O godzinie 14 zadzwoniłem do Raoula. O 16 byliśmy znowu wszyscy razem w naszym tanatodromie we Fleury-Mérogis. Gdy przechodziliśmy, więźniowie jak zwykle obrzucali nas strasznym mięsem. Nawet nie było sensu im wmawiać, że Marcellin popełnił samobójstwo. Dyrektor zakładu karnego przeszedł obok nas, nie witając się z nami i w ogóle na nas nie patrząc.
Natomiast Hugues powitał nas całkiem uprzejmie.
– Niech się pan nie przejmuje doktorze, uda nam się!
Nie o siebie się obawiałem, ale raczej o niego…
Zredukowałem dawkę. Dla Huguesa, który ważył 80 kilogramów, 600 miligramów. Powinno wystarczyć.
Raoul zapisywał najdrobniejsze wykonywane przeze mnie operacje. Sądzę, że po to, aby móc je odtworzyć, gdybym zdecydował się zostawić go na dobre.
Amandine podała szklankę zimnej wody Huguesowi.
– Czyżby ostatnia szklanka wody dla skazańca? – zażartował z ironią.
– Nie – odpowiedziała z powagą.
Tanatonauta zajął miejsce na fotelu dentystycznym. Najpierw przygotowania: ustawienie czujników, zbadanie pulsu, zmierzenie temperatury, nałożenie chłodzącego okrycia.
– Gotowy?
– Gotowy.
– Gotowa! – powiedziała Amandine, włączając kamerę wideo.
Hugues mamrotał po cichu modlitwę. Potem przeżegnał się i wypowiedział prędko, tak jakby chciał mieć to jak najszybciej za sobą:
– Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, start!
Skrzywił się, jakby połykał gorzką pigułkę, i nacisnął włącznik.
54 – MITOLOGIA JAPOŃSKA
Japończycy nazywają krainę śmierci Yomi. Legenda głosi, że bóg Izanagi wyruszył pewnego dnia do krainy Yomi, żeby odnaleźć tam Izanami, swoją siostrę, która była też jego żoną. Kiedy ją już odnalazł, błagał, by wróciła do świata żywych. „Och, mężu mój, czemu przybywasz tak późno? – powiedziała bogini. – Skosztowałam już dań smażonych w piecu bogów Yomi i od tej pory do nich należę. Jednakże spróbuję ich przekonać, by mnie uwolnili. Módl się za mnie przez ten czas i przede wszystkim nie patrz na mnie".
Izanagi jednak ogromnie chciał ujrzeć swoją siostrę-żonę. Łamiąc zakaz, wziął grzebień, posłużył się nim jak narzędziem, by złamać sobie ząb, a potem przemienił ten ząb w pochodnię, którą zapalił. Mógł dzięki temu dostrzec Izanami. Odkrył zżerane przez robaki martwe ciało, które objęło we władanie osiem gromowładnych bóstw. Przerażony uciekł, krzycząc, że przez pomyłkę znalazł się w odrażającym i przeżartym zgnilizną miejscu. Izanami rozgniewana, że ucieknie, nie czekając na nią, poczuła się poniżona. Wysłała więc odrażające harpie Yomi w pościg za Izanagim, lecz udało mu się uciec.
Izanami sama więc wyruszyła w pościg. Izanagi zastawił na nią pułapkę w jaskini. W chwili gdy oba bóstwa miały już wypowiedzieć formułę oznaczającą rozwód, Izanami oświadczyła: „Każdego dnia uduszę tysiąc ludzi z twojego kraju, żebyś zapłacił za to, za co ponosisz winę. – A ja sprawię, że każdego dnia narodzi się tysiąc pięćset osób", odparł na to niewzruszony Izanagi.
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
55 – I DZIESIĘĆ
Hugues nigdy do nas nie wrócił. Pozostał gdzieś w połowie drogi między kontynentem zmarłych a krainą żywych. Nie umarł, ale ze śpiączki wyszedł bez świadomości, ze szklistym spojrzeniem, linia encefalogramu była prawie całkiem płaska, a elektrokardiograf pokazywał bardzo rozciągniętą sinusoidę. Stał się teraz po prostu warzywem. Jego serce i mózg funkcjonowały, to prawda, lecz nie był już w stanie poruszać się ani mówić.
Umieściłem go w moim szpitalu na oddziale dla osób nieuleczalnie chorych. Przygotowano dla niego specjalny pokój. Kilka lat później Hugues został przetransportowany, przy zachowaniu wszelkich możliwych środków ostrożności, do Smithsonian Institution w Waszyngtonie na oddział w Muzeum Śmierci. Każdy mógł na własne oczy zobaczyć, co dzieje się z tymi, którzy zaklinowali się gdzieś między dwoma światami.
Kiedy znowu myślę o tej drugiej próbie startu, wydaje mi się, że mogła ona jak najbardziej zakończyć się powodzeniem. Tak czy inaczej doświadczenie było cenne, ponieważ pozwoliło mi określić, jaką ilość thiopentalu i chlorku potasu powinno się stosować.
W każdym razie wykorzystaliśmy już nasze pięć królików doświadczalnych. Trzy zmarły, jeden zdezerterował, a jeden został warzywem. Prześliczny bilans!
Raoul natychmiast zwrócił się do ministra Mercassiera, aby ten dostarczył nam nowych ludzi. Minister uzyskał zielone światło od prezydenta Lucindera. Wtedy zaczęła się nieubłagana selekcja.
Chcieliśmy więźniów skazanych na dożywocie, którzy byliby gotowi na wszystko, byle tylko uniknąć więzienia. Mogli wykazywać skłonności samobójcze, ale ograniczone. Potrzebowaliśmy ludzi zdrowych na umyśle, a nie narkomanów czy alkoholików.
Przede wszystkim jednak koniecznie musieli być w dobrym zdrowiu, żeby byli w stanie znieść chlorek potasu. Każdy przecież doskonale wie, że umiera się wyłącznie będąc w dobrym zdrowiu, to chyba jasne.
Całkiem niespodziewanie znosił się do nas gruby Martinez, szef całej tej bandy łobuzów, którzy kiedyś atakowali nas przed bramą szkoły. Nie rozpoznał nas. Ja przypomniałem sobie zdanie Laoziego: „Jeśli ktoś cię obraził, nie staraj się szukać zemsty. Usiądź nad brzegiem rzeki i niebawem ujrzysz, jak płyną nią jego zwłoki".
Martinez wylądował w więzieniu na skutek jakiejś mrocznej afery z napadem na bank. A ponieważ stał się strasznie opasły, nie udało mu się uciec tak szybko jak jego kompanom. Był owszem, niezły w boksie, ale beznadziejny w biegach. Policjant, który dopadł go, gdy dostał okropnej zadyszki, musiał mieć od niego zdecydowanie lepsze oceny z gimnastyki. Przy okazji tej żałosnej sprawy dwie osoby zostały zabite. Sędziowie przysięgli nie doszukali się jakichkolwiek okoliczności łagodzących i orzekli dożywocie dla Martineza.
Tenże przeszedł celująco wszystkie testy na tanatonautę. Wykazywał przy tym spore zainteresowanie udziałem w doświadczeniu, które przyniosłoby mu sławę. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, która pozwoli mu wyjść cało z tych eksperymentów, choćby nawet bardzo niebezpiecznych.
– Wiecie co, panowie doktorzy? – zakrzyknął Martinez. – Ja niczego się nie boję.
Przypomniałem sobie wtedy, że istotnie, kiedy rzucał się ze swoimi pięcioma kumplami na nas dwóch, sprawiał wrażenie, jakby zupełnie się nie obawiał moich drobnych piąstek.
Raoul oświadczył mi, że nie ma żadnych pretensji do Martineza i że będzie z niego bardzo dobry królik doświadczalny. Ja natomiast wolałem skreślić go z listy swoich kandydatów. Pamiętałem bowiem aż za dobrze jego ciosy, żeby nie odczuwać obaw o to, że mógłbym się pomylić w wymagających ogromnej precyzji dawkach. Martinezowi miałem ochotę odpłacić pięknym za nadobne, a nie mogąc zachować wewnętrznego spokoju, wolałem go wykluczyć.
Odrzucony przez nas gangster wymamrotał, że przyjmujemy tylko tych, co to mają plecy, i że pozbawiamy go jakiejkolwiek szansy na to, żeby stał się bogaty i sławny. A potem nam ostro nawrzucał.
I tak mieliśmy szczęście, że nas nie rozpoznał! W swojej wściekłości byłby w stanie wnieść skargę o nierówne traktowanie i brak obiektywizmu.
Tak więc Martinez nie znalazł się na liście naszych pięciu następnych królików doświadczalnych. A raczej powinienem rzec: naszych pięciu kolejnych nieboszczyków. Zgony przestały na mnie robić wrażenie. Moja wrażliwość zdecydowanie stępiała. Podchodziłem do tego tak, jakbym wysyłał rakiety w przestrzeń kosmiczną. A skoro eksplodowały przy starcie, należało wprowadzać odpowiednie poprawki, żeby następne odpalenie silników zakończyło się sukcesem.