Jeśli nam się nie uda, nasze dzieło kontynuować będą inni. Przecież to zaledwie pierwsze kroki tanatonautyki.

Tak ogromny upór z jego strony wprawił mnie w zakłopotanie.

– Wyznaczyłeś sobie niemożliwe do zrealizowania zadanie – westchnąłem.

– Niemożliwe. Tak właśnie powiedziano Krzysztofowi Kolumbowi, gdy stwierdził, że potrafi sprawić, że jajko będzie stało prosto.

Uśmiechnąłem się cierpko.

– W tym przypadku to było proste. Wystarczyło spłaszczyć podstawę jajka.

– Owszem, ale on odkrył to pierwszy. Popatrz tylko, dam ci pewne zadanie, które zapewne wyda ci się równie niemożliwe do rozwiązania jak w swoim czasie problem jajka Kolumba. – Z kieszeni marynarki wyciągnął notes i ołówek. – Umiałbyś narysować okrąg i punkt w środku, nie odrywając długopisu?

Żeby lepiej wytłumaczyć, o jaką figurę chodzi, sam narysował okrąg i zaznaczył punkt w środku.

– Zrób to samo, tylko nie odrywając długopisu od kartki – zarządził.

– To niemożliwe i doskonale o tym wiesz!

– Nie bardziej niż ustawić jajko tak, żeby stało. Nie bardziej też niż podbój kontynentu umarłych.

Wpatrując się w okrąg i punkt pośrodku, skrzywiłem się z niedowierzaniem.

– Naprawdę znasz rozwiązanie?

– Tak, i zaraz ci to udowodnię.

W tym właśnie momencie zupełnie niespodziewanie do mieszkania wtargnął mój drogi brat Conrad. Drzwi były otwarte, więc nie zadał sobie rzecz jasna trudu, by zapukać.

– Cześć wam! – rzucił radośnie.

Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy w obecności brata kretyna. Próbowałem więc ostatecznie zakończyć tę drażliwą dyskusję.

– Przykro mi, Raoul, ale to co mi proponujesz, nie interesuje mnie. A co do tego twojego zadania, to nie istnieje żaden sposób, żeby tę kwestię rozwiązać bez oszustwa.

– Człowieku słabej wiary! – wykrzyknął bardzo pewny siebie. I rzuciwszy na stół swoją wizytówkę, dodał: – Znajdziesz mnie pod tym numerem, gdybyś zmienił zdanie.

Po tych słowach zniknął, nie mówiąc nawet do widzenia.

– Wydaje mi się, że znam skądś tego gościa – zauważył mój brat.

Lepiej było zmienić temat.

– No i jak tam leci, Conradzie? – zagadnąłem z uśmiechem, jakbym był zadowolony, widząc go. – Co u ciebie słychać?

Będzie gadał bez końca, jego teksty nużyły mnie, zanim jeszcze zdążył coś powiedzieć. Wiedziałem doskonale, co się u niego dzieje. Pracował w eksporcie-imporcie „wszystkiego, co da się wrzucić do kontenera". Dorobił się. Ożenił. Miał dwoje dzieci. Był właścicielem wspaniałego koreańskiego samochodu sportowego. Grał w tenisa. Bywał na salonach, na których rozmawia się o ważnych sprawach, a jego wspólniczka była jednocześnie jego kochanką.

Conrad z uwielbieniem rozprawiał o ostatnich epizodach swej szczęśliwej egzystencji. Zakupił jakieś obrazy wielkich mistrzów za śmieszną wręcz cenę, kupił dom w Bretanii i byłbym tam mile widziany, gdybym tylko miał ochotę pomóc mu w odnowieniu go. Jego dzieci uczą się po prostu świetnie. Uśmiechałem się do niego szeroko, ale jeszcze dwie lub trzy tego rodzaju dobre wiadomości, a nie zdołam się opanować się i strzelę go pięścią prosto w dziób. Nie ma nic bardziej denerwującego niż szczęście innych. Zwłaszcza gdy służy ono za miernik własnej porażki…

Trzy, czasem cztery razy w tygodniu dzwoniła do mnie matka.

– Posłuchaj, Michael, kiedy wreszcie będziesz miał mi coś dobrego do zakomunikowania? Już najwyższy czas, żebyś pomyślał o założeniu rodziny. Popatrz na Conrada, zobacz tylko, jaki jest szczęśliwy.