Выбрать главу

Matka nie zadowalała się zresztą wyłącznie nakłanianiem mnie do małżeństwa. Podejmowała również w tym kierunku działania. Któregoś dnia zaskoczyłem ją, gdy przygotowywała ogłoszenie matrymonialne do gazety: „Znany lekarz, bogaty, inteligentny, przystojny i dowcipny, szuka kobiety na takim samym poziomie". To znaczy w takim mniej więcej duchu napisany był ten tekst. Ależ się wtedy wpieniłem!

Kiedy tak męczyłem się nad zagadką z okręgiem i punktem w środku, Conrad szczegółowo wyliczał wszystkie aspekty swojego szczęścia. Drobiazgowo opisywał każde pomieszczenie w domku w Bretanii i wyjaśniał, jak udało mu się orżnąć tubylca i zakupić chałupę za jedną czwartą ceny.

Ach, ten uśmiech pełen wyższości! Im dłużej mówił, tym większe politowanie wyczuwałem w jego głosie. „Biedny Michael, myślał sobie, tyle lat studiów, żeby tak skończyć i żyć samotnie, smutno i nędznie".

To prawda, w tym czasie moje życie nie wyglądało rewelacyjnie.

Byłem sam, żyłem jako stary kawaler w małym mieszkanku przy ulicy Réaumur. Najbardziej doskwierała mi samotność, na dodatek praca nie sprawiała mi żadnej satysfakcji. Rano zjawiałem się w szpitalu. Sprawdzałem karty wszystkich pacjentów, którzy mieli być operowani. Przygotowywałem środki znieczulające, wbijałem igłę i czuwałem nad tym, co dzieje się na monitorze.

Na szczęście nie miałem żadnych wypadków jako anestezjolog, ale moje istnienie jako wielkiego kapłana w białym kitlu niewiele miało wspólnego z tym, co sobie obiecywałem po krótkim pobycie w szpitalu Świętego Ludwika. Pielęgniarki wcale nie były nagie pod służbowymi kitlami. Niektóre z nich rzeczywiście były łatwe, ale oddawały się jedynie w nadziei, że wyjdą za lekarza i dzięki temu będą mogły wreszcie przestać pracować.

Ostatecznie praca przyniosła mi same rozczarowania.

Nie cieszyłem się szacunkiem przełożonych ani też podwładnych, a ci, którzy byli mi równi, nie zwracali na mnie w ogóle uwagi. Byłem tylko częścią zamienną, trybem mającym do spełnienia ściśle określoną funkcję. Przyprowadzam ci pacjenta, usypiasz mi go, ja go operuję i następny proszę. Żadnych dzień dobry ani do widzenia.

Conrad wciąż trzaskał i trzaskał dziobem, a ja mówiłem sobie, że musi przecież istnieć coś innego niż moje obecne życie i jego, powiedzmy, „szczęście". Musi przecież gdzieś istnieć jakaś alternatywa.

Jak jednak narysować okrąg i punkt w jego środku, nie odrywając długopisu?

Niemożliwe, oczywiście, że niemożliwe.

Byłem nieszczęśliwy, a Raoul poszedł sobie z całym tym swoim szaleństwem, pasją, przygodą, pozostawiając mnie w mojej samotności i obrzydzeniu.

Na stoliku wizytówka lśniła niczym miraż.

Okrąg i punkt… Niemożliwe!

43 – FILOZOFIA BUDDYJSKA

„Uczniowie moi, jak sądzicie, co jest największe:

Wody oceanu czy łzy przez was wylane podczas tej długiej wędrówki, gdy błądząc, rodziliście się i umierali na nowo.

Zjednoczeni z tym, coście nienawidzili,

Oddzieleni od tego, coście kochali?

Przez długie wieki cierpieliście, był żal nieszczęścia, ból,

Zapełnialiście cmentarze,

Żyjąc tak długo, że znużyło was istnienie,

Tak długo, by chcieć od wszystkiego uciec".

Kazanie Buddy

Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka

44 – WRESZCIE DO CZEGOŚ DOCHODZIMY

Musiało minąć jeszcze kilka tygodni wypełnionych drobnymi rozgoryczeniami, poniżeniami i niezmierzoną nudą, żebym wreszcie zdecydował się opowiedzieć po stronie Raoula i jego szaleństwa.

Uporczywe telefony od matki i niezapowiedziane wizyty brata w znacznym stopniu wpłynęły na tę decyzję. Jeżeli jeszcze dodamy do tego drobny zawód miłosny (koleżanka z pracy, która odmówiła mi i na koniec zaczęła się oprowadzać z jakimś skretyniałym stomatołkiem) oraz brak jakiejś dobrej książki, która trochę by mnie podbudowała psychicznie, zrozumiecie bez trudu, że byłem już gotów na Fleury-Mérogis.

Jednakże nie to żałosne nagromadzenie beznadziejnych spraw przeważyło szalę, gdy idzie o mój wybór, lecz zasuszona starsza pani czekająca na decydującą operację.

Stałem obok niej z zastrzykiem znieczulającym w dłoni, gdy zjawiła się jedna z asystentek, żeby powiedzieć mi, że chirurg nie jest jeszcze gotowy. Wiedziałem doskonale, co to znaczy. Ten palant niby po to, żeby się rozluźnić, oddawał się teraz miłosnym harcom w szatni ze swoją pielęgniarką. Kiedy już skończą z tym baraszkowaniem, będę mógł uśpić pacjentkę, żeby chirurg usunął jej guz na pęcherzu moczowym, a ona miała pięćdziesiąt procent szans, aby się po tym obudzić.

Co za paranoja… beznadziejne to wszystko! Pięć tysięcy lat cywilizacji doprowadziło do tego, że trzeba czekać, aż chirurg będzie miał wreszcie wytrysk, aby pięć minut później próbować ratować życie jakiejś chorej!

– Czemu się pan śmieje? – zaniepokoiła się starsza pani.

– Nic takiego, to z nerwów.

– Pana śmiech przypomina mi śmiech mojego męża tuż przed śmiercią. Lubiłam słuchać, jak się śmieje. Zmarł, bo pękł mu tętniak. On to miał przynajmniej szczęście. Nie zdążył stać się zgrzybiałym staruszkiem. Zmarł, można rzec… w dobrym zdrowiu. – Jej śmiech z kolei zabrzmiał jak żałobny dzwon. – Dzięki tej operacji wreszcie do niego dołączę.

– Ale co też pani opowiada! Doktor Leveau to prawdziwy as.

Wiekowa dama pokiwała głową.

– Tyle że ja mam nadzieję tam zostać. Mam już naprawdę dość życia w samotności. Chcę znowu spotkać się z mężem. Tam, w górze. W raju.

– Wierzy pani, że jest jakiś raj?

– Oczywiście. To byłoby zbyt okropne, gdyby całe życie kończyło się tutaj. Na pewno musi gdzieś być jakieś „dalej". A tam odnajdę mojego André, tam albo w innym życiu, wszystko mi jedno. Kochaliśmy się tak mocno i od tak dawna!

– Proszę tak nie mówić. Doktor Leveau zajmie się panią i tym pani drobnym ziaziusiem.

Oponowałem jednak bez większego przekonania, wcześniej już kilkakrotnie byłem świadkiem niekompetencji tego lekarza.

Wpiła we mnie oczy kochającego wiernego psa.

– Będę więc musiała wrócić do zbyt dużego mieszkania i żyć tam znowu sama z moimi wspomnieniami… Co za okropność!

– Życie jest jednak mimo wszystko…

– Cholernym przejściem, prawda? Bez miłości życie jest naprawdę tylko doliną łez.

– Przecież istnieje nie tylko miłość, jest też…

– Niby co? Kwiatki, ptaszki? Co za bzdury! W moim życiu był tylko André i tylko dla niego żyłam. Więc cała ta historia z pęcherzem to naprawdę szczęście!

– Nie ma pani dzieci? – zapytałem.

– Mam. Czekając na spadek, przebierają nogami z niecierpliwości. Po operacji na pewno do pana zadzwonią, panie doktorze, żeby się dowiedzieć, czy mogą od razu zamówić nowy samochód czy też będzie trzeba jeszcze trochę zaczekać.

Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Jakby mimo woli słowa same pojawiły się na moich ustach.

– Czy wie pani, jak narysować okrąg i punkt w jego środku, nie odrywając od kartki długopisu?

Parsknęła śmiechem.

– Co za pytanie! Uczą tego wszystkich już w przedszkolu.

Na wymiętej papierowej chusteczce pokazała mi, jak to zrobić. Wpadłem w zachwyt. Było to tak oczywiste, że nic dziwnego, iż na to nie wpadłem.

Drobna staruszka rozbawiona puściła do mnie oko. Była osobą, która mogła zrozumieć, jak wielką wagę przywiązuję do tego rodzaju błahostek.